Dziewczyna z tatuażem

The Girl with the Dragon Tattoo (2011 / 158 minut)
reżyseria: David Fincher
scenariusz: Steven Zaillian na podst. powieści Stiega Larssona pt. Män som hatar kvinnor

Amerykanie mają talent do interesów, a ten film jest tego dowodem. Trylogia Millennium Stiega Larssona biła rekordy sprzedaży w wielu krajach, więc jakakolwiek adaptacja cyklu przyniosłaby ogromne zyski. Wychodząc z tego założenia amerykańscy filmowcy zabrali się za przerobienie obszernej powieści na scenariusz filmowy. Scenarzysta Steven Zaillian wraz z twórcą Siedem i Zodiaka podeszli bardzo profesjonalnie do zadania, z dużym szacunkiem traktując literacki pierwowzór. Zaskoczyło mnie to, że amerykańska wersja bardziej się trzyma książki niż szwedzka adaptacja. Fincher i Zaillian nie próbowali tej historii uprościć ani bardziej skomplikować, nie przenosili także akcji filmu do Stanów, uważając że Szwecja to idealne miejsce, by pokazać zepsucie i zezwierzęcenie człowieka.
 
David Fincher wie jak pokazać na ekranie mroczną stronę natury ludzkiej. Perwersja, wynaturzenie i agresywne zachowania przedstawił w sposób bardzo dosadny i bezkompromisowy. Za pomocą skąpanych w mroku, niepokojących kadrów reżyser pokazał widzom pesymistyczny obraz społeczeństwa, które czasem nie potrafi kontrolować negatywnych emocji. Prowadzi to do brutalnych gwałtów, nieuzasadnionej agresji i nieludzkiego zachowania. Fincher nie oszczędza aktorów i widzów, pokazując przemoc bezlitosną, szokującą, brutalną. Reżyserowi udało się stworzyć kilka znakomitych scen, takich jak akcja na schodach do metra, spotkanie z kuratorem w windzie, konfrontacja Mikaela z mordercą, zwracają także uwagę sekwencje z kotem. Scena gwałtu wzbudza odrazę, wygląda na wstrząsająco realistyczną, ale już odwet na gwałcicielu wydaje się raczej naturalnym następstwem tamtego czynu i sprawia satysfakcję. Niestety moment kulminacyjny czyli odkrycie tajemnicy Harriet pojawia się dość nieoczekiwanie, jakby reżyser zapomniał włączyć do filmu jedną lub dwie sceny, które pozwoliłyby płynnie przejść do tego momentu.

Podobnie jak w innych thrillerach Finchera śledztwo prowadzone jest precyzyjnie, każdy drobiazg może okazać się ważnym śladem w drodze do rozwiązania trudnej zagadki sprzed wielu lat. Przydatne okazują się stare fotografie, a także zeznania świadków, którzy widzieli Harriet w dniu jej zaginięcia. Będące odwzorowaniem tych zeznań retrospekcje są nastrojowe, jakby istniały tylko w ludzkim umyśle, stanowią jednak odległą, zagadkową przeszłość, którą nawet po 40-tu latach trudno zrozumieć i wyjaśnić. Doszło wtedy do wypadku na moście, oddzielającym wyspę od stałego lądu. 40 lat później tym mostem przejeżdża Mikael Blomkvist i od razu odczuwa mroźną, nieprzyjazną atmosferę, bijącą od tego miejsca. Z czasem jednak kiedy śnieg topnieje, a ludzkie okrucieństwo coraz bardziej się nasila główny bohater i jego nowa przyjaciółka zanurzają się coraz głębiej w bagnie moralnego zepsucia i okrutnych zbrodni.

Ten film jest udany przede wszystkim dzięki świetnie scharakteryzowanym bohaterom o złożonej osobowości. Zamknięta w sobie, biseksualna, demonstrująca swoją inność dziewczyna z tatuażem, wnikliwy i ciekawski dziennikarz, dręczony koszmarami przeszłości przedsiębiorca i jego szalona rodzinka, kurator o sadystycznych skłonnościach. Takie zróżnicowane charaktery zaludniają ten zepsuty do szpiku kości świat stworzony przez Larssona i efektownie, ale bez niepotrzebnych ozdobników, przedstawiony na ekranie przez Finchera. Te postacie nie byłyby jednak tak ciekawe i wiarygodne, gdyby nie ożywili ich znakomici aktorzy. Mimo iż w obsadzie są Christopher Plummer, Stellan Skarsgård i Daniel Craig to jednak najbardziej się zapamięta Rooney Marę. Rola Lisbeth Salander to duże wyzwanie aktorskie i Mara podołała temu wyzwaniu. Zasługuje na uznanie tym bardziej, że musiała zmierzyć się z Noomi Rapace, która została już zaakceptowana przez fanów trylogii Larssona. Nie wiem, która z nich jest lepsza - obie aktorki zagrały bardzo przekonująco.

Dziewczyna z tatuażem to mistrzowski thriller - spójny, logiczny i przemyślany. Obserwujemy żmudne śledztwo, powoli przybliżające do rozwiązania zagadki. Mozolne przeglądanie fotografii i bystry umysł, potrafiący zauważyć pozornie nieistotne szczegóły, prowadzą do złożenia w całość wszystkich elementów układanki. Film zrobiony bardzo sprawnie, wciąga za pomocą posępnego klimatu, realistycznej przemocy, wyrazistych postaci pierwszo- i drugoplanowych oraz zręcznie poprowadzonej intrygi. Nie powiem, że jest lepszy od szwedzkiej wersji - oba filmy są bardzo dobre. Ale film Finchera ma jeszcze kilka zalet, których szwedzka ekranizacja nie miała. Na przykład muzykę, która podkręca napięcie i zwiększa niepokój, kiedy bohaterowie głowią się nad zawiłą łamigłówką. Albo pomysłowo zaprojektowaną czołówkę ze świetnym rockowym podkładem muzycznym. Czołówka wydaje się na pozór zbyt przeszarżowana i efekciarska, jednak dominujące w niej ciemne barwy i dynamiczne przejścia wskazują, że intro dość dobrze wprowadza w klimat mrocznego i stylowego kryminału, który cechuje się szybkim montażem i dopracowaną stroną wizualną.

13 komentarze:

  1. Świetnie napisane, popieram opinię i pochwały w stronę Finchera. Dla mnie to cud, że w ogóle jakoś udało się przenieść tę książkę na duży ekran z całą jej dziwacznością struktury (przeciągnięty koniec, długa ekspozycja) i złożonością społecznego tła Szwecji jako raju, który rajem jednak się wcale nie okazuje. Chyba duża w tym jednak zasługa scenariusza, który wydawał mi się piekielnie intelignetnie rozpisany pod względem szybkich, ale konkretnych dialogów i bardziej filmowego zakończenia (SPOILER!! nie ma więzienia, miajających w bezczynności kolejnych miesięcy, ani końcowej Australii, co mnie osobiście cieszy KONIEC SPOILERA!!). Poza tym reżyseria, montaż, zdjęcia, muzyka, aktorstwo - jak to u Finchera, nie ma się do czego przyczepiać, bo to robota wysokiej klasy. Całośc się po prostu świetnie ogląda, mimo aż 160 minut projekcji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądało się naprawdę świetnie, wcale nie odczułem aby film trwał aż 160 minut. Co do SPOILERA: Brak wątku więziennego to oczywiście plus, ale co do Australii to mam inne zdanie. Pod koniec drugiego akapitu zasugerowałem, że nie podobał mi się moment odkrycia tajemnicy Harriet, bo miałem na myśli to, że właśnie mi zabrakło tej Australii. Harriet chciała jak najdalej uciec od przeszłości i dlatego ten bardzo odległy kraj był moim zdaniem uzasadniony ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No, recenzja zachęca do obejrzenia. Widać, że Ci się podobało :).

    OdpowiedzUsuń
  4. Londyn to w sumie też dość daleko od szalonej rodzinki z Szwecji :) Rozumiem punkt widzenia, ale chyba jednak zredukowanie wątku Anity oraz mniej przemieszczania się po świecie, podziałał moim zdaniem na korzyść tempa filmu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tu mam problem. Nie czytałam książek (jeszcze), nie widziałam też żadnej z adaptacji. Co mam zrobić najpierw? Choć pewnie padnie na film Amerykanów. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadrabiam!:)

    Wiesz co, nie zauważyłam tego wcześniej, masz rację z tym wątkiem Harriet. Rzeczywiście to się jakoś tak nagle pojawiło i tak samo szybko wyjaśniło. Jakby reżyser skupił się bardziej na rozwiązywaniu niż rozwiązaniu zagadki, wyjaśnieniu całej historii ze szczegółami, ale zakończenie to już tak tylko w pigułce, sami zobaczcie, tylko szybciutko, bo trzeba jeszcze pokazać Lisbeth pod Millenium. Hm.

    Poza tym bardzo dobra recenzja, profeska:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzięki ;) Ciekawe, czy nasza opinia będzie się pokrywać także w przypadku szwedzkich filmów.

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc nie tylko mi się nie podobało zakończenie sprawy Harriet :) Mnie również brakowało Australii. Założenie podsłuchu z którego nic nie wynikło, a powinno, jakiś wypadek samochodowy siostry, by skrócić wydarzenia - nie pasowało mi to do tak długiego poszukiwania prawdy. Ale poza tym nie mam do filmu wielkich zastrzeżeń.
    Ja najbardziej zapamiętałam Rooney Marę. I została nominowana do Oscara - choć moim zdaniem to chyba nie czas na jej wygraną.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mara pewnie nie wygra, kiedy wśród nominowanych jest czekająca od prawie 30 lat na 3-ciego Oscara Meryl Streep oraz mająca 6 nominacji i żadnej statuetki Glenn Close.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jesteśmy już po konfrontacji naszych opinii o filmie Finchera, więc mój komentarz to trochę taka... musztarda po obiedzie.
    Twój tekst o "Dziewczynie" czytałem dwukrotnie i wydaje mi się, że potrafię zrozumieć Twoje racje (w sumie - pod wieloma względami - pokrywają się one z moimi... może nawet je dopełniają).
    Czytałem też recenzje z Twojej lektury całej trylogii Millenium. Jeśli już miałbym sam zdecydować się na przeczytanie którejś z tych książek, to byłaby to chyba pierwsza część .

    PS. Pomyślałem na Twoją wzmianką, jak film Finchera sprawdziłby się w realiach (i scenerii) amerykańskich. Myślę jednak, że dobrze. Zwłaszcza, że i w Ameryce też jest podobna mroźna, ciemna i mglista "Północ"; w społeceństwie nie brak przypadków okrytnych zbrodni i perwersji, no i wśród bogaczy trafić można na podobne indywidua, co w prozie Larssona ;)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Przypomniał mi się film Tony'ego Scotta "Człowiek w ogniu", w którym Meksyk został przedstawiony jako kraj korupcji i zbrodni, a na koniec twórcy filmu ... podziękowali Meksykanom za pomoc w realizacji filmu. U Finchera jest podobnie - filmowcy pojechali do Szwecji, by pokazać ten kraj z jak najgorszej strony. Też uważam, że ta historia sprawdziłaby się w Ameryce, przykład Zodiaka wskazuje, że w Ameryce istniał seryjny morderca, którego tożsamość przez długie lata pozostawała nieznana. Ale o Zodiaku Fincher już nakręcił film, więc myślę, że decyzja o kręceniu "Dziewczyny..." w Szwecji była decyzją przemyślaną i nie wynikała z niechęci pokazywania Ameryki w złym świetle :) Chociaż to trochę dziwne, że [SPOILER] postać najgroźniejszego czarnego charakteru zagrał szwedzki aktor Stellan Skarsgard, zaś w rolach pozytywnych wystąpili niemal wyłącznie Anglosasi :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie widziałam jeszcze "Dziewczyny z tatuażem", ale po recenzji widzę że to będzie kolejny film na mojej liście "must-see" w najbliższym czasie ;)
    No i chętnie się przekonam na własne oczy jak poszło Rooney Marze...
    A co do "Człowieka w ogniu" to chyba przeoczyłam podziękowania na końcu, co za ironia ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Polecam "Dziewczynę z tatuażem". Nie wiem jak wypadły rywalki Rooney Mary w walce o Oscara, ale chętnie zobaczyłbym Marę odbierającą złotą statuetkę. Ale to raczej niemożliwe, wszyscy są ślepo wpatrzeni w Meryl Streep i to raczej ją nagrodzą ;)
    Co do "Człowieka w ogniu" to na youtubie jest film z lektorem w 14-tu częściach, więc można sobie przypomnieć. Na końcu pisze dokładnie: "A Special Thanks to Mexico City, a very special place". Czyli to raczej nie są podziękowania skierowane do konkretnych osób tylko do miasta ;)

    OdpowiedzUsuń