Premiera najnowszej części przygód rycerza Gotham, Batmana, oraz wysyp recenzji tegoż filmu przyczyniły się do tego, że choć obejrzałem film Mroczny rycerz powstaje, to zamiast długiej recenzji zdecydowałem się zrobić ranking najlepszych według mnie trylogii filmowych. Trylogia cechuje się tym, że trzy filmy łączy jeden lub kilku bohaterów, przeżywających podobne perypetie i przygody. Dlatego w swoim zestawieniu pominąłem „trylogię” gangsterską Fernanda Di Leo (link), ponieważ nie ma w niej postaci, która łączyłaby wszystkie części. W rankingu są zarówno trylogie, które od początku były planowane na trzy części, jak i takie, których każda część może stanowić oddzielną całość. Jest nawet cykl, do którego nakręcono część czwartą, ale jej jakość i poziom spowodowały, że trudno mi ją zaakceptować (nie mam tu jednak na myśli serii Obcy, bo akurat w tym przypadku uważam część czwartą za udaną). Moje zestawienie, jak zresztą każde inne, jest subiektywne.
Trylogia fantasy
10. Władca pierścieni
The Lord of the Rings (2001-03), reż. Peter Jackson
Na pierwszy rzut oka dokonana przez Petera Jacksona adaptacja Trylogii Tolkiena imponuje przede wszystkim rozmachem i wystawnością. Efekty specjalne są fenomenalne, nowozelandzkie plenery cudowne, a sceny batalistyczne oszałamiające i godne podziwu. Reżyser zadbał o to, by film cechował się unikalnym, lecz odpowiednim dla mrocznej fantastyki klimatem, zaś scenarzyści na podstawie obszernego literackiego pierwowzoru wykreowali dużą ilość zróżnicowanych, nieprzeciętnych postaci o określonych cechach charakteru, by ich wyróżnić z tłumu osobników zaludniających ten dziwny baśniowy świat. Drużyna Pierścienia, Dwie Wieże i Powrót Króla to filmy przemyślane, zrealizowane z inwencją i talentem, w których zadbano o to, aby widowiskowe efekty specjalne nie przysłoniły pełnej przygód historii o przyjaźni, odwiecznej walce dobra ze złem i bohaterach, którzy pod wpływem trudnej wędrówki kształtują swoje charaktery i przechodzą wewnętrzną przemianę.
Trylogia kung fu
9. Ip Man
(2008-10), reż. Wilson Yip, Herman Yau
Przedstawiona w bardzo interesującej formie, pełna dramatyzmu i akcji biografia legendarnego mistrza sztuk walki Ip Mana. Wilson Yip zaprezentował ciekawą postać, która przez dramatyczne wydarzenia spowodowane wojną chińsko-japońską zmienia swój charakter - z rozważnego męża i ojca zmienia się w impulsywnego, nienawidzącego Japończyków wojownika. W pierwszej części widzowie obserwują jego wojenne losy, burzliwy konflikt z Japończykami oraz pokonywanie wszelkich trudności i życiowych problemów w ogarniętym nędzą chińskim miasteczku. Kolejny etap jego życia to działalność w Hongkongu, który to etap został pokazany w części drugiej. W tym czasie inny reżyser nakręcił z inną obsadą film będący dopełnieniem opowieści o mistrzu z Foshan, opowiadający o narodzinach legendy, nauce kung fu i młodzieńczych perypetiach adeptów szkoły sztuk walki. Wszystkie te filmy są godne uwagi, doskonale przybliżają zachodnim widzom postać niepokonanego mistrza Wing Chun. Więcej o tych filmach napisałem tutaj.
Trylogia komediowa
8. Gwiazdki szczęścia
Lucky Stars (1983-85), reż. Sammo Hung Kam-Bo
Lucky Stars to gang składający się z pięciu nieokrzesanych, nieatrakcyjnych i niezbyt inteligentnych facetów, którzy szczególnie w towarzystwie kobiet nie potrafią zachować umiaru, zapominają o kulturze i hamulcach. Pamiętne są szczególnie momenty z drugiej i trzeciej części, kiedy to zakładają na kobiety sidła, najpierw na Sibelle Hu, potem na Rosamund Kwan. W każdej części znajdą się zresztą sceny, które bawią dziwacznym humorem. Powstało wprawdzie więcej niż trzy części perypetii Lucky Stars, ale za właściwą serię uważa się trzy komedie Sammo Hunga według scenariuszy Barry'ego Wonga: Winners & Sinners (1983), My Lucky Stars (1985) i Twinkle Twinkle Lucky Stars (1985). Te filmy cechują się oprócz głupkowatego humoru także bardzo dobrymi scenami walk.
Na drugim planie występują Jackie Chan i Biao Yuen w rolach policjantów, na pierwszym zaś Sammo Hung, Richard Ng, Charlie Chin, Shui-Fan Fung, a także Eric Tsang (w części drugiej i trzeciej) oraz John Sham (w części pierwszej i trzeciej). Najlepsza według mnie jest część trzecia, którą po polsku zatytułowano Na celowniku. Mnóstwo w niej zwariowanego humoru, zapadających w pamięć scen i świetnych walk. Co do tych ostatnich to na wyróżnienie zasługuje walka w magazynie, w której udział wzięli Jackie Chan, Biao Yuen i Andy Lau oraz pojedynki finałowe, w których Sammo Hung zmierzył się z Richardem Nortonem i Yasuaki Kuratą. Gwiazdki szczęścia to idealna pozycja na poprawę humoru - trzy szalone komedie z Hongkongu, które zabijają śmiechem.
Trylogia kryminalna
7. Fantomas
(1964-67), reż. André Hunebelle
Pościg za nieuchwytnym zbrodniarzem, Fantomasem, dostarcza wielu chwil frajdy, często powodując uśmiech na twarzy, co jest zasługą przede wszystkim aktora komediowego Louisa de Funèsa. Nie brakuje tu także elementów kina przygodowego i sensacyjnego. Fantomas, jak przystało na króla zbrodni nigdy nie ujawnia prawdziwej twarzy, nie popełnia poważnych błędów, które mogłyby go zdemaskować i dąży do tego by ośmieszyć francuską policję, a szczególnie jej reprezentanta, zawziętego i samolubnego komisarza Juve'a. Te trzy filmy André Hunebelle'a oferują sporo jak na prostą rozrywkę: humor, przygodę, gadżety, zaskakujące zwroty akcji i dobre role Louisa de Funèsa, Mylène Demongeot i wcielającego się w kilka ról Jeana Maraisa. Jest tu wszystko co najlepsze we francuskich produkcjach rozrywkowych: absurdalne gagi, zabawne pomyłki, udział w maskaradzie i trzymający w napięciu pościg za przestępcą.
Cykl zrobiony jest z odpowiednim rozmachem, do jego realizacji wykorzystano wiele środków transportu, by przygotować solidne kino rozrywkowe, zabawne i efektowne zarazem. Nie brakuje scen kaskaderskich ani wymyślnych gadżetów, jakich chętnie użyłby James Bond. Wiele pomysłów scenarzystów zapada w pamięć i powoduje śmiech, a niektóre sceny są mistrzowsko wyreżyserowane i zagrane. Na przykład jazda samochodem bez działających hamulców z części pierwszej została lepiej zrealizowana niż podobna scena u Hitchcocka w Intrydze rodzinnej (1976). Trzyczęściowy pościg za Fantomasem pełen jest uroku, humoru i akcji, pozbawiony jest nadmiernej przemocy i zaskakuje tym, że od początku do końca zbrodniarz pozostaje zwycięzcą. Bo chociaż wiadomo, kto dokonuje zbrodni to żadne śledztwo ani obława nie są w stanie powstrzymać złoczyńcy. Więcej o filmach tej serii napisałem tutaj.
Cykl zrobiony jest z odpowiednim rozmachem, do jego realizacji wykorzystano wiele środków transportu, by przygotować solidne kino rozrywkowe, zabawne i efektowne zarazem. Nie brakuje scen kaskaderskich ani wymyślnych gadżetów, jakich chętnie użyłby James Bond. Wiele pomysłów scenarzystów zapada w pamięć i powoduje śmiech, a niektóre sceny są mistrzowsko wyreżyserowane i zagrane. Na przykład jazda samochodem bez działających hamulców z części pierwszej została lepiej zrealizowana niż podobna scena u Hitchcocka w Intrydze rodzinnej (1976). Trzyczęściowy pościg za Fantomasem pełen jest uroku, humoru i akcji, pozbawiony jest nadmiernej przemocy i zaskakuje tym, że od początku do końca zbrodniarz pozostaje zwycięzcą. Bo chociaż wiadomo, kto dokonuje zbrodni to żadne śledztwo ani obława nie są w stanie powstrzymać złoczyńcy. Więcej o filmach tej serii napisałem tutaj.
Trylogia komiksowa
6. Mroczny rycerz
The Dark Knight (2005-12), reż. Christopher Nolan
Udana próba reaktywacji przygód człowieka-nietoperza. W latach 1989-97 powstały cztery filmy o Batmanie, z których największym powodzeniem cieszyły się wizjonerskie i szalone filmy Tima Burtona. Christopher Nolan realizując prequel Batman - Początek (2005) znalazł sposób, by jego opowieści o zdeprawowanym mieście Gotham miały odrębny charakter i styl, odpowiednią dawkę refleksji i przemocy, przewagę realizmu nad komiksowością oraz wieloznacznych i wiarygodnych bohaterów, mających powody, by ukrywać swoją twarz pod maską. Do sukcesu tej trylogii w dużej mierze przyczynili się znakomici aktorzy - świetne kreacje stworzyli chociażby Heath Ledger i Aaron Eckhart w Mrocznym rycerzu (2008) oraz występujący we wszystkich częściach Christian Bale i Michael Caine. To już nie są tylko komiksowi bohaterowie, ale postacie z krwi i kości. Joker to przerażający psychopata, który swoją bezwzględnością i wyrachowaniem bije na głowę innych psycholi. Harvey Dent to zaś dwulicowy prokurator okręgowy, ujawniający zarówno dobre strony swojego charakteru jak i mroczną osobowość.
Trylogia o mrocznym rycerzu to nie tylko pełne akcji widowiska o komiksowym superbohaterze, lecz także refleksyjne kino o Brusie Waynie - zamożnym przedsiębiorcy, który pod czarną maską ukrywa swoje lęki, frustracje i tajemniczą osobowość z burzliwą przeszłością. Sam o sobie mówi, że nosi maskę, by chronić swoich bliskich. Jest wprawdzie sierotą i prowadzi życie samotnika, ale jak sam twierdzi, zawsze znajdzie się ktoś na kim mu zależy. Wcielając się w nocnego wojownika, Batmana, próbuje pokonać własny strach, by móc zmierzyć się wkrótce z bezlitosnym złoczyńcą terroryzującym mieszkańców. Pełna dramatyzmu i emocji opowieść o bohaterstwie, manipulowaniu społeczeństwem i wysokiej cenie, jaką należy zapłacić za sprawiedliwość, bezpieczeństwo i szacunek.
Co do najnowszej, kończącej ten cykl opowieści zatytułowanej Mroczny rycerz powstaje (2012) mam mieszane odczucia. Z jednej strony jest to ciekawe widowisko, pełne akcji, efektów i ambitnych treści, ale z drugiej strony film potrafi też nieźle zmęczyć ze względu na dwu i pół godzinny czas trwania, niedopracowany scenariusz i nadmiar patosu widoczny w dialogach i muzyce. Po twórcy znakomitej i zrealizowanej z inwencją Incepcji można było oczekiwać czegoś bardziej emocjonującego niż taki chaotyczny i mało porywający finał trylogii, jaki ostatecznie zaprezentował. Do aktorów nie mam zastrzeżeń, ale nadal uważam, że Michelle Pfeiffer w roli Seliny Kyle jest bezkonkurencyjna i chociaż Anne Hathaway zagrała Selinę o nieco bardziej ludzkim charakterze to nie wypadła wcale bardziej przekonująco od nieco groteskowej kocicy w interpretacji Michelle.
Co do najnowszej, kończącej ten cykl opowieści zatytułowanej Mroczny rycerz powstaje (2012) mam mieszane odczucia. Z jednej strony jest to ciekawe widowisko, pełne akcji, efektów i ambitnych treści, ale z drugiej strony film potrafi też nieźle zmęczyć ze względu na dwu i pół godzinny czas trwania, niedopracowany scenariusz i nadmiar patosu widoczny w dialogach i muzyce. Po twórcy znakomitej i zrealizowanej z inwencją Incepcji można było oczekiwać czegoś bardziej emocjonującego niż taki chaotyczny i mało porywający finał trylogii, jaki ostatecznie zaprezentował. Do aktorów nie mam zastrzeżeń, ale nadal uważam, że Michelle Pfeiffer w roli Seliny Kyle jest bezkonkurencyjna i chociaż Anne Hathaway zagrała Selinę o nieco bardziej ludzkim charakterze to nie wypadła wcale bardziej przekonująco od nieco groteskowej kocicy w interpretacji Michelle.
Trylogia gangsterska
5. Ojciec chrzestny
The Godfather (1972-74, 1990), reż. Francis Ford Coppola
Dojrzała artystycznie mafijna opowieść o mającej sycylijskie korzenie rodzinie Corleone, która prowadzi interesy w Nowym Jorku. Elegijna, pesymistyczna i brutalna saga opowiadająca o nadużywaniu władzy, przemocy, zaufania, co prowadzi do rozlewu krwi, gróźb (lub propozycji zawierających groźbę) i podstępnych zabójstw. W świecie mafii przemoc jest tylko biznesem, środkiem do osiągnięcia materialnych korzyści. Pomiędzy gangsterami toczy się walka o wpływy, władzę i pieniądze. Szacunek i respekt mogą w tej branży zdobyć ludzie stanowczy, rozsądni i odważni.
Francis Ford Coppola i Mario Puzo szczególnie w pierwszej i drugiej części odmalowali bardzo sugestywny obraz włoskiej rodziny mafijnej, która nie zważając na legalną władzę, policję i sądy, tworzy własne prawa i wydaje wyroki, dzięki czemu stara się chronić, nie zawsze skutecznie, członków własnej rodziny przed wrogami. Zarówno w pierwszej jak i drugiej części znakomity popis dają aktorzy na czele z Marlonem Brando i Alem Pacino. Część trzecia wydaje się jakby została dokręcona na siłę, już nie wciąga jak poprzednie części, nie ma przykuwających uwagę kreacji aktorskich ani jakichś ciekawych konfliktów, klimat starej dobrej gangsterki też gdzieś uleciał. Ale dla pełnego obrazu rodziny Corleone warto obejrzeć także jej upadek. Skoro Coppola pokazał narodziny finansowego imperium rodziny Corleone i jego lata świetności to przedstawiająca zmierzch tego imperium ostatnia część wydaje się potrzebna, mimo że odstaje poziomem od poprzedników.
Trylogia przygodowa
4. Indiana Jones
(1981-89), reż. Steven Spielberg
Idealna pozycja dla tych, którzy szukają w filmach ekscytujących przygód i niewiarygodnych wyczynów połączonych z humorem, dobrymi efektami i pomysłowym scenariuszem. Indiana Jones to człowiek wykształcony i posiadający skłonność do ryzyka - dzięki tym atutom nieźle sobie radzi zarówno na sali wykładowej jak i w centrum niebezpiecznych przygód. I jeszcze przed wybuchem II wojny światowej toczy walkę z nazistami, której stawką są cenne zaginione artefakty, takie jak Arka Przymierza i święty Graal. Filmy, w których one występują, czyli Poszukiwacze zaginionej arki (1981) oraz Indiana Jones i ostatnia krucjata (1989) należą do najlepszych filmów przygodowych w ogóle. Pełno w nich ironicznego humoru, dobrych dialogów i ekscytującej akcji, zaś aktorzy rewelacyjnie odgrywają swoje role.
Mniej dobrych słów można powiedzieć o środkowej części trylogii pt. Indiana Jones i Świątynia Zagłady (1984). Jest momentami zabawna, a niektóre motywy i efekty zaskakują pomysłowością, jednak rozwleczone i nudnawe sceny w tytułowej świątyni nie pozwalają mi tego filmu zaliczyć do najlepszych. Zaliczając filmy o doktorze archeologii do trylogii zlekceważyłem część czwartą pt. Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki (2008). Ten film to już ewidentny skok na kasę, zrealizowany bez polotu, pozbawiony uroku i nie dostarczający tyle rozrywki i emocji co filmy z lat 80-tych. To film, który nie powinien powstać i dlatego filmy Spielberga i Lucasa o Indiana Jonesie pozostają dla mnie trylogią.
Trylogia science fiction
3. Powrót do przyszłości
Back to the Future (1985-90), reż. Robert Zemeckis
Wymyślona przez Roberta Zemeckisa i Boba Gale'a oraz wyprodukowana przez Stevena Spielberga komedia fantastyczno-przygodowa ma niezwykłą siłę przyciągania, powodującą że znając cykl na pamięć chętnie się do niego wraca. Ta trzyczęściowa produkcja z motywem podróżowania w czasie posiada odpowiednią lekkość narracji, błyskotliwe dialogi i humor oraz letni klimat, dzięki którym oglądanie przebiega odprężająco, przyjemnie i bez znudzenia. Scenariusz jest starannie przemyślany od początku do końca, fabuła co chwilę zaskakuje, pierwszoplanowi bohaterowie wzbudzają sympatię, a główny czarny charakter wzbudza niepokój i zwiastuje kłopoty.
Autorzy scenariusza bardzo rozsądnie podzielili tę opowieść na części. W jedynce obserwujemy nastolatka, który w przerobionym na wehikuł czasu De Loreanie przenosi się do czasów młodości swoich rodziców. W dwójce ów młodzieniec poznaje niedaleką przyszłość, lecz wkrótce będzie musiał powrócić do roku 1955, by naprawić przyszłość, zepsutą przez jego odwiecznego wroga. Trzecia podróż w czasie prowadzi bohaterów na Dziki Zachód pod koniec XIX wieku, gdzie rozegra się równie interesująca przygoda. I według mnie trzecia część, będąca komediowym westernem z elementami s-f, jest najlepsza. Ogólnie zaś cała trylogia Zemeckisa to idealna rozrywka na letnie wieczory, pełna rozbrajającego humoru i zniewalających pomysłów.
Trylogia sensacyjna
2. Jason Bourne
(2002-07), reż. Doug Liman, Paul Greengrass
Podobnie jak w literackim pierwowzorze Roberta Ludluma fabuła została rozpisana na trzy części. Tożsamość, Krucjata i Ultimatum to znakomite filmy akcji, dostarczające ogromnej dawki emocji i suspensu. Standardowe elementy kina sensacyjnego zostały zaprezentowane w zaskakującej i dynamicznej formie, bijatyki i pościgi zostały sprawnie zrealizowane, a liczne zwroty akcji sprawiły, że poczynania głównego bohatera ogląda się z ogromnym zainteresowaniem. Filmy o Jasonie Bournie to mocno wciągające opowieści o cierpiącym na amnezję młodym człowieku, który stopniowo odkrywa własną tożsamość i związane z nią tajemnice. Zarówno rewelacyjny film Douga Limana jak i dwie znakomite części wyreżyserowane przez Paula Greengrassa to dynamiczne, pełne energii i akcji thrillery szpiegowskie z bardzo dobrze rozpisaną fabułą i świetną kreacją Matta Damona.
Osadzony w innej rzeczywistości politycznej niż książki Ludluma mocno intrygujący tryptyk trzyma w niepewności od pierwszej do ostatniej minuty ani na chwilę nie zwalniając tempa. Tytułowy bohater nie traci zbyt wiele czasu na rozmyślanie, to człowiek czynu, który w poszukiwaniu własnej tożsamości pokonuje wiele kilometrów, podróżuje po miastach Europy i Stanów, walcząc o przetrwanie, byle tylko osiągnąć swój cel. Jego doskonałe wyszkolenie pozwala mu unikać pułapek, a wzbierający w nim coraz większy niepokój i gniew powodują, że z osaczonej i ściganej zwierzyny przemienia się w drapieżnego i nieustępliwego agenta. Każda część cyklu to arcydzieło kina sensacyjnego, w którym akcja pędzi w zawrotnym tempie, napięcie ani na chwilę nie spada, kamera prowadzona jest bardzo dynamicznie, zaś aktorstwo jest pełne zaangażowania. Chwytające za gardło kino szpiegowskie, które nie pozwala nawet na moment oderwać wzroku od ekranu. To znacznie lepszy i bardziej wciągający kinowy serial niż przygody Jamesa Bonda.
Osadzony w innej rzeczywistości politycznej niż książki Ludluma mocno intrygujący tryptyk trzyma w niepewności od pierwszej do ostatniej minuty ani na chwilę nie zwalniając tempa. Tytułowy bohater nie traci zbyt wiele czasu na rozmyślanie, to człowiek czynu, który w poszukiwaniu własnej tożsamości pokonuje wiele kilometrów, podróżuje po miastach Europy i Stanów, walcząc o przetrwanie, byle tylko osiągnąć swój cel. Jego doskonałe wyszkolenie pozwala mu unikać pułapek, a wzbierający w nim coraz większy niepokój i gniew powodują, że z osaczonej i ściganej zwierzyny przemienia się w drapieżnego i nieustępliwego agenta. Każda część cyklu to arcydzieło kina sensacyjnego, w którym akcja pędzi w zawrotnym tempie, napięcie ani na chwilę nie spada, kamera prowadzona jest bardzo dynamicznie, zaś aktorstwo jest pełne zaangażowania. Chwytające za gardło kino szpiegowskie, które nie pozwala nawet na moment oderwać wzroku od ekranu. To znacznie lepszy i bardziej wciągający kinowy serial niż przygody Jamesa Bonda.
Trylogia westernowa
1. Za garść dolarów
(1964-66), reż. Sergio Leone
Zrealizowane z artyzmem trzy włoskie westerny, w których reżyser w sposób staranny i pomysłowy połączył konwencje, bohaterów i scenerie klasycznego westernu z nowym, świeżym spojrzeniem na Dziki Zachód. Wzbogacił film o cynizm i amoralność ludzkich zachowań oraz przedstawił bohaterów, z którymi trudno się identyfikować. Fabuła schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca warstwie formalnej i eksperymentom, pozwalającym uzyskać na ekranie niepowtarzalny efekt, dzięki czemu ta trylogia nie przypomina ani włoskich ani amerykańskich westernów. Kompozycja kadrów, malarskie ujęcia, podporządkowanie niektórych scen
ścieżce dźwiękowej, a konkretnie muzyce Ennia Morricone, a także Clint
Eastwood w roli małomównego i tajemniczego człowieka bez nazwiska - to
wszystko i wiele więcej przyczyniło się do powstania jednej z
najwspanialszych trylogii filmowych. Te trzy westerny to produkcje nieprzewidywalne, przewrotne i nowatorskie, a tacy aktorzy jak Lee Van Cleef, Gian Maria Volonte i Eli Wallach stworzyli w nich pamiętne, sugestywne kreacje bohaterów perfidnych i wyrachowanych, nieobliczalnych i niepokojących, złych i brzydkich.
Pozbawiona romantyzmu dolarowa trylogia Sergia Leone zrywa radykalnie z westernową tradycją. Niejednoznaczni bohaterowie, wyjątkowo okrutna przemoc, nieśpieszne tempo, wyrafinowana forma - kiedy gatunek westernu znalazł się w martwym punkcie filmy Leone musiały szokować swoją bezkompromisowością i cynizmem. Od nieco skromnych i chłodno opowiedzianych produkcji Za garść dolarów (1964) i Za kilka dolarów więcej (1965) do wyjątkowo epickiej, kończącej się na cmentarzu, przewrotnej opowieści zatytułowanej Dobry, zły i brzydki (1966) reżyser kształtował swój odrębny charakter pisma, którym posłużył się także, ale na większą skalę, w niezaliczanym do serii dolarowej rewelacyjnym westernie Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968). Jednak to trzy filmy Leone z połowy lat 60-tych stały się wzorcowymi produkcjami, mającymi status pionierski, gdyż zapoczątkowały nurt włoskiej odmiany filmu o Dzikim Zachodzie zwanej spaghetti westernem.
Pozbawiona romantyzmu dolarowa trylogia Sergia Leone zrywa radykalnie z westernową tradycją. Niejednoznaczni bohaterowie, wyjątkowo okrutna przemoc, nieśpieszne tempo, wyrafinowana forma - kiedy gatunek westernu znalazł się w martwym punkcie filmy Leone musiały szokować swoją bezkompromisowością i cynizmem. Od nieco skromnych i chłodno opowiedzianych produkcji Za garść dolarów (1964) i Za kilka dolarów więcej (1965) do wyjątkowo epickiej, kończącej się na cmentarzu, przewrotnej opowieści zatytułowanej Dobry, zły i brzydki (1966) reżyser kształtował swój odrębny charakter pisma, którym posłużył się także, ale na większą skalę, w niezaliczanym do serii dolarowej rewelacyjnym westernie Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968). Jednak to trzy filmy Leone z połowy lat 60-tych stały się wzorcowymi produkcjami, mającymi status pionierski, gdyż zapoczątkowały nurt włoskiej odmiany filmu o Dzikim Zachodzie zwanej spaghetti westernem.
A Gwiezdne Wojny???:)
OdpowiedzUsuńW kosmosie :)
OdpowiedzUsuńU mnie na 1 miejscu byłaby "Trylogia Kawaleryjska" ;).
OdpowiedzUsuńa "Piraci z Karaibów"? (czwartej części nie uznaję:)
OdpowiedzUsuńZarówno "Piraci z Karaibów", "Trylogia kawaleryjska" jak i "Gwiezdne wojny" znajdują się u mnie poza pierwszą dziesiątką najlepszych trylogii :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie uwzględniłeś "TRZECH KOLORÓW" Kieślowskiego ;>
OdpowiedzUsuńZ "Trzech kolorów" widziałem tylko "Czerwony".
OdpowiedzUsuńZ przedstawionej dziesiątki zdecydowanym i niekwestionowanym zwycięzcą jest dla mnie ostatnia kategoria. ^^
OdpowiedzUsuńZgodzę się z Simonem, że raczej bym widziała gdzieś tam "Gwiezdne Wojny" - ot, choćby zamiast "Powrotu...". No ale wiadomo: takie rankingi są subiektywne. :) Hm. Jak się zastanowić, pewno w ogóle moja lista wyglądałaby trochę inaczej. ^^ Cóż, inspirujące w każdym razie. :D
W moim subiektywnym zestawieniu numerem jedne byłby Władca Pierścieni.
OdpowiedzUsuńJasona Bourne'a też bardzo lubię i często wracam do tej trylogii. Tak samo z Powrotem do przyszłości. To moje filmy z dzieciństwa :)
Ja jeszcze lubię Ocean's 11, 12, 13.
A mnie Indiana Jones nie zachwycił. Może jeszcze kiedyś spróbuję ponownie go zobaczyć. Na pewno nadrobię filmy z Louis de Funèsem :)
Z tego, co zestawiłeś - Sergio Leone rządzi bezkonkurencyjnie. Coppola i Spielberg - miło od czasu do czasu wrócic. Przy ,, Fantomasach'', to się zarykiwałem ze śmiechu, jako dziecko. ,, Władca Pierścieni'' - cykl głównie dla pretensjonalnych przygłupów ( sorry przygłupy).
OdpowiedzUsuńZombie-Trylogia Romero jest bardzo OK., także trylogia ,, Evil Dead'' Raimiego ( trójeczka trochę słabsza, ale ma swój wdzięk). No i szkoda , że Trylogia Trzech Matek składa się z dwóch arcydzieł i niestety jednej kupy śmierdzącej...
Do niektórych trylogii takich jak "Fantomas", "Indiana Jones" i "Powrót do przyszłości" pozostał mi sentyment z dzieciństwa, no i miło czasem do tych filmów wrócić :) Za serią "Ocean's" nie przepadam, zaś z "Gwiezdnych wojen" to "Nowa nadzieja" i "Imperium kontratakuje" są okay, ale "Powrót Jedi" już niezbyt mi się podobał. Podobnie jest z nową trylogią "Star Wars", tylko że tu pierwszy epizod był słaby, zaś kolejne coraz lepsze.
OdpowiedzUsuńMyślałem o uwzględnieniu jednej trylogii horrorowej, tylko że z serii Romero o zombie widziałem tylko "Noc żywych trupów". Z "Evil Dead" podobała mi się część druga i trzecia, zaś pierwszej to albo nie widziałem albo nie oglądałem w całości, bo po prostu wypadł mi z pamięci ten film.
Chociaż nie jestem zagorzałym wielbicielem "Władcy pierścieni" (stąd dopiero miejsce 10.), ale nie mogę się zgodzić, że jest "dla pretensjonalnych przygłupów". Z pewnością przesadziłeś :D
Może faktycznie przesadziłem... Dobra, niech będzie, że bezpretensjonalnych :D
OdpowiedzUsuńJa bym na pewno zamieścił anglosaską trylogię Antonioniego: ,, Powiększenie'' ,, Zabriskie Point'' i ,, Zawód Reporter''.
Wcześniej tylko spojrzałem pobieżnie, teraz miałem okazję poczytać:)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o westerny, to Twój wybór nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Nawet dla laików, jakim jestem na przykład ja, nazwy takie jak "Za garść dolarów" mówią wszystko.
W trylogii science-fiction u mnie wygrałby "Matrix" (choć można by go i podciągnąć może pod kung fu:)), mimo że dwie ostatnie części znacznie odstają od pierwszej i są zwyczajnie gorsze, to jednak jako całość zawsze z przyjemnością powracam do tych filmów.
Jeśli chodzi o przygodówki, to oddałbym to miejsce jednak wspomnianym wcześniej "Gwiezdym wojnom", ale nie ukrywam, że przygody Indiana Jonesa to też jedna z moich ulubionych filmowych serii, więc ten wybór również mi pasuje.
W przypadku filmów gangsterskich też nie ma nawet o czym mówić. "Ojciec chrzestny" rządzi niepodzielnie i żadna inna trylogia w tym gatunku (w tej chwili nawet nie potrafię sobie innej wyobrazić) nie ma do niego startu.
Podobnie z Nolanowym Batmanem w przypadku adaptacji komiksów. Co prawda Bardziej cenię sobie Batmana Burtona, a za najlepszy komiksowy film uważam Watchmenów, to jednak jeśli mowa o trylogii, to zdecydowanie się z Tobą zgadzam. (i też nie jestem do końca zachwycony ostatnią częścią trylogii).
Fantasy - też zdecydowanie i niepodważalnie "Władca Pierścieni":)
Pozdrawiam
Ja chętnie przeczytałbym twoją recenzję nowego Batmana. Jeden z ciekawszych twoich rankingów i czuję, że trochę go sam zainspirowałem ;)
OdpowiedzUsuń@ Simon
OdpowiedzUsuńSą różne rodzaje trylogii, ja uwzględniłem głównie takie, w których powtarza się jakiś jeden główny bohater, ale jak pisze Simply, do trylogii można też zaliczyć filmy jednego reżysera, które mają jakiś jeden wspólny element. W związku z powyższym, a propos tego jakie są inne trylogie gangsterskie obok "Ojca chrzestnego" to również można tu zaliczyć trzy filmy Briana De Palmy: "Człowiek z blizną", "Nietykalni" i "Życie Carlita". Udana jest również wspomniana we wstępie powyższego zestawienia trylogia gangsterska Fernanda Di Leo: "Milano Calibro 9", "La mala ordina" oraz "Il Boss". Tak więc filmy Coppoli nie są osamotnione, bo te dwie pozostałe trylogie są również świetne, w rankingu ich nie uwzględniłem, bo uznałem, że jedna gangsterska trylogia wystarczy :)
Watchmenów jeszcze nie widziałem, z "Matrixa" podobała mi się tylko pierwsza część, z "Gwiezdnych wojen" najbardziej polubiłem epizody z lat 1977-80. Jednak "Star Wars" to seria, której każdą część widziałem tylko jeden raz i nie miałem ochoty do nich wracać. Do "Władcy pierścieni" też nie bardzo mam ochotę wracać, ale w tej serii przynajmniej każda część stoi na przyzwoitym poziomie, zaś "Star Wars" jest według mnie nierówne :)
@ Emil
Częściowo masz rację co do tego, że zainspirowałeś ten ranking. Wprawdzie zacząłem o takim rankingu myśleć już wcześniej, ale za pisanie się zabrałem dopiero po twoim komentarzu ;) Do recenzji nowego Batmana się przymierzałem, ale po napisaniu paru zdań straciłem zapał i mi się odechciało. Przeczytałem już sporo recenzji tego filmu i obawiam się, że moja recka wyglądałaby tak, jakby każde zdanie pochodziło z innej recenzji, bo trudno mi było wymyślić coś oryginalnego :) Zresztą myślę, że ten jeden akapit jaki o filmie "Mroczny rycerz powstaje" napisałem w powyższym tekście idealnie oddaje to, co czuję po filmie czyli uważam, że jest to dobry film, ale nie na tyle dobry, by mu poświęcić więcej czasu i miejsca. Ale nie dziwię się, że wielu ludziom się podoba. Być może po przeczytaniu wielu pozytywnych opinii miałem zbyt duże oczekiwania i stąd to rozczarowanie.
Myślę, że ,, Nędzne Ulice'' ,, Chłopaków z Ferajny'' i ,, Kasyno'' Scorsesego można by ewentualnie potrakrowac, jako gangsta-trylogię, opisującą wzloty i upadki kolejno drobnych, średnich i dużych gangsterów z Małej Italii.
OdpowiedzUsuńPS. We wszystkich częściach ,, Evil Dead'' występuje ten sam główny bohater - Ash ( Bruce Campbell).
Tak wiem, w powyższym komentarzu odniosłem się tylko do wymienionej przez Ciebie trylogii Antonioniego. Dodam jeszcze, że za filmami Antonioniego nie przepadam, oglądałem "Przygodę", "Powiększenie" i "Zabriskie Point", strasznie nudne i męczące filmy jak dla mnie.
OdpowiedzUsuńPS. "Nędznych ulic" nie widziałem.
... jeszcze about Trylogia Gangsterska: jak mogłem zapomniec?! - oczywiście jak najbardziej łapie się w tej kategorii trylogia Jean Pierre Malville'a - ,, Samuraj'' ,, W Kręgu Zła'' i ,, Glina'', wszystkie z Alainem Delonem.
OdpowiedzUsuńA z innej beczki - egzotyczna trylogia Wernera Herzoga - ,, Aguirre, Gniew Boży'' ,, Fitzgarraldo'' i ,, Cobra Verde'', z Klausem. A z trylogii westernowych, aż się prosi o Hawksa, z ,, Rio Bravo'' ,, El Dorado'' i ,, Rio Lobo''.
Ps. Ja Antonioniego uwielbiam. Jak chodzi o europejskie kino artystyczne, mój absolutny faworyt.
Filmy Melville'a i Herzoga należą do moich największych filmowych zaległości (z Herzoga widziałem tylko "Operację Świt"). Trylogia Hawksa jest bardzo dobra, szczególnie "Rio Bravo" i "El Dorado", natomiast "Rio Lobo" muszę sobie przypomnieć, bo widziałem dawno. Poza tym Duccio Tessari nakręcił trzy westerny z Giuliano Gemmą: "Pistolet dla Ringa", "Powrót Ringa", "Żywi, a najlepiej martwi". Dawno temu widziałem pierwszy z nich, pamiętam że mi się podobał.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o europejskie kino artystyczne to wolę filmy Bergmana z lat 50-tych niż Antonioniego i Felliniego :D Antonioni nakręcił zresztą we Włoszech filmy, które są określane mianem trylogii: "Przygoda", "Noc" i "Zaćmienie", ale i Bergman w tym samym czasie stworzył trzy filmy, w których krytycy doszukali się elementów wspólnych: "Jak w zwierciadle", "Goście Wieczerzy Pańskiej" i "Milczenie". Ale akurat tych filmów nie widziałem.
No i można jeszcze wspomnieć o solidnie przygotowanej trylogii historycznej na podstawie literatury Sienkiewicza: "Pan Wołodyjowski", "Potop" i "Ogniem i mieczem" :D Swoich wielbicieli ma również trylogia komediowa "Naga broń".
Całkiem fajne zestawienie. Jeśli ktoś chce przeczytać moje recenzje nowego Batmana i Bourne'a, zapraszam na mojego bloga - www.recenzje.xaa.pl
OdpowiedzUsuńJa, to bym na pewno wrzucił tryptyk policyjny Williama Friedkina. Trzy bardzo różne, świetne filmy: surowy, realistyczny, bliski paradokumentu ,, Francuski Łącznik'' , mroczny, subkulturowy kryminał ,, Cruising'' ( ciężko przełożyc ten tytuł, mnie w tym kontekście najbardziej pasowałoby ,, Szlajanie'' :D ) i żwawy, brutalny akcyjniak ,, Życ i Umrzec w L.A.''. W każdym przypadku mamy skomplikowaną historię tropienia wyjątkowo przebiegłego przestępcy i zdeterminowanego, coraz bardziej szalonego gliniarza na pierwszym planie.
OdpowiedzUsuńWyjątkowo przykra wieśc... Zmarł Carlo Rambaldi ( 86 lat ) Tego pana przedstawiac nie trzeba , jego zasługi dla kinematografii są po prostu nieocenione. On potrafił stworzyc przekonujące efekty specjalne nawet w warunkach bezbudżetowych ( ośmiornicopodobny stwór spółkujący z Isabelle Adjani w ,, Opętaniu'' Żuławskiego, to partyzancki ready-made, wykonany na prędce). Jego dzieło pozostanie nieśmiertelne.
OdpowiedzUsuńRIP , Maestro
Carlo Rambaldi z pewnością był mistrzem w swoim fachu. Tworzył świetne efekty gore, a także potrafił ożywić postać, która przeraża (Obcy), wzbudza współczucie (King Kong) lub sympatię (E.T.), można więc powiedzieć, że był wszechstronny, potrafił swoje pomysły dostosować do wizji takich artystów jak Scott, Spielberg, Żuławski, Bava, Fulci, Argento.
OdpowiedzUsuńA co z "Tryptykiem Swojskim"? ;). "Sami swoi", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć"?
OdpowiedzUsuń"Sami swoi" jest genialną komedią, pozostałe już tak bardzo mnie nie rozbawiły :)
OdpowiedzUsuńNapisana przez babkę filmową recenzja filmu "Pan Zemsta" przypomniała mi, że istnieje też koreańska "trylogia zemsty" Park Chan-wooka ("Pan zemsta", "Oldboy" i "Pani Zemsta"), ale ja z tych trzech filmów widziałem tylko "Oldboya".
Z przedstawionych przez Ciebie trylogii, wybrałabym jako taką która i mnie się bardzo podoba, do której przywiązuję większą wagę, jedynie "Ojca chrzestnego".
OdpowiedzUsuńGdybym ja robiła takie zestaw, pewnie uwzględniłabym polską Trylogię Sienkiewicza, wg Hoffmana. Co prawda "Ogniem i mieczem" mniej mi się podobało, od "Pana Wolodyjowskiego" i "Potopu", ale co tam, niech będzie.
Poza tym z ostatnio oglądanych na uwagę zasługuje sfilmowana trylogia Stiega Larsona, oraz "Pusher" Refna.
Ekranizacje Trylogii Sienkiewicza prezentują strasznie nierówny poziom. Tylko ,,Potop'' jest w pełni udanym, bardzo dobrym filmem. ,, Wołodiowski'' to imo co najwyżej średniak ( choc w miarę oglądalny), zaś ,, Ogniem i Mieczem'' , to tragiczny badziew, zhuśtany na tylu możliwych poziomach, że z jego mankamentów można by z 5 chujowych filmów posklejac :D
OdpowiedzUsuńZ rodzimych produkcji, to bym tu widział ,, Jak Rozpętałem II Wojnę Światową''. Pierwsza częśc doskonała, niektórych numerów, to by się Monty Python nie powstydził ( jasełka w stalagu, Brzęczyszczykiewicz ). Dwie kolejne, już nie tak rewelacyjne, ale całośc spokojnie daje radę, jako jedna z najlepszych polskich komedii wszechczasów.