reżyseria: Alain Corneau
scenariusz: Daniel Boulanger, Alain Corneau
Już w pierwszym nowoczesnym filmie akcji, Doktorze No, pojawił się bohater, dla którego niezbędnym elementem wyposażenia była ręczna broń palna. Od tamtej pory, czyli odkąd James Bond zamienił wysłużoną Berettę na bardziej funkcjonalnego Walthera PPK 7,65, każdy szanujący się bohater kina akcji nie rozstawał się ze swoją bronią. Wszelkiego rodzaju pistolety i rewolwery przyczyniają się do eskalacji przemocy, ale paradoksalnie, broni palnej używa się także do zwalczania przestępczości. We francuskim filmie pt. Rewolwer Pyton 357 morderstwo zostaje popełnione za pomocą popielniczki, a tytułowy bębenkowiec nie skażony jest zbrodnią - służy do obrony i walki ze złem. Czyniąc z rewolweru tytułową i pozytywną postać Alain Corneau tworzy hołd dla policyjnego colta, mającego niemałe zasługi w łapaniu przestępców.
Film wolno się rozkręca, bo Francuzi nie lubią od razu przechodzić do rzeczy. Szczególnie jeśli zamierzają pokazywać film na festiwalach, to próbują zatrzeć ślady wskazujące na tradycyjny film akcji. Obecność w czołówce Remy'ego Julienne'a, specjalisty od pościgów samochodowych, jest zwodnicza - tak naprawdę nie miał wiele do roboty. Ekspozycja to historia dwóch policjantów zakochanych w jednej kobiecie. Punktem kulminacyjnym jest moment, w którym ten trójkącik ulega zniszczeniu. Zostaje popełnione morderstwo i obaj gliniarze próbują ukryć znajomość z ofiarą. Inspektor Ferrot, właściciel tytułowego pytona, staje się głównym podejrzanym, ale tylko on o tym wie. Wszystkie dowody i zeznania świadków obciążają jego, dlatego stara się omijać pokoje przesłuchań, aby nie zostać rozpoznanym. Ukrywa także dowody i fakty, które jednoznacznie wskazują, że w dniu morderstwa kręcił się u boku zabitej dziewczyny.
Yves Montand ma taki wyraz twarzy jakby chciał powiedzieć „Jestem już na to za stary”. Wiecznie chodzi ze skwaszoną miną, praca zaczyna go męczyć, a dziewczyna, która wpadła mu w oko jest zbyt młoda, aby zainteresowała się takim starym wygą. Dlatego ciągle ją śledzi, buszuje bez opamiętania w jej mieszkaniu, a raz ją policzkuje. Mimo że nie popełnił zbrodni, nie wzbudza sympatii, wygląda raczej na człowieka, który byłby w stanie zabić, np. z zazdrości. Wkrótce przekonuje się, że system, którego bronił jest wadliwy, bo wszelkie dowody i zeznania świadków prowadzą w złym kierunku. Być może wcześniej sam łapał przestępców na podstawie złych śladów i może wsadził za kratki wielu niewinnych obywateli. Ale nie ma czasu się nad tym zastanawiać, gdy czuje za plecami oddech policyjnych psów, które za chwilę pochwycą go za gardło. Czy sześciostrzałowy pyton przyniesie mu szczęście, czy jeszcze bardziej pogrąży zgorzkniałego gliniarza?
Yves Montand w roli „samotnego rewolwerowca” jest oszczędny w wyrażaniu emocji, ale przekonujący. Wystąpił tu razem ze swoją żoną Simone Signoret. Zagrała ona postać niepełnosprawnej, ale majętnej matrony, właścicielki wiejskiej rezydencji. W rolę jej męża, porywczego komisarza Ganaya, wcielił się François Périer, zaś jego młodą kochanką została Włoszka Stefania Sandrelli. Jednak to nie aktorstwo jest najmocniejszą stroną filmu, ale scenariusz stawiający bohaterów w bardzo ciekawej sytuacji. W interesujący sposób przedstawiono także dochodzenie do prawdy. Reżyser nie stosuje hollywoodzkich klisz, które mogłyby rozbić interesującą intrygę. Spokojnie prowadzi bohaterów, nie przejmując się brakiem dynamiki, bo fabuła jest tak skonstruowana, że nikt tu nie stoi w miejscu, tylko działa by przechylić szalę na swoją stronę. Przysłowiową „wisienką na torcie” jest zakończenie, po którym już nie ma wątpliwości, że to film doszlifowany i dobry jakościowo.
Film zaczyna w pewnym momencie przypominać Wyścig z czasem (2003) Carla Franklina, gdzie Denzel Washington też próbował ukryć fakt, że ofiara morderstwa była jego kochanką. To że pracował w policji pozwalało mu manipulować dowodami w taki sposób, aby pozostać jak najdłużej poza wszelkim podejrzeniem. Francuski pierwowzór to jednak zupełnie inne kino, nie tak lekkie i nie tak dynamiczne jak film Franklina, a postać grana przez Montanda nie jest tak sympatyczna jak bohater Washingtona. Według niektórych źródeł film Alaina Corneau jest inspirowany powieścią Kennetha Fearinga pt. The Big Clock, zekranizowaną już w 1948 roku (Wielki zegar w reżyserii Johna Farrowa). Wskazywałby na to także motyw zegara przewijający się w filmie. Uciekający czas jest silnym i niepokonanym przeciwnikiem, a wieloletnie więzienie dla starego policjanta równe jest karze śmierci. Moment, w którym nagle odzywa się budzik, a detektyw wyciąga gwałtownie spluwę, można uznać za ostrzeżenie - czas ucieka, trzeba działać.
Yves Montand ma taki wyraz twarzy jakby chciał powiedzieć „Jestem już na to za stary”. Wiecznie chodzi ze skwaszoną miną, praca zaczyna go męczyć, a dziewczyna, która wpadła mu w oko jest zbyt młoda, aby zainteresowała się takim starym wygą. Dlatego ciągle ją śledzi, buszuje bez opamiętania w jej mieszkaniu, a raz ją policzkuje. Mimo że nie popełnił zbrodni, nie wzbudza sympatii, wygląda raczej na człowieka, który byłby w stanie zabić, np. z zazdrości. Wkrótce przekonuje się, że system, którego bronił jest wadliwy, bo wszelkie dowody i zeznania świadków prowadzą w złym kierunku. Być może wcześniej sam łapał przestępców na podstawie złych śladów i może wsadził za kratki wielu niewinnych obywateli. Ale nie ma czasu się nad tym zastanawiać, gdy czuje za plecami oddech policyjnych psów, które za chwilę pochwycą go za gardło. Czy sześciostrzałowy pyton przyniesie mu szczęście, czy jeszcze bardziej pogrąży zgorzkniałego gliniarza?
Rewolwer Pyton jest dopiero drugim filmem Alaina Corneau, ale jest to kino przykuwające uwagę, dopracowane, stylowe. Reżyserowi udało się wykreować duszną atmosferę, która przywodzi na myśl czarne kryminały i thrillery. Widać tu również wpływ klasycznego westernu i inspirowanego tym gatunkiem kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Corneau pozbawia swój film zagadki kryminalnej, pokazując widzom kto jest sprawcą. Ale to wcale nie odbiera filmowi napięcia ani zabawy - fajnie obserwuje się bohaterów, którzy próbują ukryć coś, co dla widzów nie jest żadną tajemnicą. Bardzo dobrą robotę wykonał kompozytor Georges Delerue - jego muzyka hipnotyzuje, tworzy klimat, zapowiada dramatyczne sytuacje. Temat główny przypomina muzykę do horroru - kryminalną opowieść Delerue przetłumaczył na język kina grozy, osiągając znakomity rezultat. A sfilmowane nad Loarą zdjęcia Étienne'a Beckera pokazują Orlean, miasto Joanny d'Arc, jako miejsce ponure, niesympatyczne, umierające.
Yves Montand w roli „samotnego rewolwerowca” jest oszczędny w wyrażaniu emocji, ale przekonujący. Wystąpił tu razem ze swoją żoną Simone Signoret. Zagrała ona postać niepełnosprawnej, ale majętnej matrony, właścicielki wiejskiej rezydencji. W rolę jej męża, porywczego komisarza Ganaya, wcielił się François Périer, zaś jego młodą kochanką została Włoszka Stefania Sandrelli. Jednak to nie aktorstwo jest najmocniejszą stroną filmu, ale scenariusz stawiający bohaterów w bardzo ciekawej sytuacji. W interesujący sposób przedstawiono także dochodzenie do prawdy. Reżyser nie stosuje hollywoodzkich klisz, które mogłyby rozbić interesującą intrygę. Spokojnie prowadzi bohaterów, nie przejmując się brakiem dynamiki, bo fabuła jest tak skonstruowana, że nikt tu nie stoi w miejscu, tylko działa by przechylić szalę na swoją stronę. Przysłowiową „wisienką na torcie” jest zakończenie, po którym już nie ma wątpliwości, że to film doszlifowany i dobry jakościowo.
Tak, muzyka jest tu ( bez wyjątku ) przytłaczająca , do tego cała ta jesienna deprecha ( znakomicie uchwycone naturalne światło o tej porze roku ) - to wszystko przydaje filmowi dużo większego ,, doła'' , niż sama historia, którą opowiada. Tu widac, jak bardzo sam język opowieści kształtuje jej sens i charakter.
OdpowiedzUsuńRelacja Montand-Ptyhon .357 to coś znacznie poważniejszego, niż freudowskie przedłużanie fiuta, to jest prawdziwa miłośc ze wzajemnością.
Doskonałośc tej broni to oręż zdesperowanego bohatera w nierównej walce z ,,jesienią zycia'' - ciało , duch i umysł odmówią posłuszeństwa , ale nie Colt Python - symbol niedoścignionego ideału. Stąd tak daleko posunięta fetyszyzacja tej broni w życiu inspektora .On nie rozstaje się z rewolwerem ani na krok, sam elaboruje amunicje, dba o swój sprzet z pietyzmem, jego treningi na strzelnicy ukierunkowane są na system combatowy a nie sportowy ( znakomita scena, pełny realizm, jak chodzi o układ całego ciała przy konkretnych postawach strzeleckich )
Jest pod tym wszystkim jakaś zamaskowana ironia, lekkie przesunięcie akcentów i np. zmiana muzyki mogłyby śmiało pociagnąc ten film w stronę komedii .
Utrapieniem inspektora jest nie tylko młoda krew jego kochanki, ale też jej niestabilna, zwichrowana emocjonalnie osobowośc . Niefrasobliwie igrająca z ogniem ( jak Semele z pojawiającego się tu parokrotnie niesamowitego obrazu Gustave 'a Moreau )
Panna bawi się tym, jak robi starym, szacownym facetom na odpowiedzialnych stanowiskach kisiel z mózgów ( jednemu chyba nawet budyń - nienawidzę budyniu niech wiec posłuży za symbol morderstwa :D )
Gdzież jej do ideału, jakim jest Colt Python z czterocalową lufą.
Pełna zgoda. Ja nawet dwukrotnie obejrzałem ten film, tak dla pewności, bo dobre kino to takie, które nic nie traci przy ponownym seansie ;) A Delerue jest wszechstronny, słyszałem jego bardzo zróżnicowane kompozycje, a w "Pythonie" mnie zaskoczył, spodziewałem się innej muzyki.
OdpowiedzUsuńŁadny temat zapodał do ,, Pogardy'' Goddarda.
OdpowiedzUsuńTrudno mi wybrać jeden utwór. Świetna jest muzyka w "Cartouche" de Broki, "Viva Maria!" Malle'a, w "Gamoniu" Oury'ego, "Annie tysiąca dni", a także w tym familijnym filmie, za który dostał Oscara.
OdpowiedzUsuńDo ,, Cartouche'a'' fajny, bojowy motyw. To jeden z moich ulubionych filmów z dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńPo latach już tak nie kręcił. Z podobnych klimatów bardzo lubię to :http://www.youtube.com/watch?v=8zEy4GNMJq0
Dostojniejsze i takie bardziej dworskie, ale w końcu sam Fryderyk Wielki to skomponował, nie jakiś chudopachołek.
Też widziałem "Cartouche'a" w dzieciństwie, ale nie przypominałem go sobie, nie wiem jak odebrałbym go po latach. Wczoraj na TCM oglądałem "Noc amerykańską" Truffauta, do której Delerue też skomponował muzykę. Udało mi się obejrzeć tylko połowę filmu, resztę obejrzę kiedy indziej. Z kompozycji GD przypomniała mi się jeszcze samba z "Człowieka z Rio".
OdpowiedzUsuń