Żelazny prefekt

Il Prefetto di Ferro (1977 / 110 minut)
reżyseria: Pasquale Squitieri
scenariusz: Pasquale Squitieri, Arrigo Petacco, Ugo Pirro na podst. książki Arrigo Petacco

To jeden z tych filmów, po których widz szybko sprawdza informacje w źródłach, czy historia tu przedstawiona jest prawdziwa, czy prefekt Mori istniał naprawdę. Bo Cesare Mori to taki kozak jakich rzadko się spotyka w rzeczywistym świecie. Twórcy filmu nie dodali informacji, że to historia prawdziwa. To dobrze o nich świadczy, bo często się zdarza, że filmowcy dodają taki komunikat, jakby zgodność z rzeczywistością miała podwyższyć wartość filmu. Żelazny prefekt broni się i bez tego. Materiałów na film dostarczyli Arrigo Petacco, autor książki pod takim samym tytułem oraz Ugo Pirro, współscenarzysta mafijnego dramatu Dzień puszczyka i społecznej satyry Śledztwo w sprawie obywatela poza wszelkim podejrzeniem. Mając takich wspólników Pasquale Squitieri nie musiał już grzebać w źródłach historycznych, aby stworzyć ambitny i rzeczowy dramat.

W Polsce film jest praktycznie nieznany, a na filmwebie nie ma nawet żadnego opisu, dlatego warto na wstępie powiedzieć o czym jest ta historia. Protagonistą jest prefekt policji Cesare Mori, który w połowie lat 20. (w czasie rządów Benito Mussoliniego) został wysłany do Palermo na Sycylii, by ukrócić działalność mafii zagrażającą interesom faszystowskiego aparatu władzy. Okazał się zaskakująco skuteczny w tępieniu bandytyzmu, który zataczał coraz szersze kręgi, implikując w Sycylijczykach strach, nerwowość i panikę. Mori nie okazał się zdeklarowanym faszystą, bo i stronników tej ideologii udało mu się zapuszkować. Nawet przedstawiciele arystokracji nie mogli się czuć bezkarnie, bo żelazny prefekt nie szedł na żadne kompromisy. Jeśli łamał prawo to tylko dlatego, by mniejszym złem pokonać większe.

Charakterystyczna jest scena, w której pewien pastuch zwierza się prefektowi słowami: „Bandyci pobili mnie, by ukraść moje owce... Właściciel pobił mnie za to, że mi je ukradli... Karabinierzy pobili mnie, bym podał nazwiska bandytów”. Te słowa doskonale charakteryzują ówczesną rzeczywistość, kiedy to nikomu nie można było zaufać, nikt nikogo nie głaskał po głowie, nie pocieszał, nie ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Gdy stronami konfliktu są faszyści i mafia to nie może zwyciężyć zwykła ludzka przyzwoitość. Dominuje partykularyzm, co oznacza że dobro ogółu nie jest priorytetem. Prefekt Mori jest jak chirurg, który pragnie ratować życie ludzi ledwo wiążących koniec z końcem, ale nawet jeśli przeprowadzi udaną operację to mogą wystąpić skutki uboczne. Czołowego bohatera tego dramatu można też przyrównać do wielkiego wodza, który wygrał wiele bitew, ale nie może wygrać wojny z powodu zdrad, korupcji i malwersacji.


Ten swoisty pogrzeb sprawiedliwości i nadziei zilustrowano przygnębiającą muzyką. Soundtrack jest bardzo zróżnicowany, nie ma tu jednego motywu przewijającego się przez cały film. Napisy początkowe i końcowe zawierają posępną wokalizę tworzącą grobowy nastrój. Miałem wrażenie, że wpisany w czołówce Ennio Morricone stworzył tylko część ścieżki dźwiękowej, zabrakło tu jego wyrazistych, melodyjnych kawałków. Może z wyjątkiem  jednego żałobnego utworu (link), który w trakcie filmu gdzieś zanika (trudno sobie przypomnieć, w której scenie go wykorzystano). Wydaje mi się, że Morricone mógł się tu inspirować Giovannim Fusco i jego pracą przy Dniu puszczyka. Niewykluczone, że i Pasquale Squitieri brał przykład z reżysera tegoż filmu, Damiano Damianiego, bo Żelazny prefekt to podobny typ kina politycznego, pokładającego nadzieję w pojedynczych jednostkach, a nie we władzy państwowej.

Włoski film kryminalny to pojęcie bardzo nieprecyzyjne, bo istnieje kilka rodzajów takiego kina. Jednym z nich są produkcje giallo - stylowe thrillery o wyszukanej intrydze; drugim są filmy poliziotteschi - agresywne i energiczne akcyjniaki o przemocy w wielkomiejskiej dżungli. Oba podgatunki łączy to, że akcja rozgrywa się w czasach współczesnych. Żelazny prefekt nie należy do żadnej z tych grup. Po pierwsze - jest to film historyczno-biograficzny z akcją w latach 1925-29. Po drugie - to wnikliwy dramat polityczny zaangażowany w sprawy społeczne, ukazujący bez dydaktyzmu i patosu problemy okresu międzywojennego: biedę w sycylijskiej prowincji, zmowę milczenia wynikającą ze strachu, nieufności, pogardy do policji, sądów i oficjeli, upadek mafii kosztem rosnącego w siłę faszyzmu.


Reżyser nie oddał pola pirotechnikom, lecz aktorom, nie pokazał krwawych potyczek z bandytami, ale coś w stylu podstępnych podchodów w celu wykurzenia szumowin z kryjówek. Cesare Mori przedstawiony jest tu jako zawzięty i budzący strach żandarm, przed którym bandyci wolą się schować zamiast z nim walczyć. W roli tego chojraka wystąpił niegdysiejszy gwiazdor westernów Giuliano Gemma, ale mimo iż zagrał tu jednoznacznie pozytywną rolę nie jest nudną postacią. Aktor otrzymał tu szansę udowodnienia swojej wartości jako aktora i stworzył znakomitą kreację, zaś operator Silvano Ippoliti nie bał się filmować go w dużych zbliżeniach. Na twarzy aktora oprócz bezwzględnego uporu maluje się frustracja i gniew.

Miło zobaczyć na drugim planie Francisco Rabala, ale również udział Claudii Cardinale (żony reżysera) warto odnotować. Jej wyjątkowa uroda, kruczoczarne włosy i ponętna figura pełnią tę samą funkcję co piękne krajobrazy - stanowią silny kontrast dla negatywnych aspektów rzeczywistości: brutalizacji świata, indolencji społecznej i nędznych warunków życia. Żelazny prefekt to prawdziwa perła kinematografii, którą warto wydobyć z lamusa. Kino na poziomie, niepowierzchowne, unikające banałów oraz schematów i błędów stosowanych przez twórców biograficznych dramatów. Realia niespokojnych lat 20. i charaktery ludzkie przedstawione z właściwą rozwagą, orientacją i empatią. Akcja pozbawiona fajerwerków i technicznych sztuczek, nieśpieszna i dająca czas na rozważania o naturze dobra i zła.

5 komentarze:

  1. Widziałem, że tu się czasem nekrologi podaje, wiec... eee, kojarzycie już, że Wes Craven zmarł?

    RIP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyręczyłeś tym samym nadwornego grabarza. Craven zmarł, a ja od jakiegoś czasu wspominałem tą lecącą piłkę do kosza z jego "Deadly Friend" (1986). Dzisiaj w ramach minuty ciszy, obejrzę go sobie.

      Usuń
  2. Cravena szkoda, bo wielki był z niego rzemieślnik. A "Żelaznego prefekta" po tej recenzji to bym sobie obejrzał, bo nie słyszałem o tym filmie, ale postać prefekta robi wrażenie nawet w recenzji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O "Żelaznym prefekcie" usłyszałem dwa lata temu, gdy zmarł Giuliano Gemma, ale film udało mi się obejrzeć dopiero niedawno, gdy został wyemitowany w telewizji, na kanale Cinemax.

      Usuń
  3. Zdarza się też, że twórcy zamieszczają na początku filmu informację, że to historia oparta na faktach, podczas gdy to od początku do końca fikcja (vide bracia Coen w "Fargo").

    OdpowiedzUsuń