Szeryf z Firecreek

Firecreek (1968 / 104 minuty)
reżyseria: Vincent McEveety
scenariusz: Calvin Clements

Małe miasteczko na Dzikim Zachodzie zwane Firecreek jest ciche i spokojne, panuje w nim ciągła rutyna, w dni powszednie każdy ciężko pracuje, a w niedzielę idzie do kościoła. Cisza jest przerywana jedynie płomiennymi kazaniami pastora, zaś konflikty zdarzają się przeważnie w rodzinie, gdy np. matka nie pozwala córce kupić nowej sukni. Jednak ten stan rzeczy powoli ulega zmianie, wkrótce nad Firecreek nadciągają czarne chmury i mieszkańcy będą musieli się zmierzyć z czymś zupełnie nowym - chaosem spowodowanym przez bandę typów spod ciemnej gwiazdy. Zachowanie tych ludzi wzbudza niepokój, widać, że chcą sprowokować rozróbę. Wkrótce pojawi się iskra, która spowoduje wybuch gniewu, wściekłości, agresji i przemocy. Tytułowy szeryf nie jest bohaterem w stylu Johna Wayne'a, nie chce on denerwować bandytów i podobnie jak oni potrzebuje jakiejś motywacji - iskry, która „zapaliłaby” go do działania.

Podstawową zaletą filmu jest rewelacyjnie dobrana obsada. James Stewart tworzy tu niezwykle poruszającą kreację, jedną z najlepszych w swojej długiej karierze. Ze spokojnego i niezbyt szlachetnego szeryfa stopniowo zmienia się we wściekłego i zdecydowanego stróża prawa, pokazując szeroki wachlarz swoich możliwości. W pamięć zapadają postacie bezwzględnych, nikczemnych bandytów, w których z dużym wyczuciem wcielili się: Henry Fonda, Gary Lockwood, Jack Elam, James Best i Morgan Woodward. Ale w tym męskim świecie Dzikiego Zachodu znalazło się także miejsce dla kobiet: dumnej, samotnej i nieprzystępnej wdowy (Inger Stevens), Indianki ukrywającej pewną tajemnicę (Barbara Luna) oraz młodej, energicznej i zbuntowanej blondynki (Brooke Bundy). Każdy z aktorów solidnie wywiązał się z zadania, co jeszcze bardziej uatrakcyjniło western debiutującego w kinie reżysera telewizyjnego, Vincenta McEveety.

Scenariusz nawiązuje do wielu klasycznych, westernowych motywów, ale wprowadza też sporą dawkę psychologii do charakterów postaci i genialnie pomyślane, pełne napięcia, niepokoju i niezłych dialogów, sekwencje. Nie ma tu wiele akcji, a zachowania bohaterów, ocierające się o granice niewinnej zabawy (prowokowanie pastora) i sadyzmu (gwałt), prowadzą do finałowej rozgrywki, która nie powinna rozczarować widzów. Ten finał jest po prostu fenomenalnie rozegrany - zaskakujący, pełen dramaturgii i suspensu. Zaskakująca jest także obecność w filmie gorzkiej ironii, takiej jak w scenie, w której szeryf pokazuje odznakę, zrobioną przez jego synów albo kiedy młoda blondynka zaczyna szanować niedoszłego oprawcę, gdy ten daje jej złotą monetę (pięciodolarówka jest w tym filmie poniekąd symbolem pocieszenia i bogactwa oraz wynikających z nich bierności i respektu). Ważny okazuje się również łączący tragizm z psychologią moment, w którym nieco ograniczony umysłowo chłopak, nie pamiętający swojego nazwiska, jako jedyny stawia się przestępcom. Świadczy to bardzo źle zarówno o mieszkańcach Firecreek jak i o pracującym na pół etatu szeryfie z podrabianą odznaką.

Wiarygodne ludzkie charaktery, działania nieokrzesanych chuliganów oraz wszechobecna bezczynność, obojętność i przymykanie oczu na ludzkie cierpienie składają się na znakomity western, w którym ostrze krytyki skierowane jest w stronę biernej społeczności i obojętnych na ludzką krzywdę stróżów prawa, niegodnych stanowiska, które pełnią. Mimo że Szeryf z Firecreek został podpisany przez mało popularnego twórcę, nie będącego specjalistą od westernów, okazał się zaskakująco ciekawym, świetnie zagranym i mądrze poprowadzonym westernem psychologicznym. Film momentami bardzo posępny i mroczny, pokazujący jak społeczna znieczulica może być zaraźliwa i wcześniej czy później może doprowadzić do destrukcji szlachetnych wartości, takich jak: odwaga, honor, bezinteresowność. Natomiast finałowe działanie szeryfa jawi się tu jako akt rozpaczy i moralny wstrząs, a nie jako akt odwagi czy pokonywanie własnych słabości. Stewart wygląda żałośnie, kiedy próbuje zmierzyć się z lepszym przeciwnikiem - widać, że to zadanie go przerasta. Znany z filmu W samo południe klasyczny temat obrony miasteczka i związane z nim działania samotnego szeryfa reżyser Vincent McEveety połączył z typowymi dla westernów lat 60-tych wątpliwościami dotyczącymi dzielnych szeryfów i honorowych pojedynków między dobrem a złem. Film niedoceniany, pozostający w cieniu ówczesnych prac Sergia Leone i Sama Peckinpaha, ale z pewnością jest to produkcja godna uwagi.

13 komentarze:

  1. No, od dawna powtarzałem, że dla mnie to jedna z najlepszych ról Stewarta. Cała paleta zachowań; barwny życiorys granej przez niego postaci, który stopniowo poznajemy; metamorfoza z bogobojnego tchórza w zdecydowanego twardziela wykańczającego przeciwników w świetnej scenie kulminacyjnej. Masa wybornego aktorstwa ze strony innych aktorów: Fondy, Elama, Jaggera, Stevens. I świetna rola tego nierozgarniętego chłopaka, który niechcący zabija (taki prawie James Dean). "Firecreek" to film, który swego czasu strasznie mnie zaskoczył, bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego - czegoś w stylu Mann'a z charyzmatycznym, twardym Stewartem. No i jeszcze ta Brooke Bundy. Wspominałem już na moim blogu, że nie mogę się na nią napatrzyć :).
    p.s. Bardzo trafiona recenzja.
    p.s. 2 Film zdecydowanie niedoceniany, a spokojnie może konkurować ze schematycznymi obrazami McLaglena, które też reprezentują nurt spóźnionej klasyki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie oglądając filmu można stwierdzić, że to mocna przesada, aby twierdzić, że 60-letni Stewart zagrał lepiej niż u Hitchcocka i Manna, ale po bliższym zapoznaniu się z "Firecreek" nie powinno być wątpliwości, że Stewart zagrał rewelacyjnie. Ja widziałem z nim mnóstwo filmów, a mimo to rolą szeryfa z Firecreek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Rzadko który aktor by się tak mocno zaangażował w projekt mało znanego reżysera.
    Jak na trwający około 100 minut western jest tu zaskakująco duża ilość wyrazistych postaci, dobrze odgrywanych przez doświadczonych aktorów, jak niewspomniani w recenzji Dean Jagger w roli pełnego wątpliwości, ceniącego spokój byłego prawnika oraz Ed Begley w roli pastora, czy nawet młody Robert Porter w roli nierozgarniętego stajennego. A z kobiet to Brooke Bundy podobała mi się nawet bardziej niż Inger Stevens :)
    Myślę, że ten film może konkurować nie tylko z filmami McLaglena, ale też Hathawaya (może z wyjątkiem "True Grit").

    OdpowiedzUsuń
  3. No, Stewart w ogóle jest znany z dużego zaangażowania w role. Nawet w epizodach u Forda trudno go było nie zapamiętać. Parodiując Wyatta Earpa w "Jesieni Czejenów", a w szczególności grając Linusa Rowlingsa w "Jak zdobywano Dziki Zachód" pokazał, że nawet epizody są dla niego aktorskim wyzwaniem. Widziałem go chyba we wszystkich Mannach, ale Hitchcocka mało z nim widziałem. Był taki film, w którym grał faceta po wypadku, który siedział w domu i obserwował ludzi na podwórzu. Dobrze pamiętam?

    OdpowiedzUsuń
  4. Linus Rowlings to nie był epizod. U Hitchcocka miał parę bardzo dobrych ról, m. in. tę, którą mniej więcej pamiętasz, w tym jedną genialną-,,Vertigo''.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gwoli ścisłości: w "Jak zdobyto Dziki Zachód" zagrał główną rolę w epizodzie pt. "Rzeki" Henry'ego Hathawaya :) Stewart jak przystało na gwiazdora rzadko grał epizodyczne role (ten występ w "Jesieni Czejenów" to chyba wyjątek). U Hitchcocka zagrał w czterech filmach: "Sznur", "Okno na podwórze", "Człowiek, który wiedział za dużo" i "Zawrót głowy". I zgadzam się z przedmówcą, że w tym ostatnim zagrał najlepiej. Ze wspólnych westernów Manna i Stewarta nie oglądałem jedynie "Bend of the River", pozostałe cztery bardzo mi się podobały, a w "Nagiej ostrodze" Stewart zagrał rewelacyjnie. Dobrą rolę miał też w "Shenandoah" McLaglena, ale już np. w "Człowieku, który zabił Liberty Valance'a" nie udało mu się przyćmić Johna Wayne'a :)

    OdpowiedzUsuń
  6. dopiero zaczynam przygodę ze Stewardem, ale patrząc na jego umiejętności z "Filadelfijskiej opowieści" czy moim ukochanym "Sklepie na rogu", film jest na pewno wart obejrzenia...

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeśli chodzi o McLaglena, to o wiele bardziej podobał mi się w "Bandolero" niż w "Shenandoah". W tym drugim grał też dobrze, ale "Bandolero" to kapitalna rola i też taka "nie w jego stylu". Przede wszystkim zabawna. Jeśli chodzi o Manna, to i moim zdaniem "Naked Spur" jest najlepszą jego rolą.
    p.s. Aleście się przyczepili tego "How the West was won". Napisałem, że grał epizod i grał. Epizod o nazwie "Rzeki" :P. Chyba, że jako część roli liczyć leżące na noszach zwłoki kapitana Rowlingsa w epizodzie "Wojna Domowa" ;).

    OdpowiedzUsuń
  8. Grał epizod o nazwie 'Rzeki'? Jak , roztopił się? Stewart zagrał trapera Rawlingsa - jedną z głownych ról w pierwszej części 'Jak zdobyto Dziki Zachód', pt. 'Rzeki'. Tak to zapamiętałem, a to , co napisałeś, nie ma nic do rzeczy.
    Ps. Tak, zwłoki bohatera to kontynuacja roli.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tematem recenzji jest "Firecreek". Napisz może coś o tym, bo jak narazie tylko spamujesz.
    Do Peckinpaha: Ty będziesz wiedział. Jak się nazywa taki stary film z tamtego okresu, gdzie główną bohaterką jest niewidoma dziewczyna, która była świadkiem morderstwa? Kiedyś oglądałem i mi się podobał, a nie znam tytułu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Taki "spam" dot. filmów jest dopuszczalny u mnie na blogu :) Co do zwłok Rawlingsa to mógł zagrać je ktoś inny, jakiś specjalista od ról trupów :) Co do "Bandolero" to film widziałem dawno i pamiętam jedynie muzykę, a nie rolę Stewarta. Co do filmu z niewidomą bohaterką, będącą świadkiem morderstwa to chyba najbardziej pasuje film "Nie widząc zła" z Mią Farrow z 1971 roku (jest recenzja na blogu).

    @ Ania:
    Też bardzo lubię "Sklep na rogu". To jedna z najlepszych komedii tamtych czasów, dorównująca najlepszym filmom Franka Capry ze Stewartem.

    OdpowiedzUsuń
  11. Epizodyczną rolę, to Stewart zagrał w ,,Rewolwerowcu,, Dona Siegela. Wystąpił, jako lekarz, który diagnozuje nowotwór u Johna Wayne'a.

    ,,Firecreek'' pomimo raczej średniego tempa akcji, trzymał w napięciu i trochę kojarzył mi się z ,,Nędznymi psami'' Peckinpaha. Duży realizm psychologiczny ludzkich zachowań i wysokooktanowe aktorstwo całego zespołu. Finałowa rozgrywka niewiarygodna i naciągana z realistycznego punktu widzenia. Za to efektowna i sprawnie, z impetem zrealizowana.Mimo wszystko lepiej, że nie na odwrót.

    OdpowiedzUsuń
  12. ,,You do know my name...''
    Clint Eastwood ,,High Plains Drifter''

    OdpowiedzUsuń