Norma Jeane Mortenson (1926–62) znana jako Marilyn Monroe w swojej niedługiej karierze aktorskiej zaliczyła występy u wielu prawdziwych mistrzów. Występowała u Johna Hustona, Josepha Mankiewicza, Fritza Langa, Howarda Hawksa, Ottona Premingera, Billy'ego Wildera i Laurence'a Oliviera. Obracała się wśród elit towarzyskich i stała się pierwszoplanową gwiazdą kina - zbyt popularną jednak, aby móc samemu wybierać role. Wytwórnia 20th Century Fox dbając o jej wizerunek decydowała o karierze swojej gwiazdy, więc Marilyn ugrzęzła w jednym typie ról, które podkreślały tylko jej erotyzm, figurę i wdzięk. Posiadała jednak intuicję, temperament i charyzmę, dzięki którym jej filmy okazały się lepsze niż były w rzeczywistości. Takie produkcje jak Mężczyźni wolą blondynki, Słomiany wdowiec, Książę i aktoreczka z całą pewnością nie należą do wybitnych osiągnięć kinematografii - scenariusz pisany na kolanie i reżyseria pozbawiona ikry - ale intuicyjnie zagrane role Marilyn Monroe uszlachetniły te pozycje, dodały im animuszu i charakteru.
Najlepsze jej filmy to prawdopodobnie western Rzeka bez powrotu i komedia Pół żartem, pół serio, a do najlepszych ról zaliczane są te z filmów Przystanek autobusowy i Skłóceni z życiem. Dziś przedstawiam dwa inne filmy i dwie role Marilyn, które mogą z powodzeniem kandydować do tych najlepszych. Słodka blondynka nie jest w nich symbolem niewinności, ale czarnym charakterem. Tak więc to nietypowe pozycje w karierze supergwiazdy.
Proszę nie pukać
Don't Bother to Knock (1952 / 75 minut)
reżyseria: Roy Ward Baker
scenariusz: Daniel Taradash na podst. powieści Charlotte Armstrong
Roy Ward Baker to znany brytyjski twórca horrorów i kryminałów. Jego amerykański film Proszę nie pukać pewnie szybko zostałby zapomniany gdyby nie to, że pierwszą główną rolę zagrała w nim Marilyn Monroe. Jest to dzieło skromne, oszczędne w formie, ale głębokie w treści i przekazie. W tle pobrzmiewają echa II wojny światowej, a na pierwszym planie bohaterka, u której wojna wywołała we wnętrzu niemałe spustoszenie. Zatrudniona w charakterze opiekunki dziewczyna próbuje walczyć z demonami zatruwającymi jej umysł, ale jest zbyt słaba by wyjść z tej walki o własnych siłach. Czy to duszna atmosfera pokoju hotelowego, czy może traumatyczne wspomnienia z przeszłości - coś sprawia, że kobieta staje się zagrożeniem dla innych, a także dla siebie samej.
W latach 1953-60 Marilyn Monroe stworzyła kilka zapadających w pamięć ról komediowych, które uczyniły z niej ikonę kina, ale nie prawdziwą aktorkę docenianą za talent i wyróżnianą nagrodami. Po latach bardziej docenia się jej niekomediowe kreacje, które wskazywały że miała potencjał do odgrywania poważniejszych ról. Potrzebowała tylko reżysera, który pomógłby jej podszlifować talent. Może gdyby trafiła na Elię Kazana to jej kariera potoczyłaby się w lepszym kierunku. Trafiła jednak na Roya Bakera, który nie miał wielkiej siły przebicia i jego film nie cieszył się powodzeniem. Warto jednak zwrócić uwagę na tę produkcję, gdyż pod skromną oprawą kryje się ambitne i przemyślane kino psychologiczne z pogranicza thrillera i antywojennego dramatu.
Są tu cztery interesujące postacie, o których warto wspomnieć. Debiutująca na kinowym ekranie Anne Bancroft wcieliła się w postać poczciwej i niedostępnej śpiewaczki. Aktorka ujawniła tu swoją muzyczną wrażliwość, ale scenariusz traktuje jej postać zbyt powierzchownie, by dać jakąkolwiek szansę na ukazanie w pełni talentu aktorki. Z kolei Elisha Cook Jr, aktor o wyglądzie wystraszonego kundla, kreuje tu typową dla siebie niewymagającą rolę, pozostającą wyraźnie w cieniu pozostałych wykonawców. W filmie Bakera zagrał wujka głównej bohaterki - prostodusznego windziarza, który ryzykując utratą posady wprowadza wilka między owce. Najciekawszą kreację stworzył Richard Widmark. Grany przez niego bohater to lekkoduch, który flirtując z poznaną przypadkiem kobietą poznaje siebie. Okazuje się bowiem, że miłosne podboje przestają mieć dla niego znaczenie, gdy chodzi o ratowanie czyjegoś życia. Udowadnia sobie i innym, że nie jest „typowym facetem”, ale kimś bardziej wartościowym.
Nie ulega wątpliwości, że po seansie najbardziej pozostaje w pamięci smutne i niespokojne oblicze Marilyn Monroe. Postać Nell to jej pierwsza dramatyczna rola, w której wypadła powyżej oczekiwań. Reżyser doskonale wykorzystał jej delikatną urodę i drobną sylwetkę by pokazać, że czasem pozory mylą i nawet pod aksamitną, gładką powierzchnią może być szorstki i trudny charakter. Marilyn znakomicie wykorzystała swój czas ekranowy, ale niestety filmowi czegoś brakuje do doskonałości - jakiegoś solidnego punktu zwrotnego, który zwiększyłby napięcie. Film jest krótki, co jest dużą zaletą, gdyż nie przynudza i szybko brnie do finału, ale przydałoby się jednak więcej czasu by tę nurtującą opowieść rzetelnie rozwinąć i zrobić z niej porządnego konkurenta dla hitchcockowskich thrillerów. Jest tu kilka scen, które przywodzą na myśl późniejsze o dwa lata Okno na podwórze Hitchcocka. Na przykład scena, w której Richard Widmark obserwuje przez okno nieznajomą z pokoju naprzeciwko albo motyw ze wścibską sąsiadką, która podejrzewa, że u sąsiadów dzieje się coś dziwnego.
Proszę nie pukać to opowieść o wchodzeniu bez pukania w cudze życie, o wtrącaniu się w nie swoje sprawy w dobrej wierze. Pewnie wiele osób przeszłoby obojętnie obok hotelowego pokoju, w którym najwidoczniej dzieje się coś złego. Roy Baker pokazuje świat, w którym ludzkość bardziej interesuje się życiem innych lokatorów niż swoim własnym. Ale człowiek dowiaduje się o sobie więcej niż kiedy pilnuje nie tylko własnego nosa, lecz gdy poznaje też problemy obcych ludzi. Optymistyczny film, ale raczej tylko dla koneserów starego kina i wielbicieli Marilyn Monroe, pozostałych może wynudzić mimo iż trwa niewiele ponad 70 minut. To bardziej ćwiczenie stylistyczne niż pełnokrwisty dramat lub thriller. Jak na dramat to niewiele tu dramatyzmu i emocji, jak na thriller to za mało tu napięcia - zbyt prędko wszystko staje się oczywiste. W rękach kogoś innego ta historia mogłaby nabrać lepszego charakteru i można by było wtedy jednoznacznie określić gatunek. A tak mamy tu jedynie niezły film z Marilyn i nic poza tym.
Nie ulega wątpliwości, że po seansie najbardziej pozostaje w pamięci smutne i niespokojne oblicze Marilyn Monroe. Postać Nell to jej pierwsza dramatyczna rola, w której wypadła powyżej oczekiwań. Reżyser doskonale wykorzystał jej delikatną urodę i drobną sylwetkę by pokazać, że czasem pozory mylą i nawet pod aksamitną, gładką powierzchnią może być szorstki i trudny charakter. Marilyn znakomicie wykorzystała swój czas ekranowy, ale niestety filmowi czegoś brakuje do doskonałości - jakiegoś solidnego punktu zwrotnego, który zwiększyłby napięcie. Film jest krótki, co jest dużą zaletą, gdyż nie przynudza i szybko brnie do finału, ale przydałoby się jednak więcej czasu by tę nurtującą opowieść rzetelnie rozwinąć i zrobić z niej porządnego konkurenta dla hitchcockowskich thrillerów. Jest tu kilka scen, które przywodzą na myśl późniejsze o dwa lata Okno na podwórze Hitchcocka. Na przykład scena, w której Richard Widmark obserwuje przez okno nieznajomą z pokoju naprzeciwko albo motyw ze wścibską sąsiadką, która podejrzewa, że u sąsiadów dzieje się coś dziwnego.
Proszę nie pukać to opowieść o wchodzeniu bez pukania w cudze życie, o wtrącaniu się w nie swoje sprawy w dobrej wierze. Pewnie wiele osób przeszłoby obojętnie obok hotelowego pokoju, w którym najwidoczniej dzieje się coś złego. Roy Baker pokazuje świat, w którym ludzkość bardziej interesuje się życiem innych lokatorów niż swoim własnym. Ale człowiek dowiaduje się o sobie więcej niż kiedy pilnuje nie tylko własnego nosa, lecz gdy poznaje też problemy obcych ludzi. Optymistyczny film, ale raczej tylko dla koneserów starego kina i wielbicieli Marilyn Monroe, pozostałych może wynudzić mimo iż trwa niewiele ponad 70 minut. To bardziej ćwiczenie stylistyczne niż pełnokrwisty dramat lub thriller. Jak na dramat to niewiele tu dramatyzmu i emocji, jak na thriller to za mało tu napięcia - zbyt prędko wszystko staje się oczywiste. W rękach kogoś innego ta historia mogłaby nabrać lepszego charakteru i można by było wtedy jednoznacznie określić gatunek. A tak mamy tu jedynie niezły film z Marilyn i nic poza tym.
Niagara
(1953 / 90 minut)
reżyseria: Henry Hathaway
scenariusz: Charles Brackett, Walter Reisch, Richard Breen
Nie ma chyba lepszego filmu, którego głównym bohaterem jest wodospad Niagara. Położony na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady wodospad zaskakująco rzadko pojawiał się w dobrych filmach (oprócz filmu Hathawaya kojarzy mi się tylko thriller Jonathana Demme'a Ostatni uścisk z 1979). Film Hathawaya został zrealizowany w mieście Niagara Falls położonym w Ontario w Kanadzie. Rozgrywają się tu dramatyczne wydarzenia związane z małżeńską niewiernością i morderstwem. Weteran z wojny koreańskiej wpada w sieci zastawione przez wiarołomną żonę, która wraz z kochankiem planuje zabicie męża podczas urlopu. Wypoczynek przy wielkim wodospadzie szybko zamienia się w koszmar pełen strachu, podejrzeń i nerwów. Jedno małżeństwo na urlopie, drugie w trakcie miodowego miesiąca - dla obu par Niagara stanie się symbolem niszczycielskiego żywiołu, a nie spokojnie płynącej rzeki.
Po obejrzeniu filmu chyba nie ma wątpliwości, że najważniejszym atutem są zdjęcia. Walory Technicoloru chyba nigdy wcześniej nie zostały tak dobrze wykorzystane. Operator Joe MacDonald zadbał o to, by tytułowy wodospad wyglądał pięknie i kasandrycznie - by przyciągał turystów, ale też ostrzegał, że to żywioł niespokojny, obdarzony zabójczą siłą. Ta widowiskowa sceneria okazała się rewelacyjnym tłem dla małżeńskiego melodramatu i kryminalnej intrygi. Miłość została tu porównana do rzeki płynącej prosto do wodospadu. Bo niektóre związki małżeńskie zaczynają się beztrosko, jak rzeka płynąca spokojnym rytmem, a kończą się gwałtownym i bolesnym upadkiem. Taki jest właśnie sakramentalny związek Loomisów. Gdy kochający mąż podejrzewa żonę o zdradę staje się podminowanym i rozżalonym cierpiętnikiem. Gdy dowiaduje się, że żona chciała go zabić wchodzi na ścieżkę, z której nie ma już odwrotu.
Pierwsza połowa lat 50. to był trudny okres. Niewiele minęło czasu od zakończenia II wojny światowej rozpoczęła się kolejna kampania, tym razem w Korei. Ale nawet po wojnie nastały represje, w dodatku jeszcze gorsze, bo ludzie nie walczyli już z wrogiem, ale między sobą. Człowiek wychowywał się wówczas w przekonaniu, że przemoc to jedyne słuszne narzędzie do rozwiązywania problemów. Scenarzyści z Charlesem Brackettem na czele opowiadają w tonacji pesymistycznej historię, w której miłość jest polem bitwy, a małżonkowie wojownikami, którzy chwytają się brzytwy by nie utonąć. Rzeka Niagara i tworzący gigantyczną ścianę wodną wodospad stanowią tu nie tylko efektowną scenerię co przede wszystkim metaforę związków międzyludzkich i zmiennych nastrojów.
Joseph Cotten jak wiadomo nie należał do wybitnych aktorów, ale miał szczęście do świetnych reżyserów, dzięki którym stał się cenionym aktorem charakterystycznym. Z postaci George'a Loomisa, którego zagrał w Niagarze, wyłania się niejednoznaczny bohater - kat i ofiara jednocześnie. W tej drugiej roli jest bardziej wiarygodny - jako człowiek zdradzony, wyobcowany i zagubiony. Loomis to życiowy rozbitek, który dryfując samotnie na rzece zmierza prosto w objęcia wielkiego akwenu. W roli jego żony Rose wystąpiła Marilyn Monroe. Ona również nie należała do wybitnych osobowości kina, ale trafiała na twórców, którzy potrafili zrobić z niej gwiazdę, lśniącą przez wiele lat najjaśniejszym blaskiem. U Hathawaya aktorka wcieliła się w postać femme fatale, która śpi w pełnym makijażu i porusza się z gracją, a jej wiecznie umalowane usta są jakby znakiem ostrzegawczym. Swoim seksapilem i urokiem sprawia, że faceci lgną do niej jak pszczoły do miodu. Jeden z nich gotów jest dla niej popełnić zbrodnię. Co z tego wyniknie? Na pewno nic dobrego.
Aby podkręcić napięcie reżyserzy stosowali prosty chwyt polegający na wprowadzeniu do fabuły bohaterów nieświadomych wiszącego w powietrzu fatum. Bohaterka grana przez Jean Peters przekonuje się, że zbrodnia może czaić się nawet w tak pięknym, przepełnionym turystami miejscu jak Niagara Falls. Tak jak wielki wodospad z dystansu wygląda cudownie, z bliska budzi przerażenie - tak samo kobieta o wyglądzie zmysłowej blondynki może być przesiąknięta złem i nienawiścią. Znana z roli piratki, Anny z Indii, aktorka jest tu w dużej mierze protagonistką, z którą należy sympatyzować. Kobieta znajduje się pomiędzy osobnikiem zdesperowanym i mężem-kretynem. Jeden i drugi jest niebezpieczny - pierwszy dlatego, że zamierza zabić żonę, drugi dlatego, że żonie nie wierzy i zamiast ją wspierać nazywa histeryczką i wariatką. Film Hathawaya jest momentami zbyt konwencjonalnym kryminałem, w którym następujące po sobie wydarzenia łatwo przewidzieć. Gdzieniegdzie pojawia się jednak intrygujący suspens, zaś spektakularny finał na rzece może się podobać - jest idealnym zwieńczeniem historii o zbrodniczej namiętności prowadzącej na samo dno.
Inne filmy z Marilyn na blogu:
Asfaltowa dżungla
Na krawędzi
Skłóceni z życiem
Wszystko o Ewie
Inne filmy z Marilyn na blogu:
Asfaltowa dżungla
Na krawędzi
Skłóceni z życiem
Wszystko o Ewie
o pierwszym już słyszałam i postanowiłam spróbować, natomiast "Niagara" to już chyba klasyk sam w sobie (którego nadal nie widziałam ;) więc oba przede mną :)
OdpowiedzUsuńNiagarę widziałam jeszcze w TVP, kiedy puszczano klasyki. Mowiac szczerze, pamietam niewiele oprocz MM i Niagary :D Jak widzę udało się znaleźć i obejrzeć Proszę nie pukać, a seans też najwyraźniej był udany :)
OdpowiedzUsuńmuszę sobie poszukać "Niagarę" :) proszę nie pukać widziałam w zeszłym roku, ale mnie nie zachwycił...
OdpowiedzUsuńNiagarę oglądałam kiedyś, jednym okiem. Natomiast Proszę nie pukać to jeden z niewielu filmów, gdzie Marylin zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie. Nie przepadam za nią, uważam, że jest przereklamowana (moje zdanie, którego nie narzucam i nie porzucę), ale w tym filmie pokazała mi coś innego. Oczywiście, mogłabym wskazać wiele aktorek z tamtych lat, które lepiej odegrałyby tę rolę, jednak "dała radę".
OdpowiedzUsuńDokładnie najbardziej podobała mi się z nią "Rzeka bez powrotu" i "Pół żartem, pół serio", ten ostatni to dla mnie film, który nigdy się nie zestarzeje. Nobody's perfect
OdpowiedzUsuńZapraszam na filmowy dział poświęcony MM http://marilyn-monroe.cba.pl/viewforum.php?f=11
OdpowiedzUsuń