Maskarada

inny polski tytuł: Maskarada szpiegów
Masquerade (1965 / 102 minuty)
reżyseria: Basil Dearden
scenariusz: Michael Relph, William Goldman na podst. powieści Victora Canninga pt. Castle Minerva

W jednej scenie filmu Jack Hawkins mówi, że tęskni za wojną, bo na wojnie było łatwiej, gdyż każdy wiedział kto jest dobry, a kto zły. We współczesnym świecie, a szczególnie w środowisku tajnych agentów nie wiadomo, komu można ufać i do kogo należy strzelać. I tak też jest w tym filmie. W połowie lat 60. w Wielkiej Brytanii realizowanie filmów szpiegowskich było ryzykowne, gdyż takie filmy pozostawały w cieniu sukcesów filmów o Bondzie, które wnosiły do gatunku coś nowego: dynamiczną akcję, nowatorskie efekty i pomysłowe gadżety. W związku z tym bardziej kameralne dokonania poszły w niepamięć, np. Alfred Hitchcock poniósł ogromną porażkę filmem Rozdarta kurtyna (Torn Curtain, 1966), który wydawał się już staroświecki i nie pasujący do ówczesnych czasów.  

Maskaradzie Deardena bliżej właśnie do klasycznych filmów Hitchcocka, w których spokojny i naiwny bohater jest wrabiany przez złych agentów w zbrodnię, której nie popełnił i różnymi sposobami próbuje się wyplątać z kłopotów. Brzmi niezbyt oryginalnie, ale film zaskakuje bardzo pozytywnie. Fabuła toczy się wokół pewnego kontraktu, który Wielka Brytania zamierza podpisać z pewnym arabskim władcą. Dla Brytyjczyków to bardzo dochodowy interes, problem w tym, że władca arabskiego kraju jest nastolatkiem i może podpisać kontrakt dopiero, gdy będzie pełnoletni. Aby wcześniej nie został zabity w zamachu Anglicy postanawiają go porwać...

Scena porwania księcia jest zaskakująca, bo zupełnie nie pasuje do takiego filmu, wygląda jakby reżyser wyciął ją ze swojego filmu Khartoum (1966, nawiasem mówiąc całkiem niezły film), ale ta sekwencja jest bardzo ważna dla fabuły. Obserwujemy w niej szarżę Arabów wśród wybuchów, chaosu, zamieszania. Scen akcji jest niewiele, ale jeśli już są to trzymają w napięciu, są przemyślane i dobrze wykonane (chodzenie po gzymsie, scena na moście). Basil Dearden, który kręcił zarówno filmy rozrywkowe jak i społeczne tym razem zrobił klasyczny film szpiegowski, w którym bardzo umiejętnie wykorzystał i połączył schematy gatunku, przez co zupełnie nie przeszkadza wtórność i przewidywalność niektórych sytuacji. Można się przyczepić do aktorstwa, ale po co, skoro żaden z aktorów nie irytuje - każdy w miarę poprawnie odgrywa swoją rolę. Ten film jest taki, jak każdy inny film - jest maskaradą, w której każdy udaje kogoś innego, są przebieranki, pokazy sprawności, sztuczki.

0 komentarze:

Prześlij komentarz