Powrót do przeszłości, czyli o filmach dzieciństwa

Nie pamiętam zbyt dobrze lat 80. - moja pamięć najdalej sięga początku lat 90, gdy mając 11 lub 12 lat pierwszy raz wybrałem się do kina na „dorosły” film, Rok komety (1992) Petera Yatesa, który obejrzany po latach w telewizji okazał się zaskakująco słaby. Moje filmowe gusta ukształtowała telewizja, a konkretnie program 1 i 2 TVP, a także rynek kaset VHS, gdzie można było się natknąć na prawdziwe perełki. Komercyjna stacja Polsat dopiero rozpoczynała działalność, a przerywanie filmów reklamami uważane było za szczyt chamstwa. Nie było wtedy szeroko rozpowszechnionych telefonów komórkowych, internetu ani płyt DVD. W telewizji Stanisław Janicki opowiadał o starych filmach prezentując kolejnym pokoleniom widzów klasyczne pozycje chroniąc je od zapomnienia. Można było oglądać przedwojenne klasyki, takie jak Frankenstein i King Kong lub też perełki kina polskiego. Filmy z Dymszą, Bodo, Szczepkiem i Tońkiem zapełniały więc ramówkę w godzinach przedpołudniowych. Z kolei Zygmunt Kałużyński i Tomasz Raczek prowadzili cykl Perły z lamusa, gdzie również można było obejrzeć gustowne starocia, nie tak stare jednak jak propozycje Janickiego.

Interesującym cyklem weekendowym były Złote lata komedii angielskiej - tutaj zapadły mi w pamięć tytuły Genevieve (1953) o wyścigu zabytkowych samochodów oraz Zabili go i uciekł (1956) z Bennym Hillem w głównej roli. Niestety, już później żadnego z tych filmów nie udało mi się obejrzeć i ogromnie żałuję, że ich nie nagrywałem na kasety VHS. Kino włoskie zacząłem lubić dopiero w XXI wieku, ale już w dzieciństwie mogłem zobaczyć makaroniarskie przygodówki, dziś już całkowicie zapomniane: Kat wenecki (1963) i Lew świętego Marka (1963). Natomiast westerny, które znam z dzieciństwa, a których niestety w dorosłym życiu nie udało mi się odświeżyć to przede wszystkim Jesse James (1939) Henry'ego Kinga i Powrót Franka Jamesa (1940) Fritza Langa.


Gatunkiem, który jednak wzbudzał największe emocje u młodych odbiorców była komedia. Slapstickowe gagi Flipa i Flapa, absurdalne parodie Abbotta i Costello oraz burleskowe szaleństwa braci Marx świadczyły o tym, że nawet humor sprzed pół wieku się nie zestarzał. Zaś błazeńskie farsy z Louisem de Funesem udowadniały, że Hollywood nie miało wyłączności na zabawianie publiczności. Polskie kino też obfitowało w dobry humor i pomysłowe gagi. I to nie tylko PRL-owskie satyry Barei czy komedie Chęcińskiego i Chmielewskiego, ale i przedwojenne farsy, takie jak Dodek na froncie z Dymszą. Odkąd pamiętam od zawsze oglądałem stare filmy i bardzo szybko uległem magii czarno-białych obrazów. Lubiłem nawet musicale z duetem Fred Astaire i Ginger Rogers, od lat już ich jednak nie oglądam. 

Bliższe moim gustom były klasyczne przygodówki w stylu Ivanhoe, Karmazynowego pirata i serii Indiana Jones oraz filmy akcji, których flagowym osiągnięciem był cykl o przygodach Jamesa Bonda. Zaś idealną odskocznią od szarej rzeczywistości i nielubianej szkoły były komedie, które zresztą zdominowały moje poniższe zestawienie. Na początku lat 90. rodziny zasiadały przed ekrany telewizorów, by oglądać barwne perypetie księżniczki Elżbiety Bawarskiej zwanej Sissi (życiowa rola Romy Schneider) i nikomu nie przeszkadzało powierzchowne traktowanie faktów historycznych. Natomiast cykl Piątek z Newmanem oferował kilka wybitnych osiągnięć amerykańskiej kinematografii (Długie gorące lato, Kotka na rozgrzanym blaszanym dachu, Exodus, Hombre). Nawet jeśli uczeń podstawówki nie do końca rozumiał problemy, które te filmy poruszały to i tak miał poczucie obcowania z prawdziwymi dziełami sztuki filmowej. Wybitne kino można było również oglądać w cyklu 100/100 czyli sto filmów na stulecie kina - to był z pewnością rok 1995, bo właśnie wtedy była setna rocznica kinematografii.

Kolejna zabawa blogowa stała się dla mnie pretekstem by powrócić do przeszłości i odświeżyć sobie filmy, których nie oglądałem od 15-20 lat. Tak się złożyło, że do mojej piątki trafiły niemal same filmy komediowe, w dodatku większość pochodząca z jednej dekady (lata 60.), ale właśnie te filmy szczególnie wryły się w moją pamięć. I przez wiele lat nie chciałem do nich wracać aby nie psuć sobie dobrego wrażenia jakie mi po nich pozostało z dzieciństwa. Okazało się jednak, że dziś również świetnie się je ogląda i z czystym sumieniem mogę przyznać, że do tych filmów mam ogromny sentyment. Wszystkie te produkcje to kino rozrywkowe najczystszej wody, pełne brawury, szaleństwa i humoru sytuacyjnego. Są to więc dzieła reprezentatywne dla mojego dzieciństwa, gdyż będąc uczniem podstawówki takie właśnie filmy lubiłem oglądać najbardziej. Aby podkreślić, że moje młodzieńcze lata nie przypadały w latach 60. zacznę od filmu z lat 80.

1. WEEKEND U BERNIEGO (reż. Ted Kotcheff, 1989)

Połączenie komedii młodzieżowej, kina sensacyjnego i nekrofilskiej makabreski. Oglądany na kasecie wideo wywoływał pozytywne wrażenia, bawił szczególnie młodych widzów nie wywołując zniesmaczenia tym, że jeden z czołowych bohaterów przez niemal cały czas jest trupem. Dwóm młodym karierowiczom imponuje styl życia jaki prowadzi ich szef Bernie Lomax. Facet jest bogaty, ma luksusową willę na wyspie i robi wystawne imprezy na plaży,  a kobiety za nim szaleją. Gdy młodzieńcy trafiają na jedną z takich imprez z przerażeniem odkrywają, że ich szef jest martwy. I co najbardziej zadziwiające, nikt poza nimi tego nie zauważa. Wtedy zaczyna się prawdziwa zabawa i Bernie zamiast leżeć w kostnicy bawi się na niej równie dobrze co za życia. Ted Kotcheff, inicjator serii o Rambo, tym filmem wprawia w osłupienie wielbicieli komedii. Za parawanem bezmyślnej rozrywki kryje się tu ostra jak brzytwa kpina ze społeczeństwa. Alkohol, narkotyki, imprezowe szaleństwa i totalny egoizm przysłaniają ludziom prawdziwy obraz świata, który składa się z ludzkich tragedii i skomplikowanych problemów. Czarny humor, zadziwiające sytuacje i pomysły (np. pełna brawury rozbrajająca scena rejsu łodzią), cudny klimat nieskrępowanej zabawy i słonecznych plaż wypełnionych ubranymi w bikini pięknymi kobietami. Ciepły i uroczy film, mimo zimnego trupa, który pałęta się po ekranie.

2. GAMOŃ (reż. Gérard Oury, 1965)

Jedna z najlepszych francuskich komedii jakie nakręcono. Opowiada o gamoniowatym i naiwnym kierowcy, który jak się ostatecznie okaże, nie jest taki głupi na jakiego wygląda - zresztą o samym filmie można powiedzieć to samo. Gérard Oury połączył w duet dwóch francuskich komików, przyczyniając się do ich sukcesu i sympatii publiczności. Łącząc typowe dla komedii zbiegi okoliczności z sensacyjną fabułą dotyczącą przemytu zrabowanych klejnotów reżyser korzysta z okazji prezentując atrakcyjne miejsca na Półwyspie Apenińskim (Neapol, Rzym, wspaniała Villa d'Este, krzywa wieża w Toskanii), a po przekroczeniu granicy także i scenerie w południowej Francji (np. fortyfikacje w Carcassonne). Takie atrakcje turystyczne z pewnością dodają uroku zaprezentowanym tu wydarzeniom. Film jest wzorową koprodukcją, w której wyraźnie widać współpracę dwóch państw. Pełen werwy de Funès w roli gangstera Saroyana wzbudza większą sympatię niż Bourvil w roli naiwniaka Marechala. Beba Loncar (albo jej dublerka) wykonuje zaś imponujący skok z urwiska do rzeki, co wzbudza nie mniejszy podziw niż popisy dziarskiego komika. Doskonały utwór komediowy, w którym przeciętny szary obywatel w krótkim czasie przeżywa więcej przygód niż w ciągu swojego dotychczasowego życia. Nic dziwnego, że pod koniec przyznaje iż nie ma żalu do Saroyana, bo pewnie już nigdy w życiu nie doświadczy takich niespodzianek i rozrywek.

3. CZŁOWIEK Z RIO (reż. Philippe de Broca, 1964)

Kolejna komedia sensacyjno-przygodowa, tym razem jednak zamiast prostodusznego obywatela mamy prawdziwego awanturnika. Pełen energii i charyzmy Belmondo wciela się w człowieka czynu, który nie boi się ryzyka. Od Paryża do Brazylii ugania się za dziewczyną i z gracją wychodzi z wszelkich kłopotów. Twórcy filmu starają się jak najmniej oszukiwać widzów, więc gdy obserwujemy kaskaderskie wyczyny to wykonuje je aktor, a gdy akcja przenosi się do Rio lub Brazylii (stolicy kraju) to są to plenery naturalne, a nie filmowe dekoracje. Françoise Dorléac tańczy przy akompaniamencie bębnów, Belmondo prowadzi wszelkie pojazdy, nurkuje pod przepływającą motorówką i wykonuje sceny na wysokościach, a ich oponenci gotowi są zabić dla jakichś brzydkich figurek, które kryją pewną tajemnicę. Nagły wyjazd głównego bohatera do Ameryki Południowej może być uznany za dezercję, gdyż jest on szeregowcem na przepustce, ale czego się nie robi dla ukochanej kobiety i dla egzotycznych przygód. Niebezpieczna podróż, balansowanie na krawędzi, igranie z ogniem w tym przypadku nie jest głupotą i szaleństwem, ale udowadnianiem swojej przydatności, usprawnianiem kondycji fizycznej oraz demonstracją miłości do kobiety i ryzykownych przygód. Film zachęca, aby od czasu do czasu oderwać się od codziennej rutyny i uciążliwej nudy - aby zrobić coś niezwykłego, o czym będzie można opowiadać.

4. TEN SZALONY, SZALONY ŚWIAT (reż. Stanley Kramer, 1963)

Twórca Ucieczki w kajdanach (1958) był naprawdę szalonym filmowcem. Gdy w latach 50. i 60. toczyła się zawzięta walka kina z telewizją tylko nieliczni nie ulegli nowinkom technicznym. Jednym z nich był producent i reżyser Stanley Kramer, który realizował zaangażowane kino podejmujące ambitne tematy społeczne, tj. rasizm, nietolerancja, zacofanie, faszyzm. Wydawało się, że kino rozrywkowe go nie interesuje, a jednak nakręcił zwariowaną komedię, w której problemy społeczne i konflikty międzyludzkie zostały podszyte jadowitą ironią i nieumiarkowaną błazenadą. W poważniejszych filmach przesadzał z moralizowaniem i prawieniem kazań, tym razem przesadził z nadmiarem wygłupów, dziecinady i destrukcji. Rzecz dotyczy pazerności i zgubnego wpływu pieniędzy na ludzką naturę. Scenarzyści William i Tania Rose oraz reżyser filmu z dużym poczuciem humoru pokazali popadanie w obłęd z powodu wyobrażeń o wielkiej fortunie. Gdy grupa przypadkowych ludzi dowiaduje się o ukrytej forsie ich jedynym celem jest zdobycie pieniędzy za wszelką cenę bez względu na ich pochodzenie (mogły np. zostać skradzione). Spokojni, niekarani dotąd ludzie stają się agresywni, dochodzi do rozbojów, kradzieży, przypadków pobicia i łamania przepisów drogowych. Sporo pracy wykonał Carey Loftin odpowiedzialny za sekwencje samochodowe (bohaterowie podróżują przez całą Kalifornię). Naprawdę szalony jest to film, a finałowy motyw z drabiną strażacką stanowi przewrotną puentę o upadku społeczeństwa i zanurzeniu się w bagnie głupoty, chciwości, paranoi. Lista filmów inspirowanych tą groteską jest długa. Do najciekawszych filmów z tej listy należą: Wielki wyścig (1965) Blake'a Edwardsa, Niezwykłe przygody Włochów w Rosji (1974) Dino De Laurentiisa i Wyścig szczurów (2001) Jerry'ego Zuckera.

5. PRZYJĘCIE (reż. Blake Edwards, 1968)

Scenarzysta i reżyser Blake Edwards oraz brytyjski aktor Peter Sellers to współtwórcy sukcesu komediowego cyklu Różowa pantera. Warto jednak przypomnieć mniej znaną, ale niegdyś popularną, produkcję tego duetu. Brytyjski gwiazdor w roli hinduskiego aktora jest fenomenalny, a źródłem komizmu, podobnie jak w filmach o inspektorze Clouseau, jest niezdarność postaci. Grany przez Sellersa Hindus to chodzące nieszczęście - jego pojawienie się zwiastuje nie tyle kłopoty co raczej serię katastrof. Eleganckie przyjęcie w luksusowej willi pod wpływem tego pechowca zmienia się w szalone widowisko jakie nie pasuje do obecnych na przyjęciu wytwornych biznesmenów, chłodnych dam i dumnych gwiazdorów filmowych. Edwards korzysta z receptury stosowanej już w epoce kina niemego - prostą fabułę wzbogaca o slapstickowe gagi, a prostego człowieka zestawia z elitarnym towarzystwem, do którego nie pasuje. Z jednej strony zabawne gafy w wykonaniu nieudacznika, a z drugiej - sztywni krawaciarze urządzający wykwintne przyjęcia. A gdzieś pomiędzy pałęta się pijany kelner, który też chyba trafił na niewłaściwą imprezę. Film potrafi zirytować, ale i rozbawić. Jest też pewnego rodzaju ostrzeżeniem - należy uważać kogo się zaprasza, gdyż skutki pomyłek mogą być w najlepszym przypadku zabawne, w najgorszym katastrofalne.

8 komentarze:

  1. Witajcie.
    Po nowości kinowe zapraszam na stronę http://freefilmy.com.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. ... a Ponury Żniwiarz dalej triumfuje :

    23 sierpnia umiera odtwórczyni roli Eleanor w ' Haunting' - Julie Harris (87), pamiętna m.in. z 'East of Eden' Kazana.

    24 sierpnia, w matuzalemowym wieku 99 lat, kończy żywot nestor brytyjskich operatorów Gilbert Taylor, prawdziwa legenda kina. Mistrz
    czarno-białej fotografii ( 'Hard Days Night', 'Dr. Strangelove' ), o którego Roman Polański stoczył batalię z dwójką producentów, skąpiących grosza na gwiazdę kamery, przy kompletowaniu ekipy do 'Repulsion'. Efekt tej współpracy do tej pory zwala z nóg, a portretowe ujęcia Catherine Deneuve olśniewają ( i przerażają ) nie mniej, niż kadry Svena Nykvista z nieco póżniejszej 'Persony'. Taylor pracował z Polańskim jeszcze przy ' Matni ' i
    'Tragedii Makbeta.
    Był autorem zdjęc do takich przebojów kina grozy lat 70-tych, jak 'Omen', ' Szał' Hitcha, czy ' Dracula' Badhama. A także do największego hita dekady-'Gwiedznych Wojen'.
    RIP

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio obejrzałem "Szał", o którym wkrótce napiszę. Taylor wykonał w nim świetną robotę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię. Hitch wspina się tu na wierzchołek cynicznego humoru (scena w furgonetce z ziemniakami, teksty w stylu ;,,... Tobie by się przydał jakiś zapaśnik sumo, może by ci te zmarszczki wyprasował :D, wyjątkowo antypatyczny główny bohater, któremu mamy sekundowac, kulinarne patenty pani komisarzowej )
    Kiedyś wygrałem zakład z kumpelą, która upierała się, ze mordercę grał Michael Caine (LOL).
    Bardzo angielski film, dla mnie prawdziwe pożegnanie Hitcha. Bo 'Family Plot' to klasyczny film,,for nobody''. Nawet fajni i modni wówczas aktorzy nie byli w stanie ożywic tej przerażająco cienkiej fabułki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpisuję się pod tym. Też nie lubię "Family Plot", a "Frenzy" jest naprawdę rewelacyjny.

      Usuń
  5. musiałbym głęboko pomyśleć nim wymieniłbym film swojego dzieciństwa. Obawiam się, że były to Indiany Jonesy i Star Wars ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lista filmów mojego dzieciństwa jest długa, bardzo długa. Filmy towarzyszyły mi odkąd pamiętam i właściwie zawsze, gdy tylko mam czas coś czytam lub oglądam. Jeżeli chodzi o filmy dzieciństwa to na pewno należy do nich Niekończąca się opowieść, Jurrasic Park, Kevin sam w domu, Rocky, Szczęki, Nie lubię poniedziałku. To pierwsze jakie mi przychodzą na myśl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te filmy, które wymieniłaś też oglądałem w dzieciństwie, do niektórych potem wracałem wielokrotnie (np. Szczęki), ale za Jurassic Parkiem nie przepadam, zaś Kevin już mi się znudził ze względu na liczne powtórki ;)

      Usuń