Podwójny seans z Walterem Brennanem

Walter Brennan (1894-1974) to jeden z najlepszych amerykańskich aktorów, obdarzony charyzmą i poczuciem humoru mistrz drugiego planu, pierwszy aktor wyróżniony trzema Oscarami. W czasie I wojny światowej służył we Francji, potem imał się wielu zawodów, był np. hodowcą ananasów w Gwatemali. Zbił majątek na handlu nieruchomościami, ale zbankrutował z powodu krachu na giełdzie w 1929 roku. Mieszkał jednak w Los Angeles, miał blisko do Hollywood, więc dorabiał sobie jako kaskader i aktor od epizodów. Pierwsze znaczące role już w latach 30. Warunki zewnętrzne predestynowały go do ról wesołych bezzębnych staruszków (w wieku 32 lat stracił większość zębów w wypadku), ale grał czasem także bohaterów mrocznych i bezwzględnych. Role pozytywne wzbogacał o rys komediowy, w negatywnych starał się być niewzruszony i ponury.

Reżyserzy lubili z nim pracować, a jemu nie przeszkadzało że ciągle proponowano mu role na dalszym planie. To były zresztą interesujące postacie stanowiące ciekawe wyzwanie dla aktora. Brennan wyciągał z tych postaci maksimum, co zostało docenione przez Akademię, która uhonorowała go trzema statuetkami: za Prawo młodości (1936), Kentucky (1938) i The Westerner (1940). W pierwszym zagrał szwedzkiego drwala i mówił z obcym akcentem, w drugim wcielił się w postać 85-letniego seniora, mimo iż miał wówczas 44 lata, a w trzecim był zdziwaczałym sędzią Royem Beanem. Miał szczęście do świetnych reżyserów, współpracował np. z Williamem Wylerem, który aż 12 aktorów poprowadził do zwycięstwa w walce o Oscara i wśród nich był także Brennan wyróżniony za kreację w filmie The Westerner.

Upływ czasu pokazał, że to jednak Howard Hawks najlepiej zaprezentował talent tego nieprzeciętnego aktora. W pamięć zapadły szczególnie jego role z filmów Mieć i nie mieć (1944), Rzeka Czerwona (1948) i Rio Bravo (1959).  To właśnie Hawks dał mu pierwszą znaczącą rolę, w dramacie historycznym Barbary Coast (1935). Mimo iż Brennan dopiero zaczynał karierę to zagrał postać o przezwisku "Stary". Gdy wybuchła II wojna światowa otrzymał m.in. rolę kaznodziei w propagandowym filmie Sierżant York (1941) opowiadającym o bohaterze I wojny. Reżyserem także był Hawks, zaś Brennan był bardzo bliski zdobycia czwartego Oscara. Poruszającą kreację zrozpaczonego ojca bezzębny aktor odegrał w westernie Krwawy księżyc (1948) Roberta Wise'a. Z westernami był związany od początku do końca kariery. Nie popadał jednak w rutynę, odgrywał żwawe i zabawne postacie jak również charaktery wzruszające i zgorzkniałe. Grał wrednych typów spod ciemnej gwiazdy jak i sympatycznych staruszków.

Westernami są również dwa filmy, których recenzję publikuję dzisiaj. W pierwszym z nich wcielił się w apodyktycznego ojca i zarazem szefa bandy, w drugim - prowadzonego na szubienicę złodzieja bydła i rzekomego mordercę.

Miasto bezprawia

My Darling Clementine (1946 / 97 minut)
reżyseria: John Ford
scenariusz: Samuel G. Engel, Winston Miller na podst. opowiadania Sama Hellmana i książki Stuarta N. Lake'a

26 października 1881 roku doszło do najsłynniejszej strzelaniny w dziejach południowego Zachodu. Bracia Earp wspierani przez "Doca" Hollidaya stanęli w zagrodzie O.K. Corral by rozprawić się z bandą starego Clantona terroryzującą miasteczko Tombstone. Położone w Arizonie miasto nazywane „kamieniem grobowym” było najbardziej nieprzyjaznym miejscem na Dzikim Zachodzie. Szeryf zarabiał tak mało, że nie opłacało mu się nadstawiać karku i bandyci mogli się czuć bezkarnie. Do czasu jednak gdy pojawił się w tych stronach Wyatt Earp, były szeryf z Dodge City. Wraz z braćmi i chorym na gruźlicę przyjacielem wykluczył ze świata żywych większą część gangu starego Clantona. Powstało mnóstwo filmów opowiadających o przyczynach i przebiegu słynnej strzelaniny. Jednym z pierwszych ważnych westernów o Tombstone jest Miasto bezprawia Johna Forda.

Gdy John Ford, Irlandczyk z pochodzenia, rozpoczynał karierę w epoce kina niemego poznał osobiście słynnego szeryfa z Tombstone (zm. w 1929) i z pewnością nasłuchał się opowieści o Dzikim Zachodzie. Gdy jednak przystąpił do pracy nad filmową rekonstrukcją strzelaniny w O.K. Corralu skorzystał z książki Stuarta Lake'a, niezgodnej z prawdą historyczną. Film nie jest więc uczciwą ani rzeczową biografią, lecz westernową balladą o szlachetności, braterstwie, miłości i zemście. Miasto bezprawia to pierwszy western Forda od czasu Dyliżansu (1939). Bo gdy wybuchła wojna reżyser poświęcił się realizacji dramatów, dokumentów i filmów wojennych. Gdy wojenny zgiełk ucichł irlandzki filmowiec mógł powrócić do swojego ulubionego gatunku.

My Darling Clementine to klasyczna opowieść o wymierzaniu sprawiedliwości i pilnowaniu porządku w mieście. Zmęczony szeryfowaniem Wyatt Earp zajął się hodowlą bydła, lecz jego stado zostało skradzione, a młodszy brat James - zamordowany. Wtedy właśnie Wyatt przyjmuje ofertę burmistrza, by założyć cynową gwiazdę. Nie podoba się to nie tylko staremu Clantonowi, lokalnemu bandycie, ale też Hollidayowi, który uczynił z Tombstone swoją przystań. Chory na gruźlicę hazardzista i rewolwerowiec w rzeczywistości umarł w swoim łóżku, bez butów, ale Ford zachował się jak te pismaki, dla których prawda nie ma wielkiego znaczenia. Prawdziwi bohaterowie umierają w butach, a bandyci co do jednego muszą zostać wybici. Reżyser filmowy ma prawo tworzyć własną mitologię, może do woli manipulować faktami, czyniąc Dziki Zachód ciekawszym niż był w istocie.

Henry Fonda w roli nieugiętego stróża prawa jest sztywny, ale ta sztywność dodaje mu komizmu. Widać to szczególnie na potańcówce zorganizowanej z okazji budowy pierwszego kościoła w mieście. Gdy orkiestra przygrywa Wyatt stoi jak kołek u boku Clementine i dopiero po dłuższym milczeniu prosi ją do tańca (nawiasem mówiąc te jego podrygi w tańcu też są dosyć zabawne). Zaskakująco dobry jest Victor Mature w roli "Doca", ale to jest tak ciekawa postać, że każdy aktor który się w nią wciela przyćmiewa szlachetnego do bólu szeryfa. Holliday przez swoją przedwczesną śmierć stał się niemalże mitycznym bohaterem.

Czym byłby western bez czarnych charakterów? Byłby z pewnością nudną historią obyczajową. W roli herszta bandy, despotycznego i surowego Clantona seniora, wystąpił Walter Brennan. Pod obfitym zarostem i groźnym spojrzeniem trudno dopatrzyć się dziarskiego, komicznego staruszka, jakiego grywał w swoich najsłynniejszych filmach. To człowiek stanowczy, wyznający zasadę „Jeśli już wyciągnąłeś broń to strzelaj”. Nie jest to jednak duża rola, gdyż reżyser bardziej skupił się na relacji między Earpem i Hollidayem, przedstawił ich znajomość rozpoczynającą się od wzajemnej niechęci i stopniowo przeradzającą się w przyjaźń. Nie brakuje wątków miłosnych, których bohaterkami są Linda Darnell (Chihuahua) i Cathy Downs (Clementine Carter). Szczególnie ta pierwsza zasługuje na wyróżnienie - brawurowo odegrała postać zadziornej piosenkarki, wykonała także kowbojski song Ten Thousand Cattle Straying. Darnell była ulubienicą Darryla Zanucka, szefa 20th Century Fox, który czuwał nad jej karierą od jej debiutu w 1939.

Jak to zwykle u Johna Forda bywa na ścieżce dźwiękowej więcej jest tradycyjnej muzyki ludowej niż oryginalnych kompozycji. Tytułowe My Darling Clementine zostało skomponowane w XIX wieku i wraz z innymi balladami z tamtego okresu (np. utwór grany na potańcówce) buduje klimat opowieści o czasach dawno minionych. Nakręcony w Arizonie, Utah i Wyoming film, mimo iż jest bardzo swobodną biografią, należy do najlepszych westernów lat 40. Prosta, klasyczna opowieść o ludziach, którzy już za życia stali się legendami. Powstały gloryfikujące ich książki i ballady, stworzyła się mitologia, którą wykorzystało kino.

Miasto bezprawia to obok Pojedynku w Corralu O.K. najdoskonalszy western o Wyacie Earpie. John Ford za pomocą archaicznej muzyki, urokliwych czarno-białych kadrów i widowiskowych plenerów przywołał klimat tamtych czasów. Akcja toczy się wolno, a reżyser czasem skupia się na codziennej rutynie (rozmowa z nagrobkiem, gra w pokera, szeryf bujający się na krześle). Wpuszczenie Indianina do baru kończy się pijacką rozróbą, Clantonowie okazują się wielbicielami Szekspira, zaś aktor szekspirowski zapomina tekstu i "Doc" kończy jego monolog. Dominuje marazm, który dodaje wiarygodności, bo sugeruje że oprócz pojedynku w Corralu tak naprawdę niewiele się tam wydarzyło.

Na granicy życia i śmierci

Along the Great Divide (1951 / 88 minut)
reżyseria: Raoul Walsh
scenariusz: Walter Doniger, Lewis Meltzer na podst. fabuły Waltera Donigera

Motyw wędrówki przez prerie, równiny i góry jest często wykorzystywany w westernach. Ale chyba w niewielu filmach gatunku podróż była tak uciążliwa jak u Raoula Walsha w Along the Great Divide. Bo tutaj bohaterowie maszerują przez pustynię, walczą z głodem, pragnieniem, burzą piaskową i nieposkromioną ludzką naturą. To western przygodowy nakręcony na pustyni Mojave, w górach Sierra Madre i w Alabama Hills, na zachód od Lone Pine w Kalifornii. Kto poradziłby sobie lepiej w tak trudnych warunkach jeśli nie Raoul Walsh, który westerny kochał właśnie za to, że umożliwiają pracę na świeżym powietrzu z dala od nadgorliwych producentów. Walsh nie był może takim kodyfikatorem gatunku jak John Ford, ale był jednym z najbardziej solidnych i sprawnych fachowców podążających konsekwentnie własną ścieżką.

W dawnych czasach, gdy więcej było rozległych przestrzeni niż terenów zabudowanych każdy wolał wziąć sprawy w swoje ręce zamiast przemierzać bezdroża i wertepy w poszukiwaniu szeryfów i sędziów. Skoro byli świadkowie i potencjalni sprawcy, było drzewo i sznur, więc egzekucji dokonywano błyskawicznie. Timothy Keith ma szczęście, bo jego egzekucja została odroczona - doprowadził do tego szeryf Len Merrick, który chce by sprawę rozwiązano zgodnie z prawem. Zdecydował więc, że eskortuje więźnia do Santa Loma na sprawiedliwy proces, po którym aresztant zostanie pewnie i tak powieszony. Podróż jest długa i męcząca, więc więzień będzie próbował ucieczki, a szeryf zacznie się zastanawiać czy nie prowadzi na śmierć niewinnego człowieka. Do końca nie wiadomo, kto jest faktycznym mordercą, ale widzowie mogą się tego domyślić na długo przed łebskim szeryfem.

To inteligentne kino, w którym motyw wędrówki nie służy wyłącznie mnożeniu atrakcji, lecz budowaniu międzyludzkich zależności i konfliktów oraz rozbudowaniu psychologii głównego bohatera. Cynowa gwiazda może być przekleństwem i powodować zgorzknienie zamiast satysfakcji. Gdy szeryf doprowadzi prawdziwego bandytę przed oblicze sądu ten może go wypuścić. Gdy doprowadzi osobę niesłusznie oskarżoną może skazać ją na śmierć. Nic dziwnego, że idealistyczny i szlachetny szeryf zaczyna mieć wątpliwości. Nękają go pytania, na które nie umie odpowiedzieć. Nie dość że musi toczyć wewnętrzną walkę to jeszcze ma inne problemy - musi pilnować cwanego skazańca i jego postrzeloną córkę, a także znaleźć wodę, która na pustyni jest prawdziwym skarbem i lekarstwem na dokuczliwe pragnienie.

Co łączy Johna Wayne'a i Kirka Douglasa? Otóż obaj aktorzy dzięki Walshowi zagrali swoją pierwszą rolę w westernie. Douglas nie chciał jednak grać w tym filmie, został zmuszony dlatego że wcześniej podpisał kontrakt z Warner Bros. Odtwarzany przez niego Merrick to człowiek z tragiczną przeszłością, który już zdążył się przekonać że sznur to najbardziej barbarzyńskie narzędzie wymyślone przez człowieka. Niedoszła ofiara linczu przypomina mu jego ojca, którego niegdyś powieszono, dlatego ratując go chciał oddać hołd ojcu, obrońcy sprawiedliwości i ofierze ludzkiej bezmyślności. Nie od początku był taki praworządny, to życie go nauczyło że nie można pozostawać obojętnym, trzeba opowiedzieć się po którejś ze stron. Wybrał więc stronę prawa i przekonał się, że także ona nie jest doskonała. Kirk Douglas, aktor z dołkiem w brodzie, trafnie wychwycił psychologiczne niuanse postaci, wyrażając drzemiące w niej siły i słabości oraz stanowczość i przeszywające na wskroś wątpliwości.

Najmocniejszym punktem obsady jest zdecydowanie Walter Brennan jako skazany na śmierć Tim Keith. Co jakiś czas aktor chytrze uśmiecha się swoimi sztucznymi zębami, irytuje szeryfa wyśpiewując do znudzenia pieśń folkową Down in the Valley, która kojarzy się stróżowi prawa z tragiczną przeszłością. Gdy nie może sięgnąć po karabin używa języka i sprytu, szuka słabości u swojego przeciwnika. Ma nadzieję, że uaktywni w szeryfie wyrzuty sumienia. Brennan jest w swojej roli zabawny i rozbrajający, to jedna z jego ciekawszych ról. Grany przez niego staruszek, skonfliktowany z hodowcami bydła, nie próbuje na siłę przekonywać o swojej niewinności, bo jego wróg, wielki cattle baron, ma w ręku mocne argumenty. Pragnie więc uciec, co przez niektórych może być odebrane jako przyznanie się do winy. Ale świadczy jedynie o woli życia i instynkcie przetrwania, które występują u każdego zwierzęcia, w tym także człowieka.

Pokonywanie pustyni pokazane jest w filmie jak trudna przeprawa przez życie. Ludzka wegetacja jest jak poszukiwanie oazy na bezkresnej pustyni. To zawiła i pełna niebezpieczeństw droga, która wcześniej czy później musi zakończyć się śmiercią. Jest miejsce na żarty, śpiew i amory, ale i tak człowieka dopada zawsze gorycz i smutek z powodu niesprawiedliwości i całkowitej bezradności wobec systemu. Prawo jest filarem cywilizacji, a co jeśli okazuje się wadliwe i nieskuteczne? Wtedy świat rozpada się jak domek z kart i okazuje się, że tak naprawdę nie ma ludzi cywilizowanych, są tylko sami barbarzyńcy. W takiej rzeczywistości zagrożenie czai się z każdej strony i każdy człowiek hartuje od dziecka swój charakter. Dlatego w tym filmie także kobieta jest waleczna, niezłomna i uparta jak tygrysica. W tej roli doskonale spisała się Virginia Mayo, wówczas ulubiona aktorka Walsha (zagrała w czterech jego filmach).

Nie jest to film pozbawiony wad. Poważnym mankamentem jest nieprzekonujące i przewidywalne zakończenie. Już na początku można się domyślić jak ta historia się rozwinie. Interesująca tematyka i pytania o słuszność kary śmierci wywarłyby na widzach silniejsze wrażenie, gdyby odważono się na niestandardowe rozwiązanie intrygi. Już przecież w 1943 roku powstał film zrywający z klasycznymi schematami gatunku, rezygnujący z romantyzmu na rzecz wstrząsającego realizmu (mowa o Zdarzeniu w Ox-Bow). Może gdyby Great Divide było filmem barwnym to taki pozytywny finał byłby dobrym zwieńczeniem, ale czarno-białe zdjęcia w połączeniu z tematyką linczu i nieokiełznaną pustynią podsuwają myśl o wiszącej nad głowami tragedii. Po co to psuć sztucznym happy endem?

Film zainscenizowany jest na tyle sprawnie, że angażuje i rodzi pytania, chociaż doskwiera brak suspensu i porządnej akcji w finale. To western z ambicjami, w którym te ambicje zostały na końcu powieszone na sznurze i pochowane w widocznym miejscu by ktoś je odkopał i zrobił z nich lepszy film. I już dwa lata później powstała Naga ostroga, gdzie temat eskortowania więźnia opracowano bez zarzutu. Natomiast  w Ostatnim pociągu z Gun Hill Kirk Douglas powtórzył (z jeszcze lepszym skutkiem) rolę szeryfa przygotowującego aresztanta na spotkanie ze śmiercią. Mimo wad Great Divide to staranny i porywający western psychologiczny, który warto obejrzeć dla wspaniałych skalistych i pustynnych krajobrazów, pierwszorzędnej obsady oraz ciekawych motywów fabularnych (konwojowanie więźnia, wojna psychologiczna, ekscytująca przygoda).

Inne filmy z Brennanem na blogu:
Krwawy księżyc
Mieć i nie mieć
Rio Bravo

9 komentarze:

  1. Wstyd przyznać, ale nie widziałam jeszcze żadnego filmu z udziałem tego aktora. Dzięki Tobie wiem, że muszę nadrobić te zaległości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, ale jeśli nie przepadasz za westernami to możesz się nudzić ;)

      Usuń
    2. Nie jestem fanką tego gatunku, ale mimo wszystko zobaczę tak z ciekawości :-)

      Usuń
    3. Przy okazji polecam także nie-westernowy film "Mieć i nie mieć", w którym obok Waltera Brennana wystąpiła zmarła wczoraj aktorka Lauren Bacall.
      A z westernów z tym aktorem to najlepszy jest "Rio Bravo".

      Usuń
  2. To nie są dobre filmy :(

    OdpowiedzUsuń
  3. , Great Divide...'' widziałem dosyć dawno , pamiętam że miałem spory niedosyt , przede wszystkim za sprawą mało pomysłowej fabuły no i tej przewidywalności, o której wspominasz. Na plus na pewno poczytałbym tu bardzo dobre ogranie plenerów i przekonująco odegrane , rosnące wyczerpania bohaterów. Podsumowując , określilbym ten film właśnie, jako przeciętny. ,, Naked Spur'' ,, Shooting'' , a nawet ,, Kill the Living, Pray for Dying'' wypadają dużo ciekawiej, z westernów w podobnych klimatach.
    Obraz Forda moim zdaniem się mocno zestarzał, dużo bardziej niż niejeden western z tamtych lat - jest ospały, nie dość dramatyczny , brak mu charakteru i klimatu - na plus lekko melodramatyczny, acz żywy emocjonalnie Wiktor Dorosły. Brennan oczywiście bez zarzutu, mogło być go więcej.
    Moim zdaniem największa wartość ,, Miasta Bezprawia'' polega na tym, że wpasowuje się ten film w pewien ciąg westernów , które obrazują, jak w kolejnych dekadach zmieniał się obraz relacji na linii : obrońcy prawa - bandyci - społeczeństwo . Daje to wyrazisty obraz ewolucji gatunku, będącego czułym barometrem dla polityczno-obyczajowych przemian w USA :
    30' - ,, Dodge City''
    40' - ,, Miasto Bezprawia''
    50' - ,, W Samo południe''
    60' - ,, Obława''
    70' - ,, Mściciel''
    80' - ,, Silverado''
    90' - ,, Bez Przebaczenia''
    2000 - ,, Appaloosa''

    OdpowiedzUsuń
  4. No i teraz to rozumiem ;)
    Pamiętam, że gdy oglądałem "Miasto bezprawia" około 20 lat temu to też mnie mocno rozczarował, wydał mi się archaiczny i po prostu blado wypadł przy innych westernach tamtych lat (choćby przy "Rzece Czerwonej" Hawksa). Obejrzany po latach wydał mi się jednak filmem wartościowym i ważnym dla rozwoju gatunku. Co innego np. "Trzej ojcowie chrzestni" (1948), który jest chyba bezsprzecznie najsłabszym westernem Johna Forda.
    "Great Divide" posiada wady, o których zresztą w recenzji wspomniałem, ale oglądało mi się go bardzo dobrze, w ogóle się nie nudziłem i dopiero w końcówce pojawił się spory niedosyt. Zarówno film Forda jak i Walsha oceniam na 7/10, czyli po prostu "dobry" (wg klasyfikacji filmwebowej).

    OdpowiedzUsuń
  5. "Miasto bezprawia" z chęcią bym obejrzała, mam ochotę na dobry western :-)

    OdpowiedzUsuń