W KRĘGU DIABELSKIM. 10 nastrojowych folk horrorów


Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl

W 2003 roku brytyjski reżyser Piers Haggard udzielił wywiadu dla magazynu Fangoria. Mówiąc o swoim filmie Krew na szponach szatana (1971) zastosował termin folk horror. Termin został spopularyzowany dopiero dzięki Markowi Gatissowi, który użył go w swoim trzyczęściowym dokumentalnym miniserialu A History of Horror (2010). Nazwa podgatunku jest nowa, ale nie sam podgatunek, do którego można przypasować wiele klasycznych filmów grozy. Folklor, czyli ludowość, pojawia się w literaturze i kinie od dawna. Motywy, które zadomowiły się w zachodniej popkulturze wywodzą się często z folkloru wschodnioeuropejskiego. Ważnym składnikiem baśni ludowych jest wiara w demony i siły paranormalne oraz praktyki okultystyczne. Tematyką zajmowali się tacy pisarze, jak: M. R. James, Sheridan Le Fanu, Algernon Blackwood i Arthur Machen. Dwaj ostatni należeli ponoć do Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, londyńskiego stowarzyszenia zajmującego się ezoteryzmem – alchemią, wróżbiarstwem i sztuką magiczną.

W kinie najlepiej sprawdzały się do tego klimaty wiejskie, szczególnie angielska prowincja. I chociaż we wspomnianym filmie Gatissa temat pojawia się w związku z brytyjskim kinem grozy, to nie wydaje mi się dobrym pomysłem stosowanie geograficznych ograniczeń. Bo tu raczej chodzi o prowincjonalne myślenie – wiarę w zabobony, magię, ingerencję sił nadprzyrodzonych – które może występować wszędzie. Mimo iż filmy tego gatunku pokazują ludzką hipokryzję i ciemnotę, trudno mówić o umoralniającym przesłaniu i krytycznym podejściu do przesądów. Bo czasem ignorantem okazuje się ta osoba, która odrzuca irracjonalizm, kpiąc z tych, którzy wierzą w magię. Świat kryje wiele tajemnic – zdają się mówić filmowcy. Odkrycie ich może być dla nas szokiem. Na podobnej zasadzie ignorancję można zarzucić tym widzom, którzy odrzucają fantastykę, szukając w filmach jedynie realizmu.

Współcześnie horrory folklorystyczne też powstają, czego najlepszym przykładem jest Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015) Roberta Eggersa. Do mojej dziesiątki ten – znakomity skądinąd – film nie załapał się, bo chciałem zwrócić uwagę na klimatyczne i często niedoceniane produkcje z dawnych lat. Dominuje kino angielskie, co nie powinno być zaskoczeniem, lecz starałem się także spojrzeć na ludowe opowieści nieco szerzej, zachowując przy okazji subiektywizm. Dlatego pominąłem Narzeczoną diabła (1968) Terence'a Fishera i wspomniany na początku film Haggarda, za którymi akurat nie przepadam, mimo iż zaliczane są do czołowych przedstawicieli nurtu. Pominąć należało klasyczne horrory satanistyczne (Dziecko Rosemary, Egzorcysta, Omen), gdyż one nie skupiają się na folklorze, podobnie jak na przykład Wyścig z diabłem (1975) Jacka Starretta, wybuchowa mieszanka road movie, kina akcji, survivalu i klimatów satanistycznych.

Tytuły uporządkowane według chronologii.

1. Noc demona (1957), reż. Jacques Tourneur
ang. Night of the Demon / amer. Curse of the Demon


Ekranizacja opowiadania M.R. Jamesa Magiczne runy (Casting the Runes) ze zbioru Opowieści starego antykwariusza. Scenarzyści Charles Bennett i Hal E. Chester – na przykładzie dwóch naukowców – zaprezentowali dwa odmienne spojrzenia na świat. Pierwsze spojrzenie to wiedza wyniesiona ze szkoły, czyli odrzucenie tego, co mistyczne, co należy do dziedziny parapsychologii. Drugi punkt widzenia to otwartość na rzeczy niewytłumaczalne, takie których nauka nie potrafi wyjaśnić. Obaj mężczyźni – profesor Holden i doktor Karswell – są jednak do siebie podobni, obaj potrafią być cyniczni i zadufani w sobie. Dlatego – mimo tej całej intrygi z demonami – wydają się bardzo wiarygodni. Film zyskuje na atrakcyjności także dzięki jasnowłosej Peggy Cummins, której mogłoby nie być, gdyby zdecydowano się na wierną ekranizację książki (bo w opowiadaniu Jamesa takiej postaci nie ma).

Jacques Tourneur chciał tym filmem złożyć hołd nieżyjącemu mentorowi, Valowi Lewtonowi, dla którego nakręcił m.in. wybitnie nastrojowy film grozy Ludzie koty (1942). Reżyser nie miał zamiaru pokazywać tytułowego demona, aby osiągnąć podobny efekt, co we wspomnianym klasyku. Jednak producent Hal E. Chester stanowczo się temu sprzeciwił, uznając że widzowie będą rozczarowani, gdy nie zobaczą potwora. Niestety, efekty przygotowano zbyt pośpiesznie i sceny z tytułową bestią rozczarowują. Może więc dobrze, że nie zdecydowano się zrealizować obecnego w pierwowzorze „teatrzyku grozy”, bo przy takim budżecie i takiej technice mogłoby się to nie udać. Potwora pokazano już w jednej z początkowych scen, co wydaje się niezbyt dobrym pomysłem, ale prawdopodobnie zawód byłby większy, gdyby jego wygląd ukrywano aż do finału

Reżyseria Tourneura, mistrza kina atmosferycznego (Człowiek z przeszłością), jest bez zarzutu. Ten twórca potrafi zbudować klimatyczne i pełne napięcie sceny zarówno w anturażu nocnym jak i dziennym. Wśród scen dziennych zwraca uwagę fragment, w którym doktor Karswell chce się popisać magicznymi zdolnościami i wywołuje mały wicher. Wiele nakręconych w latach pięćdziesiątych filmów o potworach pod postacią fantastyki grozy ukrywało jakąś głębszą myśl. Tutaj również wyczuwa się coś więcej niż prostą rozrywkę. Gra planszowa „Węże i drabiny” została przedstawiona jako problem psychologiczny. Jest w tym jakiś klucz do zrozumienia charakteru opowieści. Wchodząc po drabinie zdobywa się punkty aż wreszcie osiąga się zwycięstwo. Ale jednak natrafiając na liczne przeszkody (których symbolem są węże we wspomnianej planszówce) można odkryć rzeczy niezwykłe, przeczące zdrowemu rozsądkowi, przełomowe dla nauki.

2. Miasto umarłych (1960), reż. John Llewellyn Moxey
ang. The City of the Dead / amer. Horror Hotel


Tytułowa mieścina to Whitewood w Nowej Anglii. Pod koniec siedemnastego wieku, w czasie procesów w Salem, spalono tu wiedźmę, co zostało pokazane w prologu. Rzuciła ona klątwę na miasteczko. Zawarła umowę z lucyferem, zapewniając że w zamian za życie wieczne będzie praktykować rytuał czarnej mszy. Akcja przenosi się do współczesności, gdzie wykładowca o twarzy Christophera Lee opowiada o czarnej magii. Jedna z jego studentek jest szczególnie zaintrygowana tematem i aby go zgłębić przyjmuje propozycję profesora, by złożyć wizytę w owianym złą sławą Whitewood. Już droga do celu jest niezwykle niepokojąca. Tajemnicza mgła i wyłaniający się z niej autostopowicz zwiastują coraz bliższe królestwo ciemności, z którego nie ma powrotu. W piwnicy mrocznego hotelu mają miejsce przerażające rytuały. To miejsce pełni podobną funkcję, co motel Normana Batesa w Psychozie. Nad samotną bohaterką ciąży fatum – aby akcja ruszyła do przodu autorzy muszą poświęcić młodą blondynkę.

Reżyserii podjął się telewizyjny rzemieślnik John Llewellyn Moxey, którego nazwisko mogą kojarzyć fani starych seriali kryminalnych. Opowieść na papierze stworzył George Baxt, autor książkowych kryminałów, m.in. o nowojorskim detektywie Pharaonie Love, czarnym geju. Najważniejszym „duchem produkcji” był jednak Milton Subotsky, współautor i współproducent, który zrealizował ten film pod szyldem kompanii Vulcan, szybko przemianowanej potem na Amicus Productions, specjalizującej się w antologiach grozy. Ale już w tym wczesnym filmie osiągnięto wiele, by usatysfakcjonować miłośników opowieści z dreszczykiem. Nastrój jest kapitalnie budowany przez czarno-białe zdjęcia Desmonda Dickinsona, ale także i muzykę Douglasa Gamleya. Użycie chórków podczas finałowej ceremonii sprawdziło się doskonale. Finał to zresztą czyste (i skuteczne) szaleństwo – jasne jest, że coś takiego powinno się odbić szerokim echem, a nie marnować się w zakurzonej szafie ze starociami.

3. Noc orła (1962), reż. Sidney Hayers
ang. Night of the Eagle / amer. Burn, Witch, Burn


Wspomniany wyżej pisarz George Baxt współtworzył także Noc orła na podstawie powieści Fritza Leibera Conjure Wife (1943). Nad tekstem pracowali również Charles Beaumont i Richard Matheson, dwaj mistrzowie horroru, znani chociażby ze Strefy mroku, filmów Rogera Cormana i serii utworów literackich. Oryginalny tytuł filmu Sidneya Hayersa miał zapewne wskazywać na pokrewieństwo z Nocą demona, ale w Stanach został zmieniony na Burn, Witch, Burn, aby nie mylił się z Nocą iguany. Centralne miejsce w fabule zajmuje relacja pomiędzy mężem i żoną. On jest szanowanym profesorem psychologii, wykładającym na uczelni, ona wydaje się normalną gospodynią domową. Pewnego dnia po prelekcji na temat przesądów i magii, facet powraca do domu i dowiaduje się, że żona porozmieszczała w całym mieszkaniu liczne amulety mające chronić jej rodzinę. Podejmuje stanowczą męską decyzję, by spalić te wszystkie magiczne rekwizyty. Nie podejrzewa, że ta decyzja sprowadzi na niego i żonę ogromne niebezpieczeństwo.

Mamy tu nie tylko świetną szkołę brytyjskiego horroru z wzorowo wykreowanym klimatem, ale też pierwszorzędny popis gry aktorskiej. Szczególnie Janet Blair w roli żony jest znakomita. Jej partner Peter Wyngarde stara się jak może i trudno mu cokolwiek zarzucić, ale gdy dociera do widza informacja, że tę postać miał zagrać Peter Cushing, to można odczuć ogromne rozczarowanie (Cushing odrzucił rolę na rzecz występu w przygodowym Kapitanie Cleggu). Omawiana produkcja to dzieło nie tylko nastrojowe, ale i dość dynamiczne. Reżyser Sidney Hayers i operator Reginald H. Wyer doskonale inscenizują poszczególne sceny, tworząc efektowną współczesną baśń o magii wkraczającej do małego, na pozór zwyczajnego, miasteczka. Tytułowy orzeł to posąg na szczycie fasady uniwersytetu. Wyczuwa się, że jest – podobnie jak czarny kot należący do głównych bohaterów – zwiastunem nadchodzącej fali nieszczęść.

4. Demon (1963), reż. Brunello Rondi
wł. Il Demonio / ang. The Demon


Brunello Rondi, który jako współscenarzysta przyczynił się do międzynarodowych sukcesów Federico Felliniego (Słodkie życie, Osiem i pół), tworzył też własne kino. Demon to pierwsza produkcja, którą reżyserował samodzielnie. Premiera odbyła się podczas festiwalu w Wenecji. Jest to film – w gruncie rzeczy – o miłości i jej destrukcyjnym wpływie na człowieka. Gdy pewien facet zamierza poślubić swoją wybrankę łamie serce innej dziewczynie, a tym samym przyczynia się do tego, że w jej ciele rodzi się demon. Reżyser unika jednak dosłowności, więc to, co określa się tu demonem w rzeczywistości może nazywać się inaczej. Jednak chodzenie na wzór pająka ma w sobie coś diabelskiego i jest trudne do zrealizowania. Przekonał się o tym William Friedkin, który nakręcił taką scenę do filmu Egzorcysta (1973), ale mógł ją pokazać dopiero w 2000 po cyfrowym usunięciu efektów wspomagających. W filmie Brunello Rondiego ta scena nie jest tak szokująca i efektowna, ale i tak stanowi popisowy numer aktorki wcielającej się w pierwszoplanową postać. Tym bardziej, że była częściowo improwizowana.

To jednak nie tylko opowieść o opętanej dziewczynie. To także wnikliwy i przekonujący obraz prowincjonalnej społeczności. Sceneria południowych Włoch służy tutaj – podobnie jak np. w późniejszym Nie torturuj kaczuszki (1972) Lucio Fulciego – jako miejsce socjologicznych badań dotyczących zagadnień etnicznych. Przebadano małe katolickie miasteczko, które żyje w świecie przesądów i legend o czarownicach. Warto przy tym podkreślić, że inspiracją do powstania dzieła były wydarzenia autentyczne. Omawiając tę produkcję nie można pominąć wkładu, jaki wniosła do niej odtwórczyni głównej roli Daliah Lavi. W 1963 została wyróżniona nominacją do Złotego Globu w kategorii najbardziej obiecująca nowicjuszka (za film Dwa tygodnie w innym mieście), ale żaden reżyser nie znalazł sposobu, jak wykorzystać w pełni jej talent aktorski. Znała sześć języków i trafiała na plany filmowe w różnych krajach, ale sukces osiągnęła dopiero jako piosenkarka. W Demonie zagrała koncertowo rolę trudną, pełną tragizmu i cierpienia. Stworzyła żywą, frenetyczną i czarującą (nomen omen) kreację aktorską, która mocno i z impetem wkręca się w pamięć odbiorcy. Odbiorcami są w tym przypadku miłośnicy horrorów z ambicjami – takich, które podchodzą do tematu z socjologicznego punktu widzenia, pokazując demoniczną stronę istoty ludzkiej.

5. Oko diabła (1966), reż. J. Lee Thompson
ang. Eye of the Devil


Sharon Tate w roli czarownicy, która zamienia ropuchę w gołębicę – już to powinno wystarczyć za rekomendację. Dla tej aktorki, której niestety nie było dane rozwinąć skrzydeł, była to pierwsza rola na dużym ekranie. Odkrył ją producent Martin Ransohoff, ale niestety film przeleżał na półkach półtora roku i nie miał wpływu na jej karierę. W osiągnięciu sukcesu nie pomogła obsada złożona z wielu znakomitych brytyjskich aktorów, takich jak: Deborah Kerr, David Niven, Donald Pleasence i David Hemmings. Akcja toczy się w środowisku francuskiej szlachty, natomiast zdjęcia były realizowane w zamku Hautefort w Nowej Akwitanii. Właściciel winnicy, której wydajność spada, powraca do swojej okazałej posiadłości. Ale osobą, z którą widz ma się identyfikować jest jego żona. Sytuację obserwujemy jej oczami i kiedy przybywa do rodowej posiadłości, natrafiając na aurę tajemnicy, widza również ogarnia ta sama atmosfera strachu i niepewności. Panuje tu dziwny spokój, za którym kryje się coś przerażającego.

Jest to adaptacja powieści Day of the Arrow (1964) Robina Estridge'a, który napisał również scenariusz. W głównej roli początkowo wystąpiła Kim Novak, ale po kontuzji i konflikcie z producentem porzuciła projekt. Realizację rozpoczęto od nowa, angażując Deborah Kerr, co okazało się świetnym pomysłem. Aktorka podeszła do zadania profesjonalnie, tworząc wprawdzie kreację podobną do tej z filmu W kleszczach lęku (1961), ale i tak wywołując spore wrażenie i wyróżniając się nawet na tle znakomitych partnerów. Film jest od początku enigmatyczny, a wraz z pojawieniem się Sharon Tate staje się zmysłowy i hipnotyzujący. Intryga z pogańskimi rytuałami i przerażającą tajemnicą rodzinną prowadzona jest powoli i subtelnie, często opierając się na sile sugestii i stylowej czarno-białej fotografii, która dodaje chłodu i melancholii. Kino zapomniane, może trochę słusznie, bo istnieją ciekawsze produkcje o tematyce okultystycznej, ale już po zaliczeniu tych ciekawszych warto również sięgnąć po Oko diabła J. Lee Thompsona.

6. Pogromca czarownic (1968), reż. Michael Reeves
ang. Witchfinder General / amer. The Conqueror Worm / alternatywny tytuł polski Robak zwycięzca


Wśród filmów wytwórni Hammer lub Amicus można znaleźć kilka pozycji na zbliżonym wysokim poziomie, ale ich konkurent, brytyjska kompania Tigon, stworzyła tylko jedną sztandarową pozycję, która wyraźnie odstaje od reszty. Pogromca czarownic Michaela Reevesa jest dziełem zaskakująco dojrzałym jak na film 24-letniego reżysera. Niestety przypadkowe przedawkowanie leków nasennych zakończyło jego życie i dobrze zapowiadającą się karierę. Miał zaledwie 25 lat. Niewiele więcej żył Matthew Hopkins, „generalny łowca czarownic” z czasów angielskiej wojny domowej, którego zagrał znacznie starszy Vincent Price. Mimo wielu świetnych ról na koncie, ta należy do najlepszych, co przyznawał też sam aktor. W jego interpretacji Hopkins to postać martwa w środku, zimna, cyniczna i marmurowa, a przez to budząca autentyczną grozę. Jego surowe, pozbawione wyrazu spojrzenie wskazuje, że nie jest żadnym fanatykiem, lecz wysłannikiem systemu, który robi tylko to, co się od niego oczekuje.

Scenariusz powstał na motywach książki Ronalda Bassetta Witchfinder General (1966), a do roli tytułowej przymierzano początkowo Donalda Pleasence'a. Film tak zbulwersował brytyjskich cenzorów, że został okrojony, ale i tak wzbudził kontrowersje. Wieszanie, tortury, gwałt, topienie w rzece, palenie na stosie, przemoc wobec kobiet  dla ówczesnego widza to mogło być rzeczywiście zbyt wiele. Kino brytyjskie do roku 1971 było jeszcze dość konserwatywne w kwestii przedstawiania przemocy. W Stanach rewolucja przyszła wcześniej, pod koniec lat sześćdziesiątych, więc film Reevesa przeszedł niemal nienaruszony, aczkolwiek tytuł został zmieniony na The Conqueror Worm. Ten pomysł był sprytnym chwytem marketingowym – zasugerowano w ten sposób powiązanie z twórczością Edgara Allana Poego, która dzięki produkcjom Rogera Cormana cieszyła się za oceanem dużym powodzeniem.

Artystyczny i finansowy sukces filmu przyczynił się do powstania całej serii obrazów podobnych, jeśli nie w treści, to w duchu do Pogromcy czarownic. Podam kilka tytułów, aby było wiadomo, które zostały świadomie pominięte w tym zestawieniu: Znak diabła (1970) Michaela Armstronga, The Bloody Judge (1970) Jesúsa Franco, Cry of the Banshee (1970) Gordona Hesslera, Krew na szponach szatana (1971) Piersa Haggarda, Twins of Evil (1971) Johna Hough. Łowców czarownic w tych filmach odgrywali kolejno: Herbert Lom, Christopher Lee, Vincent Price, Patrick Wymark i Peter Cushing.

Najczęściej takie produkcje wykraczają poza klasyczną rozrywkę, próbując opowiedzieć o ignorancji i hipokryzji panującej w wioskach i małych miasteczkach. Zło objawia się często w różnych formach, ale człowiek jest zbyt niedoskonały, by dostrzec prawdziwe zagrożenie. I tę prawdę doskonale widać w dziele Reevesa. Nie magia jest straszna, ale wiara w nią. Nie diabła należy się bać, lecz człowieka. Mimo iż zrezygnowano z typowej dla horrorów kostiumowych gotyckiej atmosfery, powstało dzieło bardzo wymowne, stylowe i frapujące. Zdarzają się nieprawdopodobne zbiegi okoliczności (czwórka głównych bohaterów, dziwnym trafem, odnajduje się w finale w jednej wsi – Lavenham), ale tematyka i charakter filmu są tak intensywne i niebagatelne, że angażują odbiorcę bez reszty (zagadkowe sploty okoliczności można zresztą tłumaczyć ingerencją sił nadprzyrodzonych). To również pełnokrwisty dramat historyczny z akcją w przeddzień bitwy pod Naseby w 1645. W trakcie wojen nasila się przemoc, wzrasta bezprawie i społeczny niepokój. W takim świecie nie ma jednej sprawiedliwości, każdy ma własną.

7. Kult (1973), reż. Robin Hardy
ang. The Wicker Man


Kino, można by rzec, kultowe. Powieść Davida Pinnera Ritual (1967) miał ekranizować Michael Winner, a postać pierwszoplanową miał zagrać John Hurt. Nic jednak z tego nie wyszło. Prawa do książki wykupił Christopher Lee, który szukał dla siebie czegoś odmiennego od ról hammerowskich, wampirycznych i tym podobnych. Próbował namówić Anthony'ego Shaffera do napisania adaptacji, ale ten wykorzystał materiał źródłowy bardzo swobodnie, w wyniku czego nazwisko pisarza nie pojawia się w napisach. Mimo to, a może właśnie dlatego, powstało oryginalne i zaskakujące dzieło, obok którego trudno przejść obojętnie. Niezwykła forma, w której okultyzm i folklor łączą się z musicalem, to zasługa reżysera Robina Hardy'ego, cenionego realizatora filmów reklamowych i edukacyjnych. Co ciekawe, po trzydziestu latach wydał inspirowaną filmem książkę Cowboys for Christ (2006), na podstawie której nakręcił The Wicker Tree (2011). Do dziś pozostaje jednak znany jako reżyser jednego filmu. Niczego wartościowego prócz Kultu nie nakręcił.

Protagonistą został Edward Woodward, angielski aktor teatralny i telewizyjny, będący wówczas po sukcesie serialu Callan (1967–72), gdzie zagrał agenta brytyjskiego kontrwywiadu. W Kulcie wcielił się w postać pobożnego sierżanta policji, który przybywa do wioski Summerisle położonej u wybrzeży Szkocji, by przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięcia dwunastoletniej dziewczynki. To, co zobaczy wpłynie negatywnie na jego samopoczucie. Panująca tu demoralizacja młodzieży i odrzucenie reguł katolickiego państwa na rzecz celtyckiego kultu religijnego bulwersują przybysza. Praworządny bohater jest zaniepokojony, widz również, bo gdy chodzi o religię sprawa jest trudna. Z pewnością część widzów bliższa jest postawie odrzucającej hipokryzję i obłudę świata katolickiego, wtedy kult praktykowany w wiosce będzie symbolem wolności i równowagi. Film jest świetną wariacją na temat zderzenia dwóch kultur. Takie zderzenie odmiennych norm i obyczajów ma bardzo ścisły związek z nowożytną historią Anglii. Będąca potężnym imperium kolonialnym Anglia niejednokrotnie spotkała się z pogańskimi rytuałami.

Lord Summerisle to jeden z ciekawszych czarnych charakterów w historii kina i jedna z najbardziej rozpoznawalnych ról Christophera Lee, który zgodził się ją zagrać za darmo. U jego boku wystąpiły trzy zmysłowe blondynki, frywolne i zdradliwe anielice: Diane Cilento, Ingrid Pitt, Britt Ekland. Pierwsza z wymienionych była żoną Seana Connery'ego, a po latach poślubiła Anthony'ego Shaffera, scenarzystę omawianego obrazu i zarazem brata bliźniaka Petera Shaffera, autora Amadeusza (1984). Surrealną, psychodeliczną atmosferę uzyskano dzięki ekspresywnym zdjęciom sześćdziesięcioletniego operatora Harry'ego Waxmana i rozbudowanej, bogatej ścieżce dźwiękowej autorstwa Paula Giovanniego, wykonywanej przez folk-rockowy zespół Magnet. Wiklinowy człowiek z bardzo przewrotnej i zaskakującej sceny finałowej został zainspirowany ilustracją nieznanego grafika, pochodzącą z elaboratu Ayletta Sammesa Britannia antiqua illustrata (1676).

8. Córka dla diabła (1976), reż. Peter Sykes
ang. To the Devil a Daughter


Ostatni kinowy horror wytwórni Hammer. Oceniany na ogół bardzo krytycznie, więc o rozczarowaniu nie ma mowy. Przeciwnie – seans może okazać się pozytywnym zaskoczeniem, jeśli nie ma się wygórowanych oczekiwań. Filmem, który w tym zestawieniu ustąpił miejsca obrazowi Petera Sykesa, jest Narzeczona diabła (1968) Terence'a Fishera. Jedną i drugą produkcję łączy nazwisko pisarza Dennisa Wheatleya, który zmarł w 1977 roku i zdążył obejrzeć obie adaptacje. W filmie Fishera Christopher Lee zagrał pozytywną postać, u Sykesa wrócił jednak do tego, w czym był najlepszy – odgrywania charakterów demonicznych, dwulicowych, bezwzględnych. Jego antagonistą był hollywoodzki weteran Richard Widmark, a ofiarą niespełna piętnastoletnia Nastassja Kinski, która ze względu na nieciekawą sytuację finansową zgodziła się wystąpić nago. Jej rola w tym filmie nie jest doszlifowana, brak doświadczenia mocno obniżył jakość kreacji. Dopiero po ukończeniu tego horroru – za namową Romana Polańskiego – zaczęła uczęszczać do szkoły aktorskiej. I już pod koniec dekady potrafiła stworzyć pełnokrwistą kreację (Tess, 1979).

Brak gotyckiego klimatu, jaki charakteryzował najsłynniejsze produkcje Hammera, może być uważany za podstawową słabość filmu, gdyż z tego powodu trudno go uznać za godne zwieńczenie działalności popularnej niegdyś wytwórni. Moim zdaniem, plusem jest właśnie to, że filmowcy nie próbują na siłę uszczęśliwiać wiernych fanów Hammera, lecz wykraczają poza schemat, portretując z finezją i ekstrawagancją świat okultystów, upiornych kapłanów i magicznych rytuałów. „W świetle wszystko kwitnie i owocuje. W ciemności rozkłada się i ginie. Dlatego musimy kierować się naukami Panów Światła” – tak głosi motto pierwowzoru literackiego i filmu. Panem Światła był David Watkin, ceniony operator brytyjski (Oscar za Pożegnanie z Afryką), artysta o dobrym guście malarskim, umiejętnie korzystający z miękkiego oświetlenia. Wykreował sporo skutecznych ujęć, które mimo braku tonacji gotyckiej pomagają utrzymać zainteresowanie. Scenarzysta Christopher Wicking – autor innego niedocenianego folk horroru, Cry of the Banshee (1970) z Vincentem Price'em – uważał, że powieść Wheatleya jest słaba i przerobił historię w taki sposób, aby była bardziej wciągająca, niemoralna, podszyta szaleństwem i strachem.

9. Alucarda (1977), reż. Juan López Moctezuma
hiszp. Alucarda, la hija de las tinieblas / amer. Sisters of Satan


Prawdziwy klejnot „kina podziemnego” – szarpiący nerwy, perwersyjny, piekielnie gwałtowny. Zainspirowany opowiadaniem Carmilla (1872) Josepha Sheridana Le Fanu, której tytułowa bohaterka była wampirzycą o homoseksualnych skłonnościach. W filmie meksykańskiego reżysera Juana Lópeza Moctezumy nie brakuje scen wampirycznych, ale to jednak kino złożone z bardzo wielu elementów. Obrzędy liturgiczne, egzorcyzmy, świętokradztwa, orgie – można być albo zdegustowanym, albo czerpać perwersyjną przyjemność. Ekstremalna przemoc miesza się z dzikim erotyzmem, średniowieczna katolicka mentalność z buntowniczą antyklerykalną koncepcją. W niektórych kręgach film jest znany pod tytułem Inferno (Piekło) i to jest dobry tytuł – na ekranie panuje piekielny chaos, jakby taśmę filmową opętał diabeł.

W sferze wizualnej to również majstersztyk. Surrealizm, gotyk, barokowy przepych, klasycyzm i nowoczesność – takie bogactwo pozwala zapomnieć, że mamy tu prawdopodobnie do czynienia z tanią, skromną produkcją, nie aspirującą do bycia klasykiem. Operator Javier Cruz Ruvalcaba zastosował mnóstwo wyrafinowanych pomysłów, by ta opowieść przemawiała do widza w sposób ciekawy, obrazowy i pasjonujący. Warstwa wizualna doskonale koresponduje z szaloną fabułą, czerpiącą pomysły nie tylko z dziewiętnastowiecznej literatury grozy, ale także filmów Luisa Buñuela, Kena Russella, brytyjskich i amerykańskich horrorów satanistycznych. O zwykłej podróbce nie ma jednak mowy, lecz o kreatywnej wariacji na temat okultyzmu. Na czele obsady Claudio Brook i Tina Romero, którzy odegrali role podwójne, co trudno się domyślić oglądając film. Alucarda, córka ciemności (dosłowne tłumaczenie hiszpańskiego tytułu) to jedna z tych produkcji, o których bez cienia przesady można powiedzieć, że dzisiaj takich filmów już się nie robi.

10. Wąż i tęcza (1988), reż. Wes Craven
ang. The Serpent and the Rainbow


Wesa Cravena przedstawiać nie trzeba, jest niekwestionowanym mistrzem horroru. Ale Wąż i tęcza, po mieszanych reakcjach krytyki i chłodnym przyjęciu przez publiczność, jest produkcją dla wtajemniczonych. Warto go znać, by wiedzieć, że nawet film o zombie może być oparty na faktach. Antropolog Wade Davis prowadził badania etnograficzne na terenie Haiti dotyczące obrzędów voodoo. Odkrył, że zombiefikacja jest możliwa. Wystarczy dmuchnąć w twarz proszkiem, który paraliżuje człowieka na wiele godzin. Taka osoba wygląda wtedy na martwą, nawet doświadczony lekarz potwierdziłby zgon, jednak pogrzeb byłby przedwczesny. Po przebudzeniu to nie byłby już ten sam człowiek. Proszek zawiera silną neurotoksynę i halucynogen, powoduje amnezję i delirium. Wade Davis swoje przeżycia opisał w książce Wąż i tęcza (1985). Sprzedał do niej prawa, mając nadzieję że film nakręci Peter Weir, obsadzając Mela Gibsona w roli głównej.

Historią zainteresował się twórca Koszmaru z ulicy Wiązów (1984), który jest jednak daleki od realistycznego stylu Petera Weira. Książkę potraktował tylko jako źródło inspiracji, reporterską relację przerobił na efektowny psychodeliczny horror, zaś pospolitego naukowca Wade'a Davisa zamienił na dynamicznego śmiałka Dennisa Alana (bardzo dobra rola Billa Pullmana, chyba jedna z najlepszych w jego karierze). Elementy fantastyczne posłużyły do zobrazowania szalonych halucynacji, ale podobnie jak w serii o Freddym Kruegerze koszmary przenikają do rzeczywistości. Craven wyraźnie podkreśla, że nie tylko halucynogeny mają wpływ na pracę ludzkiego umysłu, ale i tutejszy folklor, czyli haitańska magia. Trudno więc traktować tę produkcję jako realistyczny thriller o prawdziwych ludzkich dramatach. Jednak przekaz jest mocny i sugestywny – postaci zombi nie należy się bać, ale przerażające jest to, że każdy może się przeobrazić w zombi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz