W 2003 roku brytyjski reżyser Piers Haggard udzielił wywiadu dla magazynu Fangoria. Mówiąc o swoim filmie Krew na szponach szatana (1971) zastosował termin folk horror. Termin został spopularyzowany dopiero dzięki Markowi Gatissowi, który użył go w swoim trzyczęściowym dokumentalnym miniserialu A History of Horror (2010). Nazwa podgatunku jest nowa, ale nie sam podgatunek, do którego można przypasować wiele klasycznych filmów grozy. Folklor, czyli ludowość, pojawia się w literaturze i kinie od dawna. Motywy, które zadomowiły się w zachodniej popkulturze wywodzą się często z folkloru wschodnioeuropejskiego. Ważnym składnikiem baśni ludowych jest wiara w demony i siły paranormalne oraz praktyki okultystyczne. Tematyką zajmowali się tacy pisarze, jak: M. R. James, Sheridan Le Fanu, Algernon Blackwood i Arthur Machen. Dwaj ostatni należeli ponoć do Hermetycznego Zakonu Złotego Brzasku, londyńskiego stowarzyszenia zajmującego się ezoteryzmem – alchemią, wróżbiarstwem i sztuką magiczną.
W kinie najlepiej
sprawdzały się do tego klimaty wiejskie, szczególnie angielska
prowincja. I chociaż we wspomnianym filmie Gatissa temat pojawia się
w związku z brytyjskim kinem grozy, to nie wydaje mi się dobrym
pomysłem stosowanie geograficznych ograniczeń. Bo tu raczej chodzi
o prowincjonalne myślenie – wiarę w zabobony, magię, ingerencję
sił nadprzyrodzonych – które może występować wszędzie. Mimo
iż filmy tego gatunku pokazują ludzką hipokryzję i ciemnotę,
trudno mówić o umoralniającym przesłaniu i krytycznym podejściu
do przesądów. Bo czasem ignorantem okazuje się ta osoba, która
odrzuca irracjonalizm, kpiąc z tych, którzy wierzą w magię. Świat
kryje wiele tajemnic – zdają się mówić filmowcy. Odkrycie ich
może być dla nas szokiem. Na podobnej zasadzie ignorancję można
zarzucić tym widzom, którzy odrzucają fantastykę, szukając w
filmach jedynie realizmu.
Współcześnie horrory
folklorystyczne też powstają, czego najlepszym przykładem jest
Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015) Roberta
Eggersa. Do mojej dziesiątki ten – znakomity skądinąd – film
nie załapał się, bo chciałem zwrócić uwagę na klimatyczne i
często niedoceniane produkcje z dawnych lat. Dominuje kino
angielskie, co nie powinno być zaskoczeniem, lecz starałem się
także spojrzeć na ludowe opowieści nieco szerzej, zachowując przy
okazji subiektywizm. Dlatego pominąłem Narzeczoną diabła
(1968) Terence'a Fishera i wspomniany na początku film Haggarda, za którymi akurat nie przepadam, mimo iż zaliczane
są do czołowych przedstawicieli nurtu. Pominąć należało
klasyczne horrory satanistyczne (Dziecko Rosemary, Egzorcysta,
Omen), gdyż one nie skupiają się na folklorze, podobnie jak
na przykład Wyścig z diabłem
(1975) Jacka Starretta, wybuchowa mieszanka road movie, kina
akcji, survivalu i klimatów satanistycznych.
Tytuły uporządkowane według chronologii.
Tytuły uporządkowane według chronologii.
1. Noc demona (1957), reż.
Jacques Tourneur
ang. Night of the Demon
/ amer. Curse of
the Demon
Ekranizacja opowiadania
M.R. Jamesa Magiczne runy (Casting the Runes) ze zbioru
Opowieści starego antykwariusza. Scenarzyści Charles Bennett
i Hal E. Chester – na przykładzie dwóch naukowców –
zaprezentowali dwa odmienne spojrzenia na świat. Pierwsze spojrzenie
to wiedza wyniesiona ze szkoły, czyli odrzucenie tego, co mistyczne,
co należy do dziedziny parapsychologii. Drugi punkt widzenia to
otwartość na rzeczy niewytłumaczalne, takie których nauka nie
potrafi wyjaśnić. Obaj mężczyźni – profesor Holden i doktor
Karswell – są jednak do siebie podobni, obaj potrafią być
cyniczni i zadufani w sobie. Dlatego – mimo tej całej intrygi z
demonami – wydają się bardzo wiarygodni. Film zyskuje na
atrakcyjności także dzięki jasnowłosej Peggy Cummins, której
mogłoby nie być, gdyby zdecydowano się na wierną ekranizację
książki (bo w opowiadaniu Jamesa takiej postaci nie ma).
Jacques Tourneur chciał
tym filmem złożyć hołd nieżyjącemu mentorowi, Valowi Lewtonowi,
dla którego nakręcił m.in. wybitnie nastrojowy film grozy Ludzie
koty (1942). Reżyser nie miał zamiaru pokazywać tytułowego
demona, aby osiągnąć podobny efekt, co we wspomnianym klasyku.
Jednak producent Hal E. Chester stanowczo się temu sprzeciwił,
uznając że widzowie będą rozczarowani, gdy nie zobaczą potwora.
Niestety, efekty przygotowano zbyt pośpiesznie i sceny z tytułową
bestią rozczarowują. Może więc dobrze, że nie zdecydowano się
zrealizować obecnego w pierwowzorze „teatrzyku grozy”, bo przy
takim budżecie i takiej technice mogłoby się to nie udać. Potwora
pokazano już w jednej z początkowych scen, co wydaje się niezbyt
dobrym pomysłem, ale prawdopodobnie zawód byłby większy, gdyby
jego wygląd ukrywano aż do finału
Reżyseria Tourneura,
mistrza kina atmosferycznego (Człowiek z przeszłością),
jest bez zarzutu. Ten twórca potrafi zbudować klimatyczne i pełne
napięcie sceny zarówno w anturażu nocnym jak i dziennym. Wśród
scen dziennych zwraca uwagę fragment, w którym doktor Karswell chce
się popisać magicznymi zdolnościami i wywołuje mały wicher.
Wiele nakręconych w latach pięćdziesiątych filmów o potworach
pod postacią fantastyki grozy ukrywało jakąś głębszą myśl.
Tutaj również wyczuwa się coś więcej niż prostą rozrywkę. Gra
planszowa „Węże i drabiny” została przedstawiona jako problem
psychologiczny. Jest w tym jakiś klucz do zrozumienia charakteru
opowieści. Wchodząc po drabinie zdobywa się punkty aż wreszcie
osiąga się zwycięstwo. Ale jednak natrafiając na liczne
przeszkody (których symbolem są węże we wspomnianej planszówce) można odkryć rzeczy niezwykłe, przeczące zdrowemu rozsądkowi, przełomowe dla nauki.
2. Miasto umarłych
(1960), reż. John Llewellyn Moxey
ang. The City of the Dead
/ amer.
Horror Hotel
Tytułowa mieścina to
Whitewood w Nowej Anglii. Pod koniec siedemnastego wieku, w czasie
procesów w Salem, spalono tu wiedźmę, co zostało pokazane w
prologu. Rzuciła ona klątwę na miasteczko. Zawarła umowę z
lucyferem, zapewniając że w zamian za życie wieczne będzie
praktykować rytuał czarnej mszy. Akcja przenosi się do
współczesności, gdzie wykładowca o twarzy Christophera Lee
opowiada o czarnej magii. Jedna z jego studentek jest szczególnie
zaintrygowana tematem i aby go zgłębić przyjmuje propozycję
profesora, by złożyć wizytę w owianym złą sławą Whitewood.
Już droga do celu jest niezwykle niepokojąca. Tajemnicza mgła i
wyłaniający się z niej autostopowicz zwiastują coraz bliższe
królestwo ciemności, z którego nie ma powrotu. W piwnicy mrocznego
hotelu mają miejsce przerażające rytuały. To miejsce pełni
podobną funkcję, co motel Normana Batesa w Psychozie.
Nad samotną bohaterką
ciąży fatum – aby akcja ruszyła do przodu autorzy muszą
poświęcić młodą blondynkę.
Reżyserii podjął się
telewizyjny rzemieślnik John Llewellyn Moxey, którego nazwisko mogą
kojarzyć fani starych seriali kryminalnych. Opowieść na papierze stworzył
George Baxt, autor książkowych kryminałów, m.in. o nowojorskim detektywie Pharaonie Love, czarnym geju. Najważniejszym „duchem produkcji” był jednak Milton Subotsky,
współautor i współproducent, który zrealizował ten film pod
szyldem kompanii Vulcan, szybko przemianowanej potem na Amicus
Productions, specjalizującej się w antologiach grozy. Ale już w tym
wczesnym filmie osiągnięto wiele, by usatysfakcjonować miłośników
opowieści z dreszczykiem. Nastrój jest kapitalnie budowany przez
czarno-białe zdjęcia Desmonda Dickinsona, ale także i muzykę
Douglasa Gamleya. Użycie chórków podczas finałowej ceremonii
sprawdziło się doskonale. Finał to zresztą czyste (i skuteczne)
szaleństwo – jasne jest, że coś takiego powinno się odbić
szerokim echem, a nie marnować się w zakurzonej szafie ze
starociami.
3. Noc orła (1962), reż.
Sidney Hayers
ang.
Night of the Eagle / amer. Burn, Witch, Burn
Wspomniany wyżej pisarz
George Baxt współtworzył także Noc orła na podstawie
powieści Fritza Leibera Conjure Wife (1943). Nad tekstem
pracowali również Charles Beaumont i Richard Matheson, dwaj
mistrzowie horroru, znani chociażby ze Strefy mroku,
filmów Rogera Cormana i serii utworów literackich. Oryginalny tytuł
filmu Sidneya Hayersa miał zapewne wskazywać na pokrewieństwo z
Nocą demona, ale w Stanach został zmieniony na Burn,
Witch, Burn, aby nie mylił się z Nocą iguany. Centralne
miejsce w fabule zajmuje relacja pomiędzy mężem i żoną. On jest
szanowanym profesorem psychologii, wykładającym na uczelni, ona
wydaje się normalną gospodynią domową. Pewnego dnia po prelekcji
na temat przesądów i magii, facet powraca do domu i dowiaduje się,
że żona porozmieszczała w całym mieszkaniu liczne amulety mające
chronić jej rodzinę. Podejmuje stanowczą męską decyzję, by
spalić te wszystkie magiczne rekwizyty. Nie podejrzewa, że ta
decyzja sprowadzi na niego i żonę ogromne niebezpieczeństwo.
Mamy tu nie tylko świetną
szkołę brytyjskiego horroru z wzorowo wykreowanym klimatem, ale też
pierwszorzędny popis gry aktorskiej. Szczególnie Janet Blair w roli
żony jest znakomita. Jej partner Peter Wyngarde stara się jak może
i trudno mu cokolwiek zarzucić, ale gdy dociera do widza informacja,
że tę postać miał zagrać Peter Cushing, to można odczuć
ogromne rozczarowanie (Cushing odrzucił rolę na rzecz występu w
przygodowym Kapitanie Cleggu).
Omawiana produkcja to dzieło nie tylko nastrojowe, ale i dość
dynamiczne. Reżyser Sidney Hayers i operator Reginald H. Wyer
doskonale inscenizują poszczególne sceny, tworząc efektowną
współczesną baśń o magii wkraczającej do małego, na pozór
zwyczajnego, miasteczka. Tytułowy orzeł to posąg na szczycie
fasady uniwersytetu. Wyczuwa się, że jest – podobnie jak czarny
kot należący do głównych bohaterów – zwiastunem nadchodzącej
fali nieszczęść.
4. Demon (1963), reż. Brunello
Rondi
wł. Il Demonio /
ang. The Demon
Brunello Rondi, który
jako współscenarzysta przyczynił się do międzynarodowych
sukcesów Federico Felliniego (Słodkie życie, Osiem i
pół), tworzył też własne kino. Demon to pierwsza
produkcja, którą reżyserował samodzielnie. Premiera odbyła się
podczas festiwalu w Wenecji. Jest
to film – w gruncie rzeczy – o miłości i jej destrukcyjnym
wpływie na człowieka. Gdy pewien facet zamierza poślubić swoją
wybrankę łamie serce innej dziewczynie, a tym samym przyczynia się
do tego, że w jej ciele rodzi się demon. Reżyser unika jednak
dosłowności, więc to, co określa się tu demonem w rzeczywistości
może nazywać się inaczej. Jednak chodzenie na wzór pająka ma w
sobie coś diabelskiego i jest trudne do zrealizowania. Przekonał
się o tym William Friedkin, który nakręcił taką scenę do filmu
Egzorcysta (1973), ale mógł ją pokazać dopiero w 2000 po
cyfrowym usunięciu efektów wspomagających. W filmie Brunello
Rondiego ta scena nie jest tak szokująca i efektowna, ale i tak
stanowi popisowy numer aktorki wcielającej się w pierwszoplanową
postać. Tym bardziej, że była częściowo improwizowana.
To jednak nie tylko
opowieść o opętanej dziewczynie. To także wnikliwy i przekonujący
obraz prowincjonalnej społeczności. Sceneria południowych Włoch
służy tutaj – podobnie jak np. w późniejszym Nie torturuj
kaczuszki (1972) Lucio Fulciego – jako miejsce socjologicznych
badań dotyczących zagadnień etnicznych. Przebadano małe
katolickie miasteczko, które żyje w świecie przesądów i legend o
czarownicach. Warto przy tym podkreślić, że inspiracją do
powstania dzieła były wydarzenia autentyczne. Omawiając tę
produkcję nie można pominąć wkładu, jaki wniosła do niej
odtwórczyni głównej roli Daliah Lavi. W 1963 została wyróżniona
nominacją do Złotego Globu w kategorii najbardziej obiecująca
nowicjuszka (za film Dwa tygodnie w innym mieście), ale żaden
reżyser nie znalazł sposobu, jak wykorzystać w pełni jej talent
aktorski. Znała sześć języków i trafiała na plany filmowe w
różnych krajach, ale sukces osiągnęła dopiero jako piosenkarka.
W Demonie zagrała koncertowo rolę trudną, pełną tragizmu
i cierpienia. Stworzyła żywą, frenetyczną i czarującą (nomen
omen) kreację aktorską, która mocno i z impetem wkręca się w
pamięć odbiorcy. Odbiorcami są w tym przypadku miłośnicy
horrorów z ambicjami – takich, które podchodzą do tematu z
socjologicznego punktu widzenia, pokazując demoniczną stronę
istoty ludzkiej.
5. Oko diabła
(1966), reż. J. Lee Thompson
ang. Eye of the Devil
Sharon Tate w roli
czarownicy, która zamienia ropuchę w gołębicę – już to
powinno wystarczyć za rekomendację. Dla tej aktorki, której
niestety nie było dane rozwinąć skrzydeł, była to pierwsza rola
na dużym ekranie. Odkrył ją producent Martin Ransohoff, ale
niestety film przeleżał na półkach półtora roku i nie miał
wpływu na jej karierę. W osiągnięciu sukcesu nie pomogła obsada
złożona z wielu znakomitych brytyjskich aktorów, takich jak:
Deborah Kerr, David Niven, Donald Pleasence i David Hemmings. Akcja
toczy się w środowisku francuskiej szlachty, natomiast zdjęcia
były realizowane w zamku Hautefort w Nowej Akwitanii. Właściciel
winnicy, której wydajność spada, powraca do swojej okazałej
posiadłości. Ale osobą, z którą widz ma się identyfikować jest
jego żona. Sytuację obserwujemy jej oczami i kiedy przybywa do
rodowej posiadłości, natrafiając na aurę tajemnicy, widza również
ogarnia ta sama atmosfera strachu i niepewności. Panuje tu dziwny
spokój, za którym kryje się coś przerażającego.
Jest to adaptacja
powieści Day of the Arrow (1964) Robina Estridge'a, który
napisał również scenariusz. W głównej roli początkowo wystąpiła
Kim Novak, ale po kontuzji i konflikcie z producentem porzuciła
projekt. Realizację rozpoczęto od nowa, angażując Deborah Kerr,
co okazało się świetnym pomysłem. Aktorka podeszła do zadania
profesjonalnie, tworząc wprawdzie kreację podobną do tej z filmu W
kleszczach lęku (1961), ale i tak wywołując spore wrażenie i
wyróżniając się nawet na tle znakomitych partnerów. Film jest od
początku enigmatyczny, a wraz z pojawieniem się Sharon Tate staje
się zmysłowy i hipnotyzujący. Intryga z pogańskimi rytuałami i
przerażającą tajemnicą rodzinną prowadzona jest powoli i
subtelnie, często opierając się na sile sugestii i stylowej
czarno-białej fotografii, która dodaje chłodu i melancholii. Kino
zapomniane, może trochę słusznie, bo istnieją ciekawsze produkcje
o tematyce okultystycznej, ale już po zaliczeniu tych ciekawszych
warto również sięgnąć po Oko diabła J. Lee
Thompsona.
6. Pogromca czarownic (1968),
reż. Michael Reeves
ang. Witchfinder General / amer.
The Conqueror Worm / alternatywny tytuł polski Robak
zwycięzca
Wśród filmów wytwórni
Hammer lub Amicus można znaleźć kilka pozycji na zbliżonym
wysokim poziomie, ale ich konkurent, brytyjska kompania Tigon,
stworzyła tylko jedną sztandarową pozycję, która wyraźnie
odstaje od reszty. Pogromca czarownic Michaela Reevesa jest
dziełem zaskakująco dojrzałym jak na film 24-letniego reżysera.
Niestety przypadkowe przedawkowanie leków nasennych zakończyło
jego życie i dobrze zapowiadającą się karierę. Miał zaledwie 25
lat. Niewiele więcej żył Matthew Hopkins, „generalny łowca
czarownic” z czasów angielskiej wojny domowej, którego zagrał
znacznie starszy Vincent Price. Mimo wielu świetnych ról na koncie,
ta należy do najlepszych, co przyznawał też sam aktor. W jego
interpretacji Hopkins to postać martwa w środku, zimna, cyniczna i marmurowa,
a przez to budząca autentyczną grozę. Jego surowe, pozbawione
wyrazu spojrzenie wskazuje, że nie jest żadnym fanatykiem, lecz
wysłannikiem systemu, który robi tylko to, co się od niego
oczekuje.
Scenariusz
powstał na motywach książki
Ronalda
Bassetta Witchfinder
General (1966), a do roli tytułowej przymierzano początkowo
Donalda Pleasence'a. Film tak zbulwersował brytyjskich cenzorów, że został okrojony, ale i tak wzbudził kontrowersje. Wieszanie, tortury, gwałt, topienie w rzece, palenie na stosie, przemoc wobec kobiet – dla ówczesnego widza to mogło być rzeczywiście zbyt wiele. Kino brytyjskie do roku 1971 było jeszcze dość konserwatywne w kwestii
przedstawiania przemocy. W Stanach rewolucja przyszła wcześniej, pod
koniec lat sześćdziesiątych, więc film Reevesa przeszedł niemal
nienaruszony, aczkolwiek tytuł został zmieniony na The Conqueror
Worm. Ten pomysł był sprytnym chwytem marketingowym –
zasugerowano w ten sposób powiązanie z twórczością Edgara Allana
Poego, która dzięki produkcjom Rogera Cormana cieszyła się za
oceanem dużym powodzeniem.
Artystyczny i finansowy
sukces filmu przyczynił się do powstania całej serii obrazów
podobnych, jeśli nie w treści, to w duchu do Pogromcy czarownic.
Podam kilka tytułów, aby było wiadomo, które zostały świadomie
pominięte w tym zestawieniu: Znak diabła
(1970) Michaela Armstronga, The Bloody
Judge (1970) Jesúsa Franco, Cry of the Banshee (1970)
Gordona Hesslera, Krew na szponach szatana (1971) Piersa
Haggarda, Twins of Evil (1971) Johna Hough. Łowców czarownic w tych
filmach odgrywali kolejno: Herbert Lom, Christopher Lee, Vincent
Price, Patrick Wymark i Peter Cushing.
Najczęściej takie
produkcje wykraczają poza klasyczną rozrywkę, próbując
opowiedzieć o ignorancji i hipokryzji panującej w wioskach i małych
miasteczkach. Zło objawia się często w różnych formach, ale
człowiek jest zbyt niedoskonały, by dostrzec prawdziwe zagrożenie.
I tę prawdę doskonale widać w dziele Reevesa. Nie magia jest
straszna, ale wiara w nią. Nie diabła należy się bać, lecz
człowieka. Mimo iż zrezygnowano z typowej dla horrorów
kostiumowych gotyckiej atmosfery, powstało dzieło bardzo wymowne,
stylowe i frapujące. Zdarzają się nieprawdopodobne zbiegi
okoliczności (czwórka głównych bohaterów, dziwnym trafem,
odnajduje się w finale w jednej wsi – Lavenham), ale tematyka i
charakter filmu są tak intensywne i niebagatelne, że angażują
odbiorcę bez reszty (zagadkowe sploty okoliczności można zresztą tłumaczyć ingerencją sił nadprzyrodzonych). To również pełnokrwisty dramat historyczny z
akcją w przeddzień bitwy pod Naseby w 1645. W trakcie wojen nasila się
przemoc, wzrasta bezprawie i społeczny niepokój. W takim świecie
nie ma jednej sprawiedliwości, każdy ma własną.
7. Kult (1973), reż. Robin
Hardy
ang. The Wicker Man
Kino, można by rzec,
kultowe. Powieść Davida Pinnera Ritual (1967) miał
ekranizować Michael Winner, a postać pierwszoplanową miał zagrać John Hurt. Nic jednak z tego nie wyszło. Prawa do książki
wykupił Christopher Lee, który szukał dla siebie czegoś
odmiennego od ról hammerowskich, wampirycznych i tym podobnych.
Próbował namówić Anthony'ego Shaffera do napisania adaptacji, ale
ten wykorzystał materiał źródłowy bardzo swobodnie, w wyniku
czego nazwisko pisarza nie pojawia się w napisach. Mimo to, a może
właśnie dlatego, powstało oryginalne i zaskakujące dzieło, obok
którego trudno przejść obojętnie. Niezwykła forma, w której
okultyzm i folklor łączą się z musicalem, to zasługa reżysera
Robina Hardy'ego, cenionego realizatora filmów reklamowych i
edukacyjnych. Co ciekawe, po trzydziestu latach wydał inspirowaną
filmem książkę Cowboys for Christ (2006), na podstawie
której nakręcił The Wicker Tree (2011). Do dziś
pozostaje jednak znany jako reżyser jednego filmu. Niczego
wartościowego prócz Kultu nie nakręcił.
Protagonistą został
Edward Woodward, angielski aktor teatralny i telewizyjny, będący
wówczas po sukcesie serialu Callan (1967–72), gdzie zagrał
agenta brytyjskiego kontrwywiadu. W Kulcie wcielił się w
postać pobożnego sierżanta policji, który przybywa do wioski
Summerisle położonej u wybrzeży Szkocji, by przeprowadzić
śledztwo w sprawie zaginięcia dwunastoletniej dziewczynki. To, co
zobaczy wpłynie negatywnie na jego samopoczucie. Panująca tu
demoralizacja młodzieży i odrzucenie reguł katolickiego państwa
na rzecz celtyckiego kultu religijnego bulwersują przybysza. Praworządny bohater jest zaniepokojony, widz również, bo gdy chodzi o
religię sprawa jest trudna. Z pewnością część widzów bliższa jest
postawie odrzucającej hipokryzję i obłudę świata katolickiego, wtedy
kult praktykowany w wiosce będzie symbolem wolności i równowagi. Film jest świetną wariacją na temat zderzenia dwóch kultur. Takie zderzenie odmiennych norm i obyczajów ma bardzo ścisły związek z
nowożytną historią Anglii. Będąca potężnym imperium kolonialnym Anglia niejednokrotnie spotkała się z pogańskimi
rytuałami.
Lord Summerisle to jeden
z ciekawszych czarnych charakterów w historii kina i jedna z
najbardziej rozpoznawalnych ról Christophera Lee, który zgodził
się ją zagrać za darmo. U jego boku wystąpiły trzy zmysłowe
blondynki, frywolne i zdradliwe anielice: Diane Cilento, Ingrid Pitt,
Britt Ekland. Pierwsza z wymienionych była żoną Seana Connery'ego,
a po latach poślubiła Anthony'ego Shaffera, scenarzystę omawianego obrazu i zarazem brata bliźniaka Petera Shaffera, autora Amadeusza
(1984). Surrealną, psychodeliczną atmosferę uzyskano dzięki
ekspresywnym zdjęciom sześćdziesięcioletniego operatora Harry'ego
Waxmana i rozbudowanej, bogatej ścieżce dźwiękowej autorstwa
Paula Giovanniego, wykonywanej przez folk-rockowy zespół Magnet.
Wiklinowy człowiek z bardzo przewrotnej i zaskakującej sceny finałowej został zainspirowany
ilustracją nieznanego grafika, pochodzącą z elaboratu Ayletta
Sammesa Britannia antiqua illustrata (1676).
8. Córka dla diabła (1976),
reż. Peter Sykes
ang. To the Devil a Daughter
Ostatni kinowy horror
wytwórni Hammer. Oceniany na ogół bardzo krytycznie, więc o
rozczarowaniu nie ma mowy. Przeciwnie – seans może okazać się
pozytywnym zaskoczeniem, jeśli nie ma się wygórowanych oczekiwań.
Filmem, który w tym zestawieniu ustąpił miejsca obrazowi Petera
Sykesa, jest Narzeczona diabła (1968) Terence'a Fishera.
Jedną i drugą produkcję łączy nazwisko pisarza Dennisa
Wheatleya, który zmarł w 1977 roku i zdążył obejrzeć obie
adaptacje. W filmie Fishera Christopher Lee zagrał pozytywną
postać, u Sykesa wrócił jednak do tego, w czym był najlepszy –
odgrywania charakterów demonicznych, dwulicowych, bezwzględnych.
Jego antagonistą był hollywoodzki weteran Richard Widmark, a ofiarą
niespełna piętnastoletnia Nastassja Kinski, która ze względu na
nieciekawą sytuację finansową zgodziła się wystąpić nago. Jej
rola w tym filmie nie jest doszlifowana, brak doświadczenia mocno
obniżył jakość kreacji. Dopiero po ukończeniu tego horroru –
za namową Romana Polańskiego – zaczęła uczęszczać do szkoły
aktorskiej. I już pod koniec dekady potrafiła stworzyć
pełnokrwistą kreację (Tess, 1979).
Brak gotyckiego klimatu,
jaki charakteryzował najsłynniejsze produkcje Hammera, może być
uważany za podstawową słabość filmu, gdyż z tego powodu trudno
go uznać za godne zwieńczenie działalności popularnej niegdyś
wytwórni. Moim zdaniem, plusem jest właśnie to, że filmowcy nie
próbują na siłę uszczęśliwiać wiernych fanów Hammera, lecz
wykraczają poza schemat, portretując z finezją i ekstrawagancją
świat okultystów, upiornych kapłanów i magicznych rytuałów. „W
świetle wszystko kwitnie i owocuje. W ciemności rozkłada się i
ginie. Dlatego musimy kierować się naukami Panów Światła” –
tak głosi motto pierwowzoru literackiego i filmu. Panem Światła był David Watkin, ceniony operator brytyjski (Oscar za Pożegnanie z Afryką), artysta o dobrym guście malarskim, umiejętnie korzystający z miękkiego oświetlenia. Wykreował sporo skutecznych ujęć, które – mimo braku tonacji gotyckiej – pomagają utrzymać zainteresowanie. Scenarzysta
Christopher Wicking – autor innego niedocenianego folk horroru, Cry
of the Banshee (1970) z Vincentem Price'em – uważał, że
powieść Wheatleya jest słaba i przerobił historię w taki sposób,
aby była bardziej wciągająca, niemoralna, podszyta szaleństwem i
strachem.
9. Alucarda (1977), reż. Juan
López Moctezuma
hiszp. Alucarda, la hija de las
tinieblas / amer. Sisters of Satan
Prawdziwy klejnot „kina
podziemnego” – szarpiący nerwy, perwersyjny, piekielnie
gwałtowny. Zainspirowany opowiadaniem Carmilla (1872)
Josepha Sheridana Le Fanu, której tytułowa bohaterka była wampirzycą o
homoseksualnych skłonnościach. W filmie meksykańskiego reżysera
Juana Lópeza Moctezumy nie brakuje scen wampirycznych, ale to jednak
kino złożone z bardzo wielu elementów. Obrzędy liturgiczne,
egzorcyzmy, świętokradztwa, orgie – można być albo
zdegustowanym, albo czerpać perwersyjną przyjemność. Ekstremalna
przemoc miesza się z dzikim erotyzmem, średniowieczna katolicka
mentalność z buntowniczą antyklerykalną koncepcją. W niektórych
kręgach film jest znany pod tytułem Inferno (Piekło)
i to jest dobry tytuł – na ekranie panuje piekielny chaos, jakby
taśmę filmową opętał diabeł.
W sferze wizualnej to
również majstersztyk. Surrealizm, gotyk, barokowy przepych,
klasycyzm i nowoczesność – takie bogactwo pozwala zapomnieć, że
mamy tu prawdopodobnie do czynienia z tanią, skromną produkcją,
nie aspirującą do bycia klasykiem. Operator Javier Cruz Ruvalcaba
zastosował mnóstwo wyrafinowanych pomysłów, by ta opowieść
przemawiała do widza w sposób ciekawy, obrazowy i pasjonujący.
Warstwa wizualna doskonale koresponduje z szaloną fabułą,
czerpiącą pomysły nie tylko z dziewiętnastowiecznej literatury
grozy, ale także filmów Luisa Buñuela, Kena Russella, brytyjskich
i amerykańskich horrorów satanistycznych. O zwykłej podróbce nie
ma jednak mowy, lecz o kreatywnej wariacji na temat okultyzmu. Na
czele obsady Claudio Brook i Tina Romero, którzy odegrali role
podwójne, co trudno się domyślić oglądając film. Alucarda,
córka ciemności (dosłowne tłumaczenie hiszpańskiego tytułu)
to jedna z tych produkcji, o których bez cienia przesady można
powiedzieć, że dzisiaj takich filmów już się nie robi.
10. Wąż i tęcza (1988), reż.
Wes Craven
ang. The Serpent and the Rainbow
Wesa Cravena przedstawiać
nie trzeba, jest niekwestionowanym mistrzem horroru. Ale Wąż i
tęcza, po mieszanych reakcjach krytyki i chłodnym przyjęciu
przez publiczność, jest produkcją dla wtajemniczonych. Warto go
znać, by wiedzieć, że nawet film o zombie może być oparty na
faktach. Antropolog Wade Davis prowadził badania etnograficzne na
terenie Haiti dotyczące obrzędów voodoo. Odkrył, że
zombiefikacja jest możliwa. Wystarczy dmuchnąć w twarz proszkiem,
który paraliżuje człowieka na wiele godzin. Taka osoba wygląda
wtedy na martwą, nawet doświadczony lekarz potwierdziłby zgon,
jednak pogrzeb byłby przedwczesny. Po przebudzeniu to nie byłby już
ten sam człowiek. Proszek zawiera silną neurotoksynę i
halucynogen, powoduje amnezję i delirium. Wade Davis swoje przeżycia
opisał w książce Wąż i tęcza (1985).
Sprzedał do niej prawa, mając nadzieję że film nakręci Peter
Weir, obsadzając Mela Gibsona w roli głównej.
Historią zainteresował
się twórca Koszmaru z ulicy Wiązów (1984), który jest
jednak daleki od realistycznego stylu Petera Weira. Książkę
potraktował tylko jako źródło inspiracji, reporterską relację
przerobił na efektowny psychodeliczny horror, zaś pospolitego
naukowca Wade'a Davisa zamienił na dynamicznego śmiałka Dennisa
Alana (bardzo dobra rola Billa Pullmana, chyba jedna z najlepszych w
jego karierze). Elementy fantastyczne posłużyły do zobrazowania
szalonych halucynacji, ale podobnie jak w serii o Freddym Kruegerze
koszmary przenikają do rzeczywistości. Craven wyraźnie podkreśla, że nie
tylko halucynogeny mają wpływ na pracę ludzkiego umysłu, ale i
tutejszy folklor, czyli haitańska magia. Trudno więc traktować tę
produkcję jako realistyczny thriller o prawdziwych ludzkich
dramatach. Jednak przekaz jest mocny i sugestywny – postaci zombi
nie należy się bać, ale przerażające jest to, że każdy może
się przeobrazić w zombi.
0 komentarze:
Prześlij komentarz