Splat!FilmFest 4: DACHRA



(2018 / 113 minut)
scenariusz i reżyseria: Abdelhamid Bouchnak

Co łączy Dachrę z takimi filmami jak Gwiezdne wojny, Żywot Briana, Poszukiwacze zaginionej arki, Piraci (w reż. Romana Polańskiego) i Angielski pacjent? Wszystkie te produkcje realizowane były w Tunezji. Ten gościnny na pozór kraj – wśród piasków pustyni, przydrożnych lasów i korytarzy ośrodków dla obłąkanych – skrywa mroczne sekrety, których rozum nie jest w stanie pojąć. Tunezyjska groza ludowa nie jest czymś, co w kinie występuje często, jeśli w ogóle, ale ponoć nigdy wcześniej nie powstał horror produkcji tunezyjskiej. I oto pojawiła się Dachra zrealizowana przez debiutanta Abdelhamida Bouchnaka.

Północnoafrykański filmowiec wykorzystał prosty schemat dziennikarskiego śledztwa. Bohaterowie jego scenariusza składają wizytę u osoby naznaczonej traumą, by potem dotrzeć do miejsca, gdzie doszło do tragedii. Ich celem jest ekskluzywny reportaż, dzięki któremu mogliby zdobyć cenne doświadczenie, ale też przeżyć niezwykłą przygodę. Ale jak to w horrorze bywa zamiast ekscytującej przygody trafia im się koszmar. Tytułowa Dachra to odizolowana wioska w sercu lasu, skąd bardzo trudno się wydostać. Chyba że w takim stanie jak tajemnicza nieznajoma Mongia, którą wydarzenia w wiosce doprowadziły do obłędu.

W paru momentach film sprawia wrażenie przegadanego i niepotrzebnie silącego się na humor, ale jest w tym jakiś cel. Reżyser stara się w miarę dogłębnie zaprezentować głównych bohaterów, by ich los nie był widzom obojętny. Szczególnie bohaterka imieniem Yassmine staje się nam bliska i nawet możemy zobaczyć, jakie sny ją dręczą. Od początku ma się wrażenie, że jej życiem kieruje złośliwe fatum, które pcha ją w objęcia śmierci. Odtwórczyni głównej roli, Yassmine Dimassi, ma w sobie to coś, co sprawia, że podąża się za nią z zainteresowaniem i niepokojem. A w momencie kulminacyjnym jej przerażenie wydaje się całkowicie autentyczne.

Szereg scen pokazujących drogę, którą bohaterowie podążają do serca koszmaru, wzbudza zróżnicowane emocje, od dziennikarskiej dociekliwości po irytację, a kiedy dochodzi do przerażających zdarzeń widz jest kompletnie rozdarty. Bo chciałby odwrócić wzrok, ale nie może, bo obraz hipnotyzuje jak mało który. Chociaż sam pomysł na fabułę nasuwa skojarzenia z Blair Witch Project (1999), reżyser czerpie garściami z innych, znacznie starszych, produkcji. Na przykład scena, w której kobieta widzi cień człowieka za zasłoną prysznicową przywodzi na myśl Psychozę (1960) Alfreda Hitchcocka, a postać w czerwonym wdzianku z kapturem przypomina kadry z Nie oglądaj się teraz (1973) Nicolasa Roega.

W jednej scenie filmu profesor uniwersytecki mówi studentom, by starali się unikać tematu rewolucji i zajęli się jakimś wyjątkowym problemem. To sugeruje, że tematyka rewolucji została już wystarczająco wyeksploatowana w tunezyjskich mass mediach. Jakaż to rebelia wybuchła w tym kraju? Zaczęło się od bezrobotnego sprzedawcy, który w ramach protestu dokonał samospalenia w grudniu 2010, rozpoczynając tym samym tak zwaną jaśminową rewolucję. Wkrótce protesty ogarnęły większość krajów arabskich (w tym Egipt i Algierię). Wydarzenia w Tunezji zapoczątkowały Arabską Wiosnę Ludów. Współcześnie ten temat w Afryce Północnej jest żywy, więc profesorowie wychowujący nową kadrę dziennikarską próbują namawiać studentów do szukania unikatowych tematów, a nie tego, co obecnie popularne.

Paradoksalnie jednak temat okultyzmu i kanibalizmu wydaje się dla europejskiego lub amerykańskiego odbiorcy również mocno oklepany. Trudno powiedzieć coś odkrywczego w tej kwestii. Tunezyjski folklor i takie niepokojące miejsca jak Dachra nie są czymś bardzo odmiennym od tego, co można oglądać w licznych horrorach. Mamy tu więc właściwie kolejny przykład filmu pokazującego najmroczniejsze zakątki natury ludzkiej oraz bohaterów, którzy na własne życzenie pakują się w kłopoty. Widzę tu jednak coś więcej niż prostą opowieść opartą na faktach, bo historia głównej bohaterki, szczególnie jej przeszłość, stanowi ciekawą intrygę z pełną napięcia kulminacją. Dla Yassmine podróż w głąb lasu to poznawanie samej siebie. Widz podąża wraz z nią i choć ta wędrówka nie należy do przyjemnych, wywołuje emocje, jakich oczekuje się od rasowego filmu grozy.


Chociaż film trwa około dwie godziny ma się wrażenie, że powinien być dłuższy, bo zakończenie jest urwane jakby zadziałała cenzura albo skończyły się pieniądze i czas przeznaczone na realizację. Z powodu kilku mankamentów należy się powstrzymać przed wystawieniem maksymalnej oceny, aczkolwiek polecić zdecydowanie warto. U tunezyjskich filmowców i aktorów bez doświadczenia wyczuwa się potencjał i ambicję. Abdelhamid Bouchnak po uważnym prześledzeniu historii horroru wybrał interesujące składniki i rzucił je w najmroczniejsze regiony swojego kraju. Powstało dzieło kompetentne, będące w pewnym sensie powiewem świeżości na gruncie kina grozy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz