UDRĘKA (1987). Twoje oczy są moimi oczami

Angustia (1987 / 86 minut)
scenariusz i reżyseria: Bigas Luna

Tekst opublikowany także w serwisie Kinomisja Pulp Zine

Motyw filmu w filmie i związany z nim wpływ oglądanego dzieła na widzów, którzy są częścią filmowej rzeczywistości, to temat inspirujący od wczesnych lat kinematografii. Chociażby Buster Keaton w komedii Sherlock Jr (1924) przedstawił motyw przenikania filmowego świata z realnym. I z tej historii wynikał prosty morał: Nie próbuj wykonywać dwóch rzeczy jednocześnie, bo możesz stracić kontakt z rzeczywistością. Metafizyczna siła kinowego ekranu to temat podejmowany m.in. przez Woody’ego Allena (Purpurowa róża z Kairu, 1985) i Wojciecha Marczewskiego (Ucieczka z kina „Wolność”, 1990), realizujących swoją koncepcję w formie komediodramatu. Kino to miejsce z reguły bezpieczne – nawet gdy oczy katowane są obrazami brutalnej przemocy to zawsze jest ta świadomość, że to tylko film i nie ma się czego bać. Jednakże poczucie bezpieczeństwa bywa złudne i w ciemnej sali kinowej, gdy nie wiemy kto siedzi obok nas, demony ekranu mogą przedostać się do realnego świata, czego efektem jest autentyczne przerażenie.

Jest jeden głośny przypadek, kiedy to w prawdziwym życiu dokonano masakry podczas projekcji filmu. Pechowym dziełem była trzecia część Nolanowskiej trylogii o Batmanie (Mroczny rycerz powstaje, 2012). Horrorowa scena rozegrała się 20 lipca 2012 – napastnik zastrzelił 12 osób w jednej z sal Centrum Handlowego Aurora. Na długo przed tym wydarzeniem kino stało się miejscem filmowego horroru za sprawą Williama Castle’a, który pomysłowo igrał z widzami podczas kulminacyjnej sceny filmu pt. Mrowiec (The Tingler, 1959). Potem między innymi Włosi, na czele z reżyserem Giuliano Montaldo, nakręcili telewizyjny kryminał Błędne koło (aka Sprzężenie zwrotne, 1978), w którym potencjalnym sprawcą morderstw jest… bohater oglądanego w kinie spaghetti westernu. Najsłynniejszy przykład horroru z akcją umiejscowioną na sali kinowej pochodzi także z Italii – mowa o Demonach (1985) Lamberta Bavy, nakręcony przy współudziale Daria Argenta.



W  podobny sposób metafilmowym dziełem jest hiszpańska produkcja o tytule Udręka (1987) w reżyserii Bigasa Luny. Nieco już zapomniany obraz obejrzany 35 lat od premiery okazuje się nader sugestywny i przerażający. Przede wszystkim jest bardzo pomysłowy jeśli chodzi o budowanie paraleli między dwoma światami. Najpierw oglądamy historię skupioną wokół przeciętnego z wyglądu obywatela, Johna Pressmana, który wykonuje zawód optometrysty. Gdy pomaga swojej pacjentce dopasować soczewki, dochodzi do konfliktu. Kobieta wyraźnie zdradza niezadowolenie z pracy lekarza. Wtedy też okazuje się, że Pressman choruje na cukrzycę i stopniowo traci wzrok. Jego matka za pomocą hipnozy i telepatycznych zdolności obejmuje nad nim kontrolę. Pod jej wpływem syn dokonuje morderstw i swoim ofiarom wycina oczy. Robi to precyzyjnie używając skalpela niczym wytrawny, lecz niespełniony w zawodzie chirurg.

W pewnym momencie opowieść zmienia kierunek, gdy okazuje się, że jest ona fikcją oglądaną na dużym ekranie. Reżyser stawia nas przed niezwykłą sytuacją – jeśli ten psychodeliczny obraz pt. The Mommy nas zaintrygował, to teraz musimy obserwować reakcje widzów, którzy również są nim zafascynowani. A jednak mimo nowych doznań napięcie nie spada – wręcz przeciwnie. Film oprócz tego zyskuje nowe znaczenie i dodatkowe poziomy interpretacji. „Wszystkie oczy miasta będą należeć do nas” – choć brzmi to jak słowa szaleńca i wygłasza je szalona mamuśka grana przez  Zeldę Rubinstein, może je wypowiedzieć również reżyser lub producent, którzy pragną, by ich film obejrzało jak najwięcej ludzi. Oczy symbolizują władzę i kontrolę – oglądając film często poddajemy się manipulacji, wierzymy w ekranową fikcję, tak jak byśmy tracili zdolność widzenia rzeczywistości.



Motyw oczu, choć często obecny w horrorze (np. charakterystyczne zbliżenia na narząd wzroku w filmach Lucia Fulciego), został przez Bigasa Lunę zainspirowany prawdopodobnie opowiadaniem zatytułowanym Piaskun (Der Sandmann, 1817) autorstwa Ernsta Theodora Hoffmanna. Bohaterem opowiadania jest postać z niemieckiego folkloru, cechująca się tym, że usypia dzieci sypiąc im piasek do oczu, po czym narząd wyskakuje z oczodołów i Piaskun może teraz nakarmić gałkami ocznymi swoje potomstwo. Scenarzysta i reżyser Bigas Luna pomysłowo uwspółcześnił i zuniwersalizował starą legendę, wprowadził ciekawą – ale pewnie dla niektórych zbyt nachalną –  symbolikę. Prostym narzędziem zahipnotyzowania widza jest wykorzystanie spirali – usypia czujność, sprawia że oczy poddają się zmęczeniu. Hodowane przez bohaterów ślimaki symbolizują z kolei człowieka, który dźwiga własny dom, tak jak John Pressman słyszący ciągle głos własnej matki, próbujący zrzucić tę skorupę, zbuntować się. W kontekście walki o niezależność ważny jest także motyw ptaków uciekających z klatek – jedna z takich prób kończy się utkwieniem między regałem i ścianą, trudno o lepszą metaforę ludzkiej egzystencji.

Oprócz niepokojących, przepełnionych symboliką obrazów, wrażenie robi także ścieżka dźwiękowa, ale raczej nie muzyka, lecz chrapliwy szept Zeldy Rubinstein (znanej z roli medium w Poltergeiście, 1982). W filmie Hiszpana zagrała jedno z najbardziej przerażających wcieleń Zła. Znakomicie wypadł również odgrywający rolę jej syna Michael Lerner (nominacja do Oscara za drugoplanowy występ w Bartonie Finku, 1991), który łączy w tej postaci dziecięcą naiwność z irracjonalnym okrucieństwem, co może wywoływać w jednej chwili współczucie, a w następnej – odrazę i strach. Ci bohaterowie od początku intrygują, czego nie można powiedzieć o Patty (Talia Paul) i Lindzie (Clara Pastor), ale taka natura tych ról – w założeniu to postacie nieskomplikowane, tak jak widz szukający w kinie mocnych wrażeń, w prawdziwym życiu doświadczający irytującej monotonii. Inna sprawa jest taka, że postać Patty reprezentuje ten typ osobowości, z którym nikt nie chciałby iść do kina, w szczególności na horror. Wije się na fotelu kinowym jak węgorz, reaguje aż nazbyt emocjonalnie jedynie pod wpływem filmu, jeszcze zanim horror wkroczy w jej świat. Irytuje także dlatego, że te emocje wyrażane są mega sztucznie, bo najwidoczniej kobieta nie jest (podobnie jak jej partnerka) zawodową ani nawet aspirującą aktorką.



Tym filmem reżyser zdaje się mówić, że nuda jest jednak skarbem wartym docenienia i wiele osób – będących w podobnej sytuacji, co bohaterowie filmu – oddałoby za nią wiele. Od przełamywania monotonii jest właśnie kino wraz ze swoimi gatunkowymi schematami, które powinny pozostać w sferze fikcji. Udręka Bigasa Luny idealnie nadaje się na kinowy seans. Przed dużym ekranem wrażenia byłyby z pewnością intensywniejsze, a refleksje bardziej frapujące. Przedmiotem rozważań może być np. motyw zniewolenia i spowodowanego nim buntu, który zamiast przynosić satysfakcję powoduje śmierć i zniszczenie. Interakcja reżysera z widzem pozbawiona jest elementów humorystycznych w przeciwieństwie do najsłynniejszego meta-horroru (Krzyk, 1996). Mimo niedorzeczności i B-klasowości obu historii (psychodelicznej The Mommy i bardziej realistycznej Udręki) jest to opowiedziane w stu procentach na poważnie, ale zamiast niezamierzonego śmiechu może wywołać dyskomfort. Tytułowa udręka towarzyszy oglądaniu filmu, ale to negatywne z natury uczucie jest tu akurat dużym atutem.

0 komentarze:

Prześlij komentarz