CZŁOWIEK KONTRA PSZCZOŁA. Drobiazgi potrafią niszczyć życie

Man vs. Bee (2022 / 9 rozdziałów, całość – ok. 110 minut)
pomysł serii: Rowan Atkinson & Will Davies
scenariusz: Will Davies
reżyseria: David Kerr

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

Rowan Atkinson, niezapomniany Jaś Fasola z brytyjskiego show (Mr. Bean, 1990–1995), z pewnością musiał mieć dość tej popularności i kojarzenia wyłącznie z tą jedną rolą – pechowego nieudacznika o mentalności dziecka. Okazją do wyjścia z tej roli był miniserial Maigret zastawia sidła (2016–2017), w którym Atkinson całkiem nieźle wszedł w postać paryskiego detektywa. Tylko co z tego, jeśli publiczność nie miała za bardzo ochoty oglądać komika w tak arcypoważnej roli. Widz miał wrażenie, że jego prawdziwy talent się tu marnuje. Aktorowi nie pozostało więc nic innego, jak zaakceptować ten fakt i powrócić do komedii. Wraz ze scenarzystą Williamem Daviesem i reżyserem Davidem Kerrem, z którymi pracował na planie filmu Johnny English: Nokaut (2018), opracował kolejną farsę opartą na motywie destrukcji.

Człowiek kontra pszczoła (Man vs. Bee) to nakręcona dla Netflixa historia rozwodnika, który po ostatnich niepowodzeniach dostaje dobrze płatną pracę i wreszcie zaczyna wierzyć, że coś się w jego życiu zmienia na lepsze. Ale już prolog ujęty w formę futurospekcji z rozprawy sądowej ujawnia, że zatrudnienie Trevora – bo tak ten bohater ma na imię – do tak odpowiedzialnej pracy, jak opieka nad domem, było niewybaczalnym błędem i zwiastunem katastrofy. Już z założenia jest to więc produkcja, która nie miała zaskakiwać, prezentując kolejne piętra slapstickowej konwencji – od pozornie małych wpadek do zniszczeń na większą skalę. Wiadomo, co się stanie, gdy bohater komedii położy książkę na kuchence gazowej. I na tego typu gagach oparty jest film – wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i powstaje niemożliwy do posprzątania bałagan.

Od Jasia Fasoli, który rzadko się odzywał, odróżnia Trevora skłonność do gadania. Prowadzi wideorozmowy z córką, byłą żoną i właścicielami rezydencji, gada także z dzielnicowym. To i tak oczywiście za mało, by określić film mianem przegadanego, bo cały czas chodzi w nim o humor wizualny. Podobnie jak w Moim wujaszku (1958) Jacques’a Tatiego bohater walczy z nowoczesną technologią, stanowiącą dla takiego szarego człowieka ogromny problem, wyzwanie, któremu nie jest w stanie sprostać (otwieranie szafek kuchennych za pomocą gestów to dość wyraźne nawiązanie do wspomnianego dzieła Tatiego). Dochodzi do tego jeszcze natura zwierzęca, która przez brak zrozumienia i wyobraźni stanowi duży problem. Oprócz latającego owada jest jeszcze pies i z nim też wiąże się wiele komediowych sytuacji.

Specyfika takiego gatunku jak komedia wiąże się z osobistymi przyzwyczajeniami i sentymentami. Miłośnik inteligentnej, opartej na słownych potyczkach komedii może niezbyt dobrze bawić się przy absurdalnych żartach wynikających z nieporadności głównego bohatera. W związku z powyższym omawiana produkcja Netflixa na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak oprócz niezbyt wyszukanych gagów autorzy oferują kilka całkiem niezłych pomysłów, jak na przykład motyw z fortepianem, dobrze rozegrany pod względem wizualnym i muzycznym. Do najzabawniejszych sytuacji zaliczyłbym również zamieranie w bezruchu podczas wideorozmowy, pozorując przerwanie połączenia. Jest tu wiele prostych chwytów komediowych, które z większą lub mniejszą skutecznością działają na odbiorcę. Są też takie, jak na przykład motyw z włamywaczami, które wiele obiecywały, a jednak skończyły się zbyt szybko, pozostawiając wrażenie zmarnowanego potencjału.

Trudno mi ten produkt nazywać serialem – chociaż składa się z 9 odcinków, całość trwa około 100 minut i Netflix umożliwia oglądanie jednym ciągiem. Ale nie ma sensu wnikać, dlaczego zdecydowano się na taką formę. To tylko drobiazg, który nie wpływa w ogóle na wartość obrazu. Taką samą drobnostką jest owad – symbolizuje on szukanie problemów tam, gdzie ich naprawdę nie ma, przejmowanie się nieistotnymi rzeczami. I już pierwsze reakcje po zapowiedzi filmu udowadniały, że ludzie mają skłonność do czepiania się szczegółów, gdyż najwięcej komentarzy dotyczy nazewnictwa entomologicznego. Okazuje się bowiem, że mamy tu do czynienia nie z pszczołą (bee), lecz z trzmielem (bumblebee). Tak jakby miało to jakieś znaczenie i było największym problemem filmu.

Człowiek kontra pszczoła to propozycja na rozluźnienie i odpoczynek po pracowitym dniu. Rozrywka, która jest dokładnie tym, czego się spodziewasz, nieaspirująca do wyższych celów. Ogląda się łatwo, bez znudzenia, czasem jednak reagując delikatnym zdziwieniem (dlaczego pewne wątki rozwiązano akurat w ten sposób, na pewno można było lepiej). Fajnie zobaczyć Rowana Atkinsona w jego żywiole i jak widać, brytyjski komik wciąż nie stracił poczucia humoru ani komediowego wyczucia. Czasy znacząco się zmieniły – dawniej, w serialu lat 90., używał mimicznych zdolności, by przegonić niewidocznego owada, teraz dzięki generowanym cyfrowo obrazom owad staje się równorzędnym bohaterem filmu. I nie jest raczej bohaterem negatywnym – jest w równym stopniu irytujący, co niezdarny Trevor, ale za bycie irytującym nikt nie zasługuje na ukatrupienie.

korekta: Sandra Popławska

0 komentarze:

Prześlij komentarz