Nazajutrz, pojutrze albo za tysiąc lat, czyli co z tym końcem świata

Pierwsze filmy o końcu świata, duński Verdens undergang (1916, reż. August Blom) i francuski La fin du monde (1931, reż. Abel Gance) wskazują, że już od bardzo dawna reżyserzy interesowali się tym zagadnieniem. Próbowali oni pokazać nie tylko samą destrukcję planety, ale przede wszystkim stronę psychologiczno-społeczną (czyli analizę ludzkich postaw), a w przypadku filmu Gance'a, także i religijno-mistyczną. Zachowania ludzi w obliczu globalnej katastrofy mogą być nieprzewidywalne, ale należy spodziewać się, że dojdzie wówczas do trudnej do opanowania paniki, a strach odbierze ludziom zdolność logicznego rozumowania, każdy będzie myślał tylko o sobie i znikną wszelkie moralne wartości i ludzkie odruchy. Niektórzy być może wierzą, że w dniu końca świata czyli gdy klęski żywiołowe i wojny zniszczą wszelką nadzieję i cnoty moralne zstąpi na Ziemię Syn Boży i wskaże drogę do „swojego królestwa”.

W filmach zbliżający się koniec świata jest pretekstem do przedstawienia dwóch podstawowych wątków. Pierwszym jest wątek polityczny, w którym prezydent ogłasza stan wyjątkowy, a jego pracownicy próbują przewidzieć jak wielkie będą straty i czy istnieje sposób na uratowanie przynajmniej części ludzkości. Drugi jest wątek osobisty, w którym bohaterowie próbują naprawić relacje z rodziną, przy okazji może się też kształtować miłość dwójki ludzi, których uczucie zostaje wystawione na ciężką próbę. W filmach zaczyna się zwykle od niedowierzania, potem obserwujemy panikę na ulicach, zaś kończy się zwykle na akceptacji takiego stanu rzeczy, gdy koniec wydaje się nieunikniony i można jedynie czekać.

Świat już istnieje od wielu milionów lat i naukowcy są przekonani, że nie ma powodu obawiać się zagłady. Z drugiej strony to jednak nic dziwnego, że co jakiś czas pojawiają się obawy, bo w kosmosie krąży tak wiele ciał niebieskich, że zderzenie z jednym z nich może szybko zakończyć żywot jakiegoś gatunku - tak jak zakończyło się gwałtownie życie dinozaurów ponad 60 milionów lat temu. Ale nawet jeśli zagrożenie nie przyjdzie z kosmosu to może przyjść z innej niespodziewanej strony. Wojna światowa z użyciem bomb atomowych mogłaby narobić gigantycznych szkód, a największym zagrożeniem dla planety jest człowiek i przewyższająca jego rozum wielka ambicja, by osiągnąć nieograniczoną władzę kosztem życia wielu ludzi.

Potop, ale nie szwedzki lecz atlantycki (Deluge z 1933 roku)

Oglądanie filmów katastroficznych, w tym także apokaliptycznych, może dostarczyć nie tylko rozrywki i emocji, ale także przemyśleń na sprawy ostateczne, bo wiele z tych filmów pokazuje, że to nie w niebo należy patrzeć z lękiem i obawą, lecz najbardziej należy się bać działań człowieka, które mogą mieć zgubny wpływ na przyszłość planety. Ludzie w większości są pesymistami i dlatego większe sukcesy kasowe odnoszą produkcje pokazujące negatywny obraz naszej przyszłości, tzw. dystopie i antyutopie. Takie filmy z reguły pokazują, że postęp technologiczny, który ma ludziom ułatwić życie w rzeczywistości pójdzie w złą stronę, wpłynie negatywnie na losy ludzkości. Przeludnienie, skażenie środowiska, epidemie, wybuch bomby atomowej i wynikające z niego skażenie promieniotwórcze i nuklearna zagłada - istnieje wiele czynników, które mogą doprowadzić do unicestwienia jakiejś części populacji ludzkiej.

Najbardziej widowiskowe są jednak filmy o katastrofach naturalnych, z którymi człowiek nie ma nic wspólnego. Powodzie, trzęsienia ziemi czy np. uderzenia meteorytów na ekranach kin wyglądają widowiskowo, znaczna część budżetów przeznaczana jest na efekty specjalne, a niektórzy twórcy biją się o to, kto zrobi film efektowniejszy, kto pokaże największe zniszczenia. Pierwszą wysokobudżetową realizacją kataklizmu na wielką skalę jest Deluge (1933) Felixa Feista, w którym Nowy Jork ulega spektakularnym zniszczeniom, walą się budynki, a potem fale zalewają znaczną część metropolii wraz ze statuą wolności. Nowy Jork to zresztą najczęściej atakowane przez naturę miasto. Było ono ofiarą trzęsień ziemi i powodzi, ale nawet gdy w Ziemię ma uderzyć meteoryt to z pewnością spadnie na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, przy okazji niszcząc też nowojorską metropolię. Przykładem są filmy: Meteor (1979) Ronalda Neame'a, Armageddon (1998) Michaela Baya i Dzień zagłady (1998) Mimi Leder.

Po drugiej wojnie światowej pojawił się autentyczny lęk przed zagładą, który coraz bardziej przybierał na sile. Widać to było zarówno w zachowaniu polityków (słynna nagonka na komunistów zwana polowaniem na czarownice) oraz filmowców (powstało sporo filmów o ubocznych efektach promieniowania). Pionierskim dziełem katastroficzno-fantastycznym jest nagrodzone Oscarem za efekty specjalne Zderzenie światów (1951), którego reżyserem jest urodzony w Krakowie Rudolph Maté, a producentem - mistrz efektownych widowisk George Pal. Obecnie trwają prace nad remakiem, który ma reżyserować Stephen Sommers.

Zderzenie światów (1951) - skutki zderzenia Ziemi z ciałem niebieskim

Obok przedstawionej w Zderzeniu światów kolizji z ciałem niebieskim dość często pojawiało się w filmach inne zagrożenie z kosmosu, a mianowicie inwazja istot z obcej planety. Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (1951) Roberta Wise'a, Przybysze z przestrzeni kosmicznej (1953) Jacka Arnolda według Raya Bradbury'ego, nagrodzona Oscarem za efekty specjalne Wojna światów (1953) Byrona Haskina na podstawie powieści Herberta George'a Wellsa, Najeźdźcy z Marsa (1953) Williama Camerona Menziesa i Latające talerze (1956) Freda F. Searsa to najbardziej reprezentatywne dzieła o zetknięciu cywilizacji ludzkiej z przedstawicielami obcej planety. Ataki obcych przybyszów stanowiły zwykle alegorię współczesności, kiedy to Związek Radziecki symbolizował silne mocarstwo, które za pomocą broni masowego rażenia byłoby zdolne do unicestwienia innych silnych mocarstw, by zdobyć nieograniczoną władzę na świecie.

Ambitniejsze filmy gatunku zawierały pacyfistyczne przesłanie, stanowiły ostrzeżenie przed skutkami zimnej wojny, mniej ambitne realizowały w efektowny sposób katastroficzny scenariusz, częściej jednak prezentowały katastrofalny poziom aktorstwa, scenariusza, reżyserii lub też scenografii i efektów specjalnych. W ostatnim dwudziestoleciu powstało kilka godnych uwagi filmów, które nawiązywały do tego „kosmicznego nurtu”. Hitami kasowymi były Dzień niepodległości (1996) Rolanda Emmericha i Wojna światów (2005) Stevena Spielberga. Na wyróżnienie zasługuje oryginalna produkcja Tima Burtona Marsjanie atakują! (1996), wyróżniająca się nadmiarem kiczu, sporą dawką czarnego humoru i przerostem formy nad treścią.

Inwazja kosmitów nie zawsze przedstawiana jest jako efektowny proces niszczenia miast, czasem jest to inwazja ukryta, polegająca na tym, że obcy organizm przybiera ludzką powłokę cielesną jak to miało miejsce w Inwazji porywaczy ciał (1956) Dona Siegela i jej trzech remake'ach (1978, reż. Philip Kaufman; 1994, reż. Abel Ferrara; 2007, reż. Oliver Hirschbiegel). Godne uwagi są także filmy Johna Carpentera: Oni żyją (1988) i Wioska przeklętych (1995). Ten ostatni z wymienionych filmów, w którym to dzieci były narzędziem obcych przybyszów do opanowania planety, powstał według powieści Johna Wyndhama i nie jest pierwszą adaptacją tego motywu - w 1960 roku Wolf Rilla zrealizował zaliczaną do klasyki gatunku brytyjską wersję Wioski przeklętych. Filmy o ukrytej inwazji podejmowały w sposób dosłowny temat lęku przed utratą własnej tożsamości - kosmiczne istoty opanowywały ludzkie ciała i umysły, by skolonizować naszą planetę. Filmem łączącym zbliżający się meteoryt ze spotkaniem istot z obcej planety jest nakręcony we Włoszech film s-f Martwa planeta (1961, reż. Antonio Margheriti). Zarówno w tym filmie jak i wcześniejszej Wyspie Ziemia (1955) Josepha Newmana zagłada nie grozi kuli ziemskiej, lecz mieszkańcom obcej planety.

Kosmici atakują Biały Dom w Dniu niepodległości (1996)

Najazd kosmitów to jednak motyw najmniej realny, bliższy fantastyce a nie typowym filmom katastroficznym. Na szczęście istnieje spora grupa filmów, które próbują odpowiedzieć na pytanie: jak wyglądałby świat po wielkim wybuchu jądrowym, po trzeciej wojnie światowej lub też po przejściu straszliwej epidemii. Filmy podejmujące ten temat mają nawet oddzielną nazwę: kino postapokaliptyczne. Reprezentatywna pod tym względem jest powieść Richarda Mathesona I am Legend z 1954 roku, która została zekranizowana trzykrotnie. Adaptacje tego utworu to: Ostatni człowiek na Ziemi (1964) z Vincentem Price'em, Człowiek Omega (1971) z Charltonem Hestonem i Jestem legendą (2007) z Willem Smithem.

Te filmy pokazują świat, który nawiedziła zaraza i tylko nielicznym udało się przetrwać, natomiast wśród filmów rozgrywających się po wojnie nuklearnej można wyróżnić Dzień końca świata (1955) Rogera Cormana oraz dwóch wybitnych przedstawicieli gatunku: Ostatni brzeg (1959) Stanleya Kramera z Gregorym Peckiem i Panika w roku zerowym (1962), której reżyserem i odtwórcą głównej roli jest Ray Milland. Jednym z pierwszych powojennych filmów o życiu po wojnie atomowej jest film zatytułowany Pięcioro (1951). Wyreżyserowana przez Archa Obolera produkcja przedstawia tytułową piątkę osobników jako jedynych ocalałych z nuklearnej zagłady.

Naukowcy, próbujący powstrzymać wielki wybuch pod powierzchnią Ziemi, który może doprowadzić do destrukcji planety, są bohaterami filmu Noc, kiedy świat eksplodował (1957) Freda Searsa. Znanym filmem, który opowiada o ludziach stojących w obliczu nuklearnej zagłady jest brytyjska produkcja Dzień, w którym Ziemia stanęła w ogniu (1961) Vala Guesta. Z kolei mało znany film pt. Pęknięty glob (1965) Andrew Martona opowiada o niezwykłych eksperymentach przeprowadzanych pod powierzchnią Ziemi - zdetonowanie ładunku nuklearnego powoduje, że ziemska skorupa zaczyna pękać, co prowadzi do serii katastrof. Dochodzi nawet do tego, że ogromny kawał planety wylatuje w przestrzeń kosmiczną i tworzy drugi księżyc.

Pytania dotyczące życia po wojnie nuklearnej stawia nakręcony dla telewizji film Nazajutrz (1983) Nicholasa Meyera. Świat zalany przez oceany i poszukiwania mitycznego stałego lądu opisywał film Kevina Reynoldsa i Kevina Costnera Wodny świat (1995). Ale przełomowym dziełem postapokaliptycznym okazał się jednak australijski thriller futurystyczny Mad Max (1979) George'a Millera, który przyczynił się nie tylko do rozwoju jednej z odmian fantastyki naukowej, ale też do rozwoju kariery Mela Gibsona. Świat po katastrofie był także tematem Kwintetu (1979) Roberta Altmana, który jednak nie cieszył się powodzeniem i zaliczany jest do słabszych filmów reżysera. Do „nurtu ponuklearnego” należą również inne niezbyt doceniane filmy, takie jak Ucieczka Logana (1976) Michaela Andersona i Wysłannik przyszłości (1997) Kevina Costnera.

Z naturą nie ma żartów - kadr z filmu Pojutrze (2004)

Inną, ale w ostatnich latach najbardziej popularną odmianą filmów science fiction są filmy katastroficzne o katastrofach spowodowanych przez naturę - przez kometę, meteoryt, asteroidę lub klęski żywiołowe. Najbardziej spektakularne przykłady to: Armageddon (1998) Michaela Baya, Dzień zagłady (1998) Mimi Leder i najlepszy z nich wszystkich, Pojutrze (2004) Rolanda Emmericha. Reżyser ostatniego z nich znany jest jako „specjalista od katastrof” i aby potwierdzić, że zasługuje na to miano nakręcił w 2009 roku film pod tytułem 2012, będący zobrazowaniem teorii jakoby to rok 2012 był rokiem ostatecznym.

Do filmów ekologicznych, których tematem jest skażenie środowiska naturalnego spowodowane np. posiadaniem broni jądrowej, należą takie oto dzieła fantastyczne: Dzień, w którym wypłynęła ryba (1967) Michaela Cacoyannisa, Ani źdźbła trawy (1970) Cornela Wilde'a, Milcząca ucieczka (1972) Douglasa Trumbulla i Zielona pożywka (1973) Richarda Fleischera. Świat, w którym kosmiczne promieniowanie pozbawia wzroku mieszkańców ukazano w brytyjskim filmie Dzień tryfidów (1962, reż. Steve Sekely) na podstawie powieści Johna Wyndhama, autora Wioski przeklętych. Z filmów epidemiologicznych na wyróżnienie zasługuje pierwsza adaptacja powieści Michaela Crichtona - wyreżyserowana przez Roberta Wise'a Tajemnica Andromedy (1971). Oryginalnym dziełem przedstawiającym świat po przejściu epidemii jest film Terry'ego Gilliama 12 małp (1995).

Na koniec warto wspomnieć, że polski filmowiec Piotr Szulkin ma swój udział w gatunku kino postapokaliptyczne. Zrealizował takie filmy jak Golem (1979) i O-bi, o-ba, Koniec cywilizacji (1985), w których sugestywnie przedstawił świat po katastrofie nuklearnej, nie stosując widowiskowych efektów specjalnych, osiągając jednak niesamowity efekt końcowy. Poza tym filmy cechują się pierwszorzędną obsadą - niebanalny scenariusz i oryginalna wizja reżysera sprawiły, że polscy aktorzy z pierwszej ligi zgodzili się zagrać nawet w epizodach.

Temat zagłady ludzkiej cywilizacji od zawsze fascynował twórców filmowych i na pewno to się nie zmieni w najbliższym czasie, tak jak wielką i pobudzającą do myślenia zagadką jest istnienie planet krążących wokół słońca. Nowoczesna technologia pozwala dostrzec ciała niebieskie, które mogą zagrażać Ziemi, ale nowoczesna technologia pozwala też coraz bardziej przekonująco i efektownie pokazać rozszalałe żywioły niszczące owoce ciężkiej pracy. Świat już wielokrotnie uległ zagładzie, lecz działo się to w alternatywnym świecie kreowanym przez ludzi kina, ostateczny koniec świata zostaje więc przełożony na inny termin. Nie wiadomo kiedy on nastąpi, ale nie wiadomo też jak on będzie wyglądał. Można się jednak spodziewać, że filmowa apokalipsa wkrótce pojawi się na ekranach kin i z pewnością będzie spektakularna (np. przygotowywany przez Stephena Sommersa remake Zderzenia światów).

* Przy wyborze tytułów korzystałem z Encyklopedii Filmu Science Fiction autorstwa Krzysztofa Loski (wyd. 2004).

11 komentarze:

  1. Temat na czasie ^^ A wpis bardzo ciekawy. Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia, że filmy o tej tematyce powstawały od tak dawna. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale gdyby ktoś zapytał - powiedziałabym raczej, że to stosunkowo nowy nurt.
    "La fin du monde" jeśli dobrze kojarzę, Carpenter wykorzystał w "Cigarette Burns", ale do tej pory byłam przekonana, że to tytuł wymyślony na potrzebę jego produkcji. Także jestem zaintrygowana i muszę zgłębić temat na własną rękę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W "Cigarette Burns" tytuł tego filmu w filmie brzmiał "Le Fin Absolue du Monde" czyli "Absolutny koniec świata". Nie sądzę, żeby miał on coś wspólnego z filmem Gance'a z lat 30-tych, choć to trochę dziwne i dające do myślenia, że jest to tytuł francuski.

      Usuń
  2. Dosyć popularny ostatnio temat na blogach. Choć Ty, Mariuszu, z tego co widzę do artykuły przyłożyłeś się bardzo porządnie, sięgnąłeś po tytuły zapomniane, zakurzone i mało znane, choć zapewne jak najbardziej warte zobaczenia. Tak też La fin du monde czy Deluge już wpadają na moją listę "do obejrzenia".
    Generalnie chyba nie zabrakło tutaj niczego, a przynajmniej ja nie wiem, co można by jeszcze dodać. Jeśli chodzi o moje odczucia odnośnie tej tematyki, to z "nowszych" filmów jako tako przekonywało mnie chyba tylko Dzień Niepodległości. Wszystkie Armageddony, Wojny Światów, czy generalnie filmy Emmericha (poza tym wspomnianym wcześniej) jakoś do mnie nie trafiają.

    A tak swoją drogą, Mariuszu, nie myślałeś może żeby podsyłać swoje artykuły do jakichś wydawnictw? Nawet tych internetowych. Jest kilka magazynów poświęconych kulturze czy konkretniej fantastyce, ale z niektórymi tekstami, jak właśnie tym poświęconym końcu świata, można się dostosować. A teksty piszesz na tyle dobre, że chyba warto byłoby spróbować.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja myślę, że "La fin du monde" możesz spokojnie wykreślić z listy must see. Film można uznać za ciekawostkę, bo to jeden z pierwszych (a może i pierwszy dźwiękowy) filmów o końcu świata, ale przez wielu uznawany jest za słaby - spora część filmu to wątki miłosne (trzech facetów rywalizuje o względy jednej kobiety) i dopiero końcówka to apokaliptyczna wizja. Film nie spodobał się ani widzom ani krytykom i po tygodniu został zdjęty z ekranów kin (źródłem tej informacji jest "Kronika filmu" wydana w 1995 na stulecie istnienia kinematografii).

      Nie jestem zbyt wyrywny, aby wysyłać gdzieś swoje prace. W następnym roku może jednak spróbuję pójść w tym kierunku, bo pisząc na bloga mam czasem poczucie straconego czasu :) Jakiś rok temu brałem udział w konkursie im. Krzysztofa Mętraka, wysłałem wtedy esej, szkic i recenzję, ale nic z tego nie wyszło ;)

      Usuń
    2. http://www.aktualnekonkursy.pl/inne-aktualne-konkursy/14-konkursyinne/konkursy-inne/1422-konkurs-na-teksty-krytyczne-o-tematyce-filmowej-konkurs-im-krzysztofa-metraka.html

      spróbuj jeszcze raz :)

      Usuń
  3. niezły artykuł, spora dawka filmów. Ja akurat średnio przepadam za kinem katastroficznym, ale prędzej czy później człowiek wpada na jakieś jego przejawy. O ile się nie mylę, w zestawieniu brakuje np. "Księgi ocalenia". Ciekawym przykładem kina teoretycznie katastroficznego jest serial "Rewolucja" w któryn przedstawiony został świat... bez prądu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o filmy, których brakuje to pominąłem wiele nowszych produkcji. Przy okazji mogę więc polecić artykuł Klapserki (http://apetyt-na-film.blogspot.com/2012/12/kino-konca-czyli-filmy-o-koncu-swiata.html), gdzie można znaleźć nowsze filmy o końcu świata, w tym także "Księgę ocalenia".

      Usuń
  4. Rzetelne, przekrojowe ujęcie tematu, choc pod-kategorię post-apo można było trochę bardziej rozwinąc. Muszę obejrzec ,, Silent Running''z genialnym ponoc Bruce'em Dernem ,, No Blade of Grass'' i ,,Last Man on the Earth''. O tym ostatnim z kilku żródeł słyszałem, ze jest najlepszą adaptacją ksiązki Mathesona, której jestem fanem. Zwłaszcza, że w ,, I am the Legend'' pokpili sprawę na całej linii.
    Zdecydowanie zabrakło tu jednego ważnego tytułu - mistycznej ,,Ostatniej Fali'' Petera Weira.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie przepadam za tematyką apokaliptyczną i pewnie gdyby nie te wszechobecne wzmianki o końcu świata to pewnie bym się nie zmobilizował, aby napisać taki obszerny artykuł. Nawet słynny "Mad Max" nie przypadł mi do gustu, mimo że zawierał kilka niezłych scen akcji. "I am Legend" z Willem Smithem mi się nie podobał, ale i niczego wielkiego się po nim nie spodziewałem, bo fanem książki Mathesona nie jestem. Tego pisarza cenię przede wszystkim za "Shrinking Mana", i to raczej za scenariusz, nie książkę. Ale mimo wszystko chętnie bym obejrzał niektóre filmy, np. te, które wymieniłeś, albo "Pęknięty glob", który był ponoć pokazywany w polskiej telewizji na początku lat 80-tych i znam go tylko ze słyszenia. Wiele innych widziałem we fragmentach lub na niemieckiej telewizji (np. te stare filmy o inwazji z kosmosu).
      O "Ostatniej fali" nie pomyślałem, wiem jednak że pominąłem inny ważny tytuł - "Ostatnią walkę" (1983) Luca Bessona.

      Usuń
  5. A dzisiaj mija 28. rocznica śmierci Sama...

    OdpowiedzUsuń