scenariusz i reżyseria: Lorene Scafaria
Do Ziemi zbliża się asteroida, która po uderzeniu w powierzchnię planety może doprowadzić do globalnego kataklizmu. Najbardziej boją się mieszkańcy Stanów Zjednoczonych, bo wiedzą z licznych filmów, że asteroidy zawsze spadają na Amerykę. Nie jest to jednak film katastroficzny, lecz słodko-gorzka tragikomedia. Wbrew pozorom film nie cechuje się oryginalnością, gdyż wykorzystuje eksploatowany dość często w kinie temat: co byś zrobił, gdybyś wiedział, że umrzesz? Chciałbyś odnaleźć miłość swojego życia, pogodziłbyś się z rodziną, zrobiłbyś coś szalonego, a może czekałbyś spokojnie na tę ostatnią godzinę swojego życia? Mimo wtórności i wykorzystania wałkowanego w nieskończoność tematu apokalipsy film debiutantki, Lorene Scafarii, może spodobać się widzom, gdyż opowiedziany jest z wdziękiem, lekkością i klasą.
Steve Carell należy do tej grupy współczesnych komików, za którymi nie przepadam, ale w tym filmie dość dobrze wypadł w roli zwykłego szarego obywatela po 40-ce, z którym można się identyfikować. Gdy ludzie dowiadują się o nadchodzącej apokalipsie grany przez Carella Dodge staje się człowiekiem zblazowanym i zgorzkniałym, odchodzi od niego żona, a on sam nie wie, co ma zrobić ze swoim życiem. Poznaje wkrótce mieszkającą w sąsiedztwie Penny i to ona stanie się jego towarzyszką w tych ostatnich tygodniach życia. Talent grającej tę rolę Keiry Knightley nie został jednak w pełni wykorzystany. Na pewno oboje aktorów stać na więcej, ale nadmiar szaleństwa mógłby popsuć tę romantyczną, ale też dojmującą, aurę, jaką wytworzyła autorka tego filmu. No i jest to kolejny film, w którym do fabuły wprowadzono banalny chwyt narracyjny polegający na tym, że protagonistom towarzyszy pies, a trudno nie lubić kogoś, kto kocha zwierzęta.
Czy dwa lub trzy tygodnie to wystarczająco dużo czasu na załatwienie swoich spraw i pożegnanie się z bliskimi? Niektórzy ludzie przez wiele lat zmagają się z jednym problemem, są i tacy, którzy nie chcą się pogodzić z bliskimi nawet po 10-ciu latach. Czy w takim razie nadchodzący Armageddon może coś zmienić w związkach międzyludzkich? Czy powiedziane w obliczu śmierci uczucia mogą być szczere czy raczej wymuszone przez upływający nieubłaganie czas? Film Scafarii jest pretekstem do zastanowienia się, co zrobiłby człowiek ze swoim życiem i upływającym czasem, gdyby się dowiedział, że jego dni są policzone? Głębokie myśli zostały podane przez autorkę w sposób prosty lecz skłaniający do refleksji - z odrobiną ironicznej komedii, gorzkiego dramatu, nietypowej opowieści science fiction i beznamiętnego romansu. Ten ostatni motyw wynika z tego, że parę pierwszoplanowych bohaterów dzieli 20 lat różnicy, zupełnie do siebie nie pasują i nie czuje się chemii między nimi. Natomiast wśród komediowych wstawek można wyróżnić fragment, w którym szefowie firmy rozdają kierownicze stanowiska i nie ma chętnych, którzy kilka tygodni przed końcem świata chcieliby zostać dyrektorami lub kierownikami.
Steve Carell należy do tej grupy współczesnych komików, za którymi nie przepadam, ale w tym filmie dość dobrze wypadł w roli zwykłego szarego obywatela po 40-ce, z którym można się identyfikować. Gdy ludzie dowiadują się o nadchodzącej apokalipsie grany przez Carella Dodge staje się człowiekiem zblazowanym i zgorzkniałym, odchodzi od niego żona, a on sam nie wie, co ma zrobić ze swoim życiem. Poznaje wkrótce mieszkającą w sąsiedztwie Penny i to ona stanie się jego towarzyszką w tych ostatnich tygodniach życia. Talent grającej tę rolę Keiry Knightley nie został jednak w pełni wykorzystany. Na pewno oboje aktorów stać na więcej, ale nadmiar szaleństwa mógłby popsuć tę romantyczną, ale też dojmującą, aurę, jaką wytworzyła autorka tego filmu. No i jest to kolejny film, w którym do fabuły wprowadzono banalny chwyt narracyjny polegający na tym, że protagonistom towarzyszy pies, a trudno nie lubić kogoś, kto kocha zwierzęta.
Czy dwa lub trzy tygodnie to wystarczająco dużo czasu na załatwienie swoich spraw i pożegnanie się z bliskimi? Niektórzy ludzie przez wiele lat zmagają się z jednym problemem, są i tacy, którzy nie chcą się pogodzić z bliskimi nawet po 10-ciu latach. Czy w takim razie nadchodzący Armageddon może coś zmienić w związkach międzyludzkich? Czy powiedziane w obliczu śmierci uczucia mogą być szczere czy raczej wymuszone przez upływający nieubłaganie czas? Film Scafarii jest pretekstem do zastanowienia się, co zrobiłby człowiek ze swoim życiem i upływającym czasem, gdyby się dowiedział, że jego dni są policzone? Głębokie myśli zostały podane przez autorkę w sposób prosty lecz skłaniający do refleksji - z odrobiną ironicznej komedii, gorzkiego dramatu, nietypowej opowieści science fiction i beznamiętnego romansu. Ten ostatni motyw wynika z tego, że parę pierwszoplanowych bohaterów dzieli 20 lat różnicy, zupełnie do siebie nie pasują i nie czuje się chemii między nimi. Natomiast wśród komediowych wstawek można wyróżnić fragment, w którym szefowie firmy rozdają kierownicze stanowiska i nie ma chętnych, którzy kilka tygodni przed końcem świata chcieliby zostać dyrektorami lub kierownikami.
Film pozbawiony jest nachalnego dydaktyzmu, a jego siła tkwi w prostocie. Niektóre rozwiązania zaskakują banalnością (np. finał), inne bawią lub wprawiają w pozytywny nastrój, nie brakuje też scen o cierpkim smaku, pozbawionych nadziei i optymizmu. Przyjaciel do końca świata to skromny dramat obyczajowy, który na pewno warto obejrzeć, bo to jedna z najbardziej oryginalnych opowieści o końcu świata. Nie ma tu ukazanych efektownych zniszczeń, wyczuwa się jednak zbliżającą się zagładę, gdyż atmosfera bywa czasem posępna i złowieszcza. Ale jak przystało na melodramat bywa też momentami pretensjonalnie i uroczo naiwnie. Z tej historii wyłania się kilka wartościowych prawd dotyczących samotności, przyjaźni, bezowocnych poszukiwań szczęścia i miłości. Każdy czegoś szuka w swoim życiu, ale większość odwleka do jutra to, co może zrobić dzisiaj - ludzie potrzebują więc jakiegoś zastrzyku energii, który popchnąłby do działania. Niektórzy szukają pokoju do wynajęcia, inni dziewczyny do bzykania, a jeszcze inni - przyjaciela do końca świata. Zrozumiałe jest, iż można tego filmu nie polubić i łatwo można zwątpić w wiarygodność przedstawionych tu zachowań w sytuacji ekstremalnej. Dla mnie to jednak dobre kino, w którym nie do końca wykorzystano potencjał, jaki tkwił w tej historii. Przydałoby się więcej humoru oraz więcej scen, w których utalentowani aktorzy mogliby wykazać się swoimi umiejętnościami.
"To jedna z najbardziej oryginalnych opowieści o końcu świata."
OdpowiedzUsuńSerio? Dla mnie to było zbyt nijakie i nieprzemyślane, tak jakby pani reżyser do końca nie wiedziała, w którą stronę miało to iść. Raz chciała śmieszyć, raz wzruszać. Zresztą więcej moich przemyśleń na temat tego filmu na moim blogu :)
W swojej recenzji napisałeś, że filmowi bliżej do "Melancholii". A więc zasugerowałeś, że film Scafarii, podobnie jak "Melancholia", należy do najbardziej oryginalnych opowieści o końcu świata :D Jak napisałem na początku recenzji, nie uważam żeby film był oryginalny, ale w gatunku "kino apokaliptyczne" z pewnością cechuje się oryginalnością :)
OdpowiedzUsuń