Diabeł już wie, że on nie żyje. Podwójny seans z Philipem Seymourem Hoffmanem


Philip Seymour Hoffman (1967-2014) wciąż był aktywnym aktorem, który najlepsze role być może miał dopiero przed sobą. Tym bardziej poruszająca jest jego śmierć, tym większa wydaje się strata dla kina. Ze względu na charakterystyczny wygląd obsadzany często w określonym typie ról - postaci nieco nerwowej, budzącej wątpliwości natury moralnej. Tak więc, jego śmierć może oznaczać, że umarł także pewien typ postaci pojawiającej się regularnie w amerykańskich filmach.

W 2006 roku Hoffman został obsypany nagrodami, m.in. Oscarem, Złotym Globem i BAFTĄ, za rolę cynicznego pisarza Trumana Capote'a. To była główna rola, ale najczęściej był obsadzany na drugim planie. Stał się ulubionym aktorem Paula Thomasa Andersona - zagrał w jego pięciu filmach: Sydney (1996) Boogie Nights (1997), Magnolia (1999), Lewy sercowy (2002) i Mistrz (2012). Czyli zagrał w jego wszystkich filmach kinowych, z wyjątkiem Aż poleje się krew (2007). Był przekonujący w rolach bardzo zróżnicowanych: jako bezradna ofiara w Czerwonym smoku (2002), maniakalny morderca w Mission Impossible III (2006) lub też dobroduszny ksiądz w filmie Wątpliwość (2008).

Od wielu lat Hoffman przyjaźnił się z twórcą filmów reklamowych, Bennettem Millerem. Gdy przygotowywał on swój fabularny debiut, biografię Trumana Capote'a, namówił Hoffmana na zagranie tytułowej postaci. Aktor z początku stanowczo odmówił, nie widział siebie w tej roli, nie pasował do niej także wizualnie (był wysoki i dobrze zbudowany, a Capote wręcz przeciwnie). W końcu dał się namówić, a przygotowania do roli były męczące - dość długo zastanawiał się w jaki sposób uwiarygodnić tę postać i nie popaść w przesadę. Liczne nagrody wskazują, że podołał wyzwaniu. Do końca życia bardzo starannie dobierał role i stał się aktorem rozchwytywanym oraz cenionym przez krytyków, współpracowników i publiczność. Niestety, miał także swoje wady i nałogi - należały do nich narkotyki, które ostatecznie doprowadziły do jego śmierci.

Tom Hanks i P.S. Hoffman w Wojnie Charliego Wilsona
Rola Trumana Capote'a wiązała się z ryzykiem, które jednak opłaciło się i przyniosło liczne profity. Aby odnieść sukces Hoffman musiał ryzykować tak jak bohater jednego z jego najsłynniejszych filmów, Owning Mahowny (2003), którego twórcą był Anglik polskiego pochodzenia, Richard Kwietniowski. Rola nałogowego hazardzisty, który zdefraudował miliony dolarów, ujawniła w pełni charyzmę i talent aktora, a w recenzjach zaczęto go porównywać z Marlonem Brando i Paulem Newmanem. W jego filmografii znajdują się pozycje zrealizowane przez ambitnych filmowców, takich jak: bracia Coen (Big Lebowski, 1998), Spike Lee (25. godzina, 2002) i Sidney Lumet (Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz, 2007), ale również produkcje typowo komercyjne (Mission Impossible III, sequele Igrzysk śmierci). Potrafił zagrać postać skomplikowaną psychologicznie, ale i groteskową, przerysowaną.

Nawet gdy wcielał się w postać drugoplanową zwracał większą uwagę niż gwiazdy formatu Toma Hanksa, czego najlepszym przykładem jest film Wojna Charliego Wilsona (2007, reż. Mike Nichols). W ciągu najbliższych miesięcy (lub lat) zobaczymy go jeszcze na dużym ekranie, bo na premierę czeka dwuczęściowy finał Igrzysk śmierci, w którym zagrał postać rebelianta walczącego przeciwko Kapitolowi. Do zakończenia pracy nad tą produkcją zostało mu tak mało dni zdjęciowych, że na pewno nie zostanie zastąpiony przez innego aktora. Poniżej przedstawiam recenzje dwóch ciekawych filmów, które swoją wysoką jakość zawdzięczają m.in. bardzo dobrej kreacji Philipa S. Hoffmana.

Nim diabeł dowie się, że nie żyjesz
Before the Devil Knows You're Dead (2007 / 117 minut)
reżyseria: Sidney Lumet
scenariusz: Kelly Masterson

Ostatni film Sidneya Lumeta, który zmarł w 2011 roku. Jego filmowa kariera trwała równo pół wieku, pierwszy film nakręcił bowiem w 1957 i był to kameralny, czarno-biały dramat sądowy Dwunastu gniewnych ludzi. Kariera tego filmowca rozwijała się sinusoidalnie, ale na szczęście ostatnim filmem udowodnił, że na stare lata nie stępił pazurów i wciąż pozostał uważnym obserwatorem codzienności, a także pesymistą demaskującym zło w każdym człowieku. Lumet dostosował się także do współczesnego modelu kina, jaki wytworzył się za sprawą Quentina Tarantino. A więc swoją historię przedstawił w sposób nielinearny - jedno dramatyczne wydarzenie (napad na sklep jubilerski) pokazał z różnych punktów widzenia. W dzisiejszych czasach taki sposób narracji nie robi już wrażenia, ale mniejsza o to - u Lumeta zawsze ważniejszy jest przekaz.

Tak jak losy kilku bohaterów przeplatają się ze sobą, tak i różne gatunkowe motywy zgrabnie się łączą. W centrum wydarzeń znajduje się napad rabunkowy, ale z czasem na pierwszy plan wysuwa się rodzinny melodramat o tym, jak jedno tragiczne wydarzenie prowadzi do rozpadu zwykłej amerykańskiej rodziny. Patriarcha rodu, dwóch braci, wiarołomna żona jednego z nich to bohaterowie dwuznaczni moralnie, mający na sumieniu sporo grzechów. Lumet przedstawia ich jako dobrych z natury ludzi, którzy zbłądzili i próbują desperacko naprawić swoje błędy. Problem w tym, że naprawiając je, popełniają kolejne. Bo gdy nie ma innego wyjścia każdy sposób jest dobry. A diabeł tkwi w każdym człowieku, namawiając do popełniania czynów, za które można otrzymać bilet do piekła. Andy i Hank z powodu kłopotów finansowych postanawiają okraść rodzinną firmę. Niby prosta sprawa, ale jak się okaże - nikt na tym nie zyska, a każdy coś straci.

Sidney Lumet miał świetną rękę do aktorów, pracował m.in. z Fondą, Connerym, Pacino i Newmanem. W jego najnowszym filmie obsada to również bardzo mocny atut. Philip Seymour Hoffman jest znakomity w roli Andy'ego - człowieka, który nie potrafi znaleźć wspólnego języka z żoną i ojcem. Jego relacje z bratem także się komplikują. Zamiast dążyć ku poprawie wszystko wali się w gruzy. Ethan Hawke, Marisa Tomei i Albert Finney także spisali się bez zarzutu. Nikt nie otrzymał wprawdzie nominacji do Oscara, ale to dlatego że to nie były zbyt wymagające role. Fatalistyczny ton wymagał od nich przede wszystkim ukazania smutku i rozpaczy. Jako ciekawostkę dodam, że Albert Finney 40 lat temu zagrał u Lumeta groteskową postać belgijskiego detektywa Herkulesa Poirota (Morderstwo w Orient Ekspresie). Od tamtej pory ten angielski aktor znacznie wzbogacił swój warsztat aktorski, ale mimo pięciu nominacji do Oscara wciąż nie otrzymał upragnionej statuetki. Philip S. Hoffman miał więcej szczęścia, bo już jego pierwsza nominacja zamieniła się w Oscara (Capote, 2005).

Enigmatyczny tytuł nawiązuje do irlandzkiego przysłowia: „Możesz być w niebie przez pół godziny, nim diabeł dowie się, że nie żyjesz” („May you be in heaven half an hour, before the devil knows you're dead”). Innymi słowy - gdy wydaje ci się, że jesteś rozgrzeszony, zaczynasz popełniać błędy, za które musisz słono odpokutować. Sidney Lumet wyraźnie pokazuje swoje pesymistyczne spojrzenie na świat. Nawet na rodzinę nie można liczyć w kryzysowych sytuacjach, każdy musi polegać wyłącznie na sobie. W starciu z brutalnością współczesnego świata każdy okazuje się nieudacznikiem, głupcem i ofiarą. Trudno się zdobyć choćby na delikatny uśmiech, bo rzeczywistość ma posmak goryczy, a prognozy przewidują jeszcze bardziej dołującą pogodę, niekorzystnie wpływającą na człowieka. W tym znakomitym filmie kryminalnym reżyser bawi się historią, składa wydarzenia w sposób nielinearny i dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat natury człowieka i kontaktów między ludźmi.

Wątpliwość
Doubt (2008 / 104 minuty)
reżyseria: John Patrick Shanley
scenariusz: John Patrick Shanley na podst. własnej sztuki

J.P. Shanley to laureat Oscara za scenariusz (Wpływ księżyca Normana Jewisona), także reżyser i autor sztuk teatralnych, w tym nagrodzonej Pulitzerem sztuki pt. Wątpliwość. Przygotowując ekranizację tej psychodramy Shanley zgromadził na planie utalentowanych aktorów, którzy mogli uwiarygodnić psychologicznie tę opowieść. Dzięki sprawnie napisanemu tekstowi i dobrym kreacjom udało się reżyserowi zasiać w widzach ziarno wątpliwości co do charakteru postaci, ich prawdopodobnych grzechów i faktycznego przebiegu zdarzeń. Rzecz rozgrywa się w katolickiej szkole rządzonej przez nieustępliwą i despotyczną dyrektorkę. Nie mając żadnych dowodów, sugerując się własną intuicją i podejrzeniami jednej z nauczycielek, oskarża księdza-wuefistę o „niewłaściwy kontakt” z czarnoskórym uczniem, czyli mówiąc wprost - o pedofilię.

W czasach obecnych pedofilia to dość poważny problem społeczny, który istnieje także wśród przedstawicieli kleru. Wiemy o tym chociażby z mediów. I chociaż akcja filmu rozgrywa się rok po zabiciu Kennedy'ego (lata 60-te, gdy powoli zanikała segregacja rasowa) to problemy tu przedstawione są uniwersalne i aktualne. Nietolerancja, konflikt starej szkoły z nowoczesnością, oskarżenia wywnioskowane na podstawie przeczuć to dość istotne wątki scenariusza. Nie ma wątpliwości, że plotka to dzieło Szatana, ale nawet po takie dzieła sięgają ludzie Kościoła. Gdy ksiądz lub zakonnica popełni ciężki grzech to może się wyspowiadać i już po wszystkim, nie trzeba z tym iść do sądu ani na policję. Wątpliwości budzi więc nie tylko postępowanie ojca Flynna, ale także przypuszczenie, że siostrze Beauvier wcale nie chodzi o sprawiedliwość. Ona prawdopodobnie chce się pozbyć księdza, gdyż nie podobają się jej jego pomysły i poglądy.

Gdy w jednej scenie występują takie tuzy jak Meryl Streep i Philip Seymour Hoffman to tylko oni się liczą. Nie zwraca się wtedy uwagi na scenografię, nieważne są także stroje które noszą (w tym przypadku habity) - istotny jest tylko konflikt dwóch wyrazistych, wieloznacznych i złożonych postaci. P.S. Hoffman wygląda raczej na krętacza niż przyzwoitego duchownego, ale rolę Flynna zagrał tak poruszająco że trudno wierzyć w jego winę. Siostra Beauvier grana przez Meryl Streep wydaje się bardziej perfidna, oschła i wyrachowana. Aby dopiąć celu nie cofnie się przed niczym - gotowa jest zszargać opinię szanowanego księdza. Zarówno Hoffman jak i Streep dostali nominacje do Oscara za swoje występy. W ten sam sposób doceniono aktorki drugoplanowe: Amy Adams (ktoś w recenzji słusznie zauważył, że gra z miną wystraszonej tchórzofretki) i Violę Davis, ale bledną one w starciu z protagonistami tego wzruszającego dramatu.

Wątpliwość to bezapelacyjnie film niebanalny, niejednoznaczny i psychologicznie wiarygodny, a także niepozbawiony metafor (np. wypatroszenie poduszki na wietrze jako metafora plotki). Łatwo jest osądzać, znacznie trudniej jest obdarzyć kogoś protekcją - zdaje się mówić reżyser. Wybitne aktorstwo w zderzeniu z inteligentnie poprowadzoną fabułą oznaczają w tym przypadku wartościowy i przejmujący film o rzeczach istotnych, które dotyczą każdego człowieka. Bo każdego dręczą wątpliwości, niektórzy zastanawiają się długo nad błahymi sprawami, inni podejmują szybkie decyzje w sprawach ważnych, które mogą zaważyć na czyimś życiu. Co zrobić, gdy pojawią się wątpliwości? Posłuchać głosu rozsądku, zasugerować się opinią kogoś innego, a może nie robić nic, aby nikomu nie zaszkodzić? Film Shanleya nie udziela odpowiedzi - namawia tylko, by samemu jej poszukać.

6 komentarze:

  1. Szkoda. Kiedy przeczytałam gdzieś, że nie żyje, łudziłam się, że to fake ale nie. Bardziej obleśnego kolesia nie znam, jednak to, co wyczyniał w filmach - genialne. "Mistrz" to Hoffman, "Capote" to Hoffman. Lubię go za "Idy marcowe". Ciekawe, że w zasadzie rzadko był na pierwszym planie, ciekawe, czy sam nie chciał, czy tak po prostu wychodziło. Jak to mówią na Śląsku - "szkoda chopa". Kolejny mastach poszedł do piachu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpewniej przez dragi wyciągnął trochę talentu z najmroczniejszej części swojej duszy i pokazał ją światu. Koniec końców nie opłaciło się, za szeroko otworzył drzwi. Wpuścił zbyt wiele demonów.

    Oba recenzowane filmy, genialne. Uwielbiałem go. Był ZAWSZE gwarantem jakości. Fantastycznie wychodziła mu złość, radość, smutek, wszystko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od kilku lat przymierzam sie do "Nim diabeł ...", ale zawsze jakoś scenie na otwarcie filmu daje sobie spokoj. Widze, ze film w koncu doczekal sie jakiejs entuzjastycznej recenzji, fajnie. Ja z kolei myslalam, ze tytul jest nawiazaniem do starego, irlandzkiego toastu, ktory skwitowany jest w ten sposob " i niech Bog wezmie cie do nieba, nim diabel sie dowie zes umarl" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, z tym toastem to chyba prawda, też to słyszałem, ale w filmie został on nieco sparafrazowany :)

      Usuń
  4. Ja to nawet nie miałam siły, żeby cokolwiek więcej napisać coś o PSHoffmanie po jego śmierci. Widziałam bardzo dużo filmów z jego udziałem, co tylko było możliwe do zobaczenia. Szkoda tylko, że o niektórych tylko wspominam na blogu, byłoby miło spojrzeć i przypominiec sobie dawne wrażenia. Uwielbiałam tego aktora, tego jak podchodził do każdej roli, choćby nawet był to najgorszy typ, zawsze starał się zaakcentować w nim człowieka, często bezradnego, zagubionego, słabego, który z takich powodów właśnie zbłądził. Zawsze starał się pytać "dlaczego". Może sam taki był ? To był taki ciepły facet. Sprawiał, że człowiek rozmyślał o jego bohaterach, chocby byli dwuznaczni moralnie, nigdy nie potrafiłam ich potępić. Bardzo mi smutno, że nie żyje, miał trójkę dzieci, musiało mu być bardzo ciężko, że nawet myśl o nich nie powstrzymała go przed tym zgubnym krokiem. Wielka szkoda, i czlowieka i aktora. Trudno, na szczęście mamy filmy z jego udziałem, a nie ma wśród nich żadnego słabego. nawet "Nadchodzi Polly" daje się pooglądać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Ty chyba gdzieś na forum chwaliłaś się, że widziałaś 28 filmów z jego udziałem. Ja aż tylu niestety nie, szczególne mam zaległości jeśli chodzi o filmy P.T. Andersona, widziałem tylko jeden jego film i to w dodatku ten, w którym Hoffman nie zagrał ("Aż poleje się krew"). Tak więc, nie należał do moich ulubionych aktorów, dopiero jego śmierć sprawiła że sięgnąłem po kilka jego najsłynniejszych filmów. Muszę sobie jeszcze odświeżyć "Hazardzistę" i "Capote'a", bo chyba nie widziałem ich w całości.

      Usuń