Dwoje na drodze. Idealny film na Walentynki

Two for the Road (1967 / 111 minut)
reżyseria: Stanley Donen
scenariusz: Frederic Raphael

Zbliżające się Walentynki z pewnością prowokują wielu kinomanów, by zadali sobie pytanie: Jaki jest najlepszy film o miłości? Niektórzy wymienią pewnie jakąś znaną komedię romantyczną, np. Pretty Woman, Bezsenność w Seattle lub To właśnie miłość, zaś miłośnicy starego kina postawią zapewne na screwball comedies, choćby Ich noce i Sklep za rogiem. Jeszcze inni wolą wyciskacze łez, takie jak Przeminęło z wiatrem i Titanic. Moja propozycja nie jest jednak ani typową komedią romantyczną ani klasycznym melodramatem. Dwoje na drodze to wyjątkowo sympatyczny, bardzo refleksyjny i błyskotliwy film drogi o nietypowej jak na hollywoodzkie standardy konstrukcji. Ta brytyjska produkcja opowiada o uczuciach i konfliktach jakie towarzyszą dwójce ludzi w trakcie długich wędrówek.

Schemat fabularny filmu o miłości jest prosty i stosowany od bardzo dawna (dwoje ludzi się poznaje, znajduje wspólny język i odkrywa łączące je uczucie). Dlatego absolutny brak fabuły w filmie Donena zupełnie nie przeszkadza, bo i tak wiadomo o co chodzi. To film złożony z epizodów, które łączy tematyka związku między kobietą i mężczyzną. Brytyjskie małżeństwo wspomina swoje wspólne chwile, które upływały im w tempie wolno jadącego samochodu lub spaceru w pięknych okolicznościach przyrody. W trakcie licznych wojaży kształtowały się ich poglądy na instytucję małżeństwa. Zdawali sobie sprawę, że coś ich łączy, ale wiedzieli także że konflikty są nieuniknione, zaś posiadanie dzieci wiąże się z utratą niezależności i wielką odpowiedzialnością, do której trzeba dorosnąć.

Podróż to bardzo wdzięczny temat na film, gdyż może być pretekstem do zaprezentowania różnych perypetii. Może być także metaforą przemijania, kształtowania charakterów, dojrzewania do małżeństwa. Związek małżeński to jedna wielka eskapada pełna wschodów i zachodów słońca - radosna ale i uciążliwa zarazem. Stanley Donen, twórca doskonałego musicalu Deszczowa piosenka i znakomitej sensacji pt. Szarada, zrealizował tym razem ambitne kino będące nie tylko świetną alternatywą dla popularnych i słodkich rom-comów, ale też kultowych i nieco gorzkich road movies z czasów kontrkultury (przełom lat 60. i 70.). Nielinearność, epizodyczność, wolne tempo, przewaga dialogu, znikoma ilość humoru - to są cechy, które mogą zirytować widza nastawionego na rozrywkę. Jednak scenariusz zawiera tak wiele błyskotliwych pomysłów, że jest w stanie sprowokować do refleksji.

Reżyser (i zarazem producent filmu) Stanley Donen zadbał o odpowiednią scenerię, która dodała filmowi romantycznego charakteru i egzotycznego smaku. Zdecydowano się na Francję, gdzie wiele jest przepięknych regionów, idealnych dla turystów, tworzących świetne tło dla relacji między bohaterami. Relacje przybierają różne formy - od żartów i szaleństw po kłótnie i wątpliwości. Pojawia się pytanie: „Co to za ludzie, którzy siedzą naprzeciw siebie i nie mają sobie nic do powiedzenia?”. Odpowiedź na nie pada bardzo szybko: „Małżeństwo!”. Joanna i Mark cały czas rozmawiają, by nie stracić wzajemnego kontaktu, a i tak w pewnym momencie są sobą znudzeni i w rozmowie pada słowo „rozwód”. Bo małżeństwo kojarzy się raczej z siedzeniem w jednym miejscu, rezygnacją z „wiecznego wędrowania”. A to im nie odpowiada. Oni poznali się w drodze i tylko w drodze czują że ich życie zmierza we właściwym kierunku.

Wizualnie film prezentuje się wybornie. Zaczyna się od pomysłowej czołówki projektu Maurice'a Bindera, która tak jak znaki drogowe daje wskazówki, ostrzega, sugeruje czego należy się spodziewać. Binder pracował z Donenem przy Szaradzie i wiedział, czego się po nim oczekuje. Nie zawiódł również brytyjski operator Christopher Challis (zm. 2012), z którym Donen nakręcił Arabeskę. To specjalista od barwnych, widowiskowych zdjęć, a swoje doświadczenie wykorzystał by za pomocą kamery podkreślić piękno francuskich krajobrazów. Wyzwaniem było też sfilmowanie scen samochodowych, zrezygnowano z użycia tylnej projekcji, aby podróż wyglądała autentycznie. Do zalet wypada jeszcze zaliczyć nastrojową muzykę Henry'ego Manciniego, którą można usłyszeć już w czołówce. Trudno też nie zauważyć, że Audrey Hepburn dość często zmieniała kostiumy, a wśród projektantów wymieniony jest Paco Rabanne. Audrey była ikoną stylu i stroje, w które ją ubierano chciało nosić wiele kobiet.

Ale mniejsza o kostiumy, bo gwiazda tego filmu nie była modelką lecz przede wszystkim znakomitą aktorką. Prawie każdą rolą w latach 60. udowadniała wysoką klasę, niesamowitą wrażliwość, dobre przygotowanie i umiejętność wyboru ciekawych scenariuszy. Dwoje na drodze to świetny film, dobry tekst i pierwszorzędne role aktorskie. Partnerem Hepburn został tym razem Albert Finney - oboje deklasują w moim odczuciu wszystkie ekranowe pary zakochanych. Są tak wiarygodni i jednocześnie czarujący, że można z łatwością poddać się urokowi tej historii, mimo iż na papierze wygląda ona niezbyt urokliwie. Wiele aspektów scenariusza sugeruje  awangardową produkcję, ale dzięki aktorom ogląda się ją lekko i bez znudzenia. Ten słodko-gorzki film można polecić do obejrzenia we dwójkę pod warunkiem, że tych dwoje szuka w filmach czegoś więcej niż rozkosznej i banalnej historii miłosnej.

Miłość szybko przemija i przeradza się we wzajemną niechęć, ale Stanley Donen i autor scenariusza Frederic Raphael usilnie bronią małżeństwa jako instytucji prawnej, która wcale nie musi ograniczać małżonków do określonych czynności i jednego miejsca. Nie da się ukryć, że światem rządzi pieniądz, ale zamiast pomnażać go w nieskończoność warto nabyć dwa paszporty i plecaki, sporym udogodnieniem byłby własny samochód i ... Go Ahead! Cel wyprawy nie jest istotny - ważne jest tylko to, że podróżuje się z osobą, którą darzy się zaufaniem. Na drodze nie brakuje znaków stopu i zakazów wjazdu, niewskazany jest pośpiech, a nadmierna ciekawość też bywa zgubna. Jednak takie wspólne eskapady dają niesamowite poczucie wolności, zbliżają ludzi i wszelkie nieporozumienia i konflikty stają się wtedy błahostką w obliczu licznych kilometrów, jakie są do pokonania.

5 komentarze:

  1. a to jest niezła propozycja ;-). Jako alternatywę widzę.. Obcego, Ósmego Pasażera Nostromo. Romantyzm przez zaprzeczenie romantyczności ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W którejś komedii romantycznej bohater oglądał "Parszywą dwunastkę" jako najbardziej antyromantyczny film w historii :D

      Usuń
    2. "W którejś komedii romantycznej..."

      W Sleepless in Seattle! Chyba...

      Usuń
    3. hehe, też niezła propozycja ;-)

      Usuń
  2. - Zatańczymy?
    - Ale nic nie gra.
    - To mrucz.
    Ktoś tu się nie zna na romantyzmie.

    OdpowiedzUsuń