reżyseria: Greg Yaitanes
pomysł serii: Michael D. Fuller & Graham Gordy na podst. serii książek Maxa Allana Collinsa
scenariusz: M. D. Fuller & G. Gordy; Jennifer Schuur (ep. 5), Max Allan Collins (ep. 6)
Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl
Amerykańska interwencja w Wietnamie to temat wałkowany przez amerykańskie kino wielokrotnie i dzisiaj nie wydaje się zbyt atrakcyjny, toteż w XXI wieku filmy o wojnie w Wietnamie są rzadkością. Tym bardziej, że obywatele Stanów, nie potrafiący żyć bez wojny, stali się bohaterami nowego konfliktu - kampanii w Iraku, o której opowiedziała m.in. Kathryn Bigelow w Zamknięciu na ból (lub jak kto woli - w filmie The Hurt Locker. W pułapce wojny). TV Cinemax, próbując walczyć z bardzo silną konkurencją na rynku, zdecydowała się powrócić do lat siedemdziesiątych - do Ameryki ogarniętej powietnamską gorączką. Szukając charyzmatycznej postaci, która mogłaby przykuć widza do ekranu na wiele sezonów, sięgnęła po serię powieściową Maxa Allana Collinsa.
Poznajemy sierżanta Maca Conwaya - weterana, który zaliczył w Wietnamie dwie zmiany. Niezwykłe - zostawił w domu piękną żonę, by wrócić do piekła, a zarazem zgotować piekło innym. Podczas jego ponownego pobytu w Indochinach doszło do masakry w Quan Thang. Co się tam konkretnie stało dowiemy się z finałowego, ósmego epizodu, który trwa 80 minut, czyli dłużej niż pozostałe. Wiadomo tylko, że z tego powodu jest prześladowany - już na lotnisku czeka grupa demonstrantów, próbujących go dopaść za uczestnictwo w masakrze. Czy on zawinił? Czy był tylko obserwatorem albo narzędziem w rękach dowódców? To podstawowe pytanie, które trzyma widzów w napięciu do końca sezonu.
Zanim twórcy zdradzą odpowiedź zaprezentują losy człowieka zagubionego w wielkomiejskiej dżungli, która okazuje się dla niego przedłużeniem dżungli wietnamskiej. Dobry mąż i kumpel, który potrafi zbudować basen w ogródku, stał się wrakiem człowieka. Dręczony przez koszmary szuka zapomnienia w pracy, ale jedyna dobra fucha jaka mu się trafia to zabijanie na zlecenie. A to jeszcze bardziej przybliża go do wojennego koszmaru. Jego relacje z żoną stopniowo się psują, choć widać, że kobieta jest wyrozumiała i mimo jego problemów z psychiką, mimo głośnych awantur, a nawet mimo poważnych „skoków w bok”, nie zostawi męża samego na pastwę losu.
To, co zwraca uwagę na pierwszy rzut oka to świetnie odwzorowana atmosfera lat siedemdziesiątych. Stare amerykańskie samochody, płyty winylowe, odniesienia do kina z tamtych lat - ociekającego przemocą, seksem i narkotykami - to czyni z tego serialu nostalgiczną podróż do czasów, które bezpowrotnie minęły. Z historii Maca Conwaya wyłania się przejmujący do głębi dramat żołnierza, który powrócił z wojny doszczętnie zniszczony. Ale tego na pierwszy rzut oka nie widać. Znamienna jest scena, w której żona zwraca się do odpowiedniego urzędu o pomoc dla męża - urzędnik stwierdza, że skoro facet ma obie ręce i obie nogi to znaczy, że nie jest z nim najgorzej, są osoby bardziej potrzebujące pomocy.
Ciekawy, choć na pozór banalny, jest wątek sensacyjny - trzyma on widza w napięciu lepiej niż problemy psychiczne weteranów. Od początku w tym gangsterskim wątku jest jakaś tajemnica, coś co nie daje spokoju. Człowiek, który przedstawia się jako Broker nie może być tylko pośrednikiem pomiędzy zleceniodawcami a wykonawcami, zabójstwa na zlecenie to nie wszystko - gdyby tylko o nie chodziło to z pewnością byłoby rozczarowanie. Sprawa jest głębsza i głębokie jest bagno, w które wdepnął Mac Conway. Jego droga na dno będzie długa, a przynajmniej mam taką nadzieję, że nie skończy się na pierwszym ani drugim sezonie. Bo jest to charyzmatyczna postać mająca spory potencjał. I zagrana jest przez aktora, który dobrze się czuje w naznaczonej bliznami skórze.
W obsadzie nie ma gwiazd z pierwszej hollywoodzkiej ligi, a jednak scenarzyści i realizatorzy dostają solidne wsparcie ze strony ekipy aktorskiej. Logan Marshall-Green to dla mnie, osoby nie obeznanej z kinem współczesnym, zupełnie nowa twarz. Tak samo śliczna Jodi Balfour. Sceny z udziałem tej dwójki są znakomite – wiarygodne, przejmujące, pełne emocji. Z pewnością jeszcze usłyszymy o nich wiele dobrego. Gołym okiem widać, że solidnie angażują się w ten projekt, nie unikając odgrywania trudnych, odważnych scen. Sporo suspensu wprowadzają do fabuły sceny z Brokerem, odgrywanym przez Petera Mullana, wybitnego szkockiego aktora, nagrodzonego na festiwalu w Cannes za rolę w filmie Kena Loacha Jestem Joe (1998).
Memphis to miasto muzyki, tu zaczynali swoje kariery Elvis Presley i Johnny Cash, tu narodził się rock and roll - w wytwórni płytowej Sun Records założonej przez producenta muzycznego Sama Phillipsa. Gdy więc duet scenarzystów Michael Fuller & Graham Gordy oraz reżyser Greg Yaitanes przygotowali serial rozgrywający się w Memphis lat siedemdziesiątych musieli znaleźć miejsce dla starych płyt winylowych. Już tytuł pierwszego odcinka jest tytułem piosenki, a pomiędzy kolejnymi potyczkami, mającymi dodać nerwowości i napięcia, rozbrzmiewają zróżnicowane kawałki, dające uszom ukojenie. Rock i soul w różnych odmianach (Wilson Pickett, Harry Nilsson, Otis Redding, Al Green), klasyczny gitarowy blues (jeden z odcinków nosi tytuł Coffee Blues i zagrał w nim Chris Thomas King), charakterystyczne dla Południa gospel (The Spirit Of Memphis) i sympatyczne dla ucha country (mój faworyt - zamykający jeden z odcinków utwór Why Don't You Haul Off And Love Me? w wykonaniu Dolly Parton i Portera Wagonera).
Nie tylko jednak o muzyce pamiętano, nie tylko o sensacyjnej akcji, śledztwach, narkotykach i destrukcyjnym wpływie wojny na psychikę. Pamiętano też o tym, co w latach siedemdziesiątych budziło największe opory. Zacofani, ksenofobiczni i mocno przywiązani do tradycji Południowcy nie akceptowali zmian, zaś w tamtym czasie najważniejsza zmiana dotyczyła zniesienia segregacji rasowej. Oburzeni ojcowie nie godzili się, by ich dzieci chodziły do jednej szkoły z przedstawicielami innej rasy. Dla nich to były „małpy”, a nie ludzie. Ci obskuranci może powinni pójść na wojnę, by się przekonać, że czarni i biali walczący ramię w ramię niczym się od siebie nie różnią - tak samo krwawią i tak samo umierają. Mac Conway coś o tym wie, bo w Wietnamie nie było segregacji, dlatego mimo zniszczonej psychiki nie zmieni się w rasistę.
Osiem epizodów, które składa się na pierwszą serię, może nie działa tak intensywnie jak dawka silnego narkotyku, ale jest bez porównania zdrowsze, bardziej pożyteczne, stymulujące. Strona wizualna oscyluje pomiędzy surowością lat siedemdziesiątych i nowoczesną techniką. Ujęcia ze steadicamu, sceny podwodne i wojerystyczne, nade wszystko zaś kluczowa dla całości masakra w wietnamskiej wiosce, sfilmowana mastershotem - od pierwszego do ostatniego strzału żadnych cięć, jak byśmy oglądali wojnę na żywo oczami reportera... Robi wrażenie, bo widać że twórcy przyłożyli się do każdego aspektu, by wszystko działało bez zarzutu - by ambitna treść została starannie oprawiona.
Poznajemy sierżanta Maca Conwaya - weterana, który zaliczył w Wietnamie dwie zmiany. Niezwykłe - zostawił w domu piękną żonę, by wrócić do piekła, a zarazem zgotować piekło innym. Podczas jego ponownego pobytu w Indochinach doszło do masakry w Quan Thang. Co się tam konkretnie stało dowiemy się z finałowego, ósmego epizodu, który trwa 80 minut, czyli dłużej niż pozostałe. Wiadomo tylko, że z tego powodu jest prześladowany - już na lotnisku czeka grupa demonstrantów, próbujących go dopaść za uczestnictwo w masakrze. Czy on zawinił? Czy był tylko obserwatorem albo narzędziem w rękach dowódców? To podstawowe pytanie, które trzyma widzów w napięciu do końca sezonu.
Zanim twórcy zdradzą odpowiedź zaprezentują losy człowieka zagubionego w wielkomiejskiej dżungli, która okazuje się dla niego przedłużeniem dżungli wietnamskiej. Dobry mąż i kumpel, który potrafi zbudować basen w ogródku, stał się wrakiem człowieka. Dręczony przez koszmary szuka zapomnienia w pracy, ale jedyna dobra fucha jaka mu się trafia to zabijanie na zlecenie. A to jeszcze bardziej przybliża go do wojennego koszmaru. Jego relacje z żoną stopniowo się psują, choć widać, że kobieta jest wyrozumiała i mimo jego problemów z psychiką, mimo głośnych awantur, a nawet mimo poważnych „skoków w bok”, nie zostawi męża samego na pastwę losu.
To, co zwraca uwagę na pierwszy rzut oka to świetnie odwzorowana atmosfera lat siedemdziesiątych. Stare amerykańskie samochody, płyty winylowe, odniesienia do kina z tamtych lat - ociekającego przemocą, seksem i narkotykami - to czyni z tego serialu nostalgiczną podróż do czasów, które bezpowrotnie minęły. Z historii Maca Conwaya wyłania się przejmujący do głębi dramat żołnierza, który powrócił z wojny doszczętnie zniszczony. Ale tego na pierwszy rzut oka nie widać. Znamienna jest scena, w której żona zwraca się do odpowiedniego urzędu o pomoc dla męża - urzędnik stwierdza, że skoro facet ma obie ręce i obie nogi to znaczy, że nie jest z nim najgorzej, są osoby bardziej potrzebujące pomocy.
Ciekawy, choć na pozór banalny, jest wątek sensacyjny - trzyma on widza w napięciu lepiej niż problemy psychiczne weteranów. Od początku w tym gangsterskim wątku jest jakaś tajemnica, coś co nie daje spokoju. Człowiek, który przedstawia się jako Broker nie może być tylko pośrednikiem pomiędzy zleceniodawcami a wykonawcami, zabójstwa na zlecenie to nie wszystko - gdyby tylko o nie chodziło to z pewnością byłoby rozczarowanie. Sprawa jest głębsza i głębokie jest bagno, w które wdepnął Mac Conway. Jego droga na dno będzie długa, a przynajmniej mam taką nadzieję, że nie skończy się na pierwszym ani drugim sezonie. Bo jest to charyzmatyczna postać mająca spory potencjał. I zagrana jest przez aktora, który dobrze się czuje w naznaczonej bliznami skórze.
W obsadzie nie ma gwiazd z pierwszej hollywoodzkiej ligi, a jednak scenarzyści i realizatorzy dostają solidne wsparcie ze strony ekipy aktorskiej. Logan Marshall-Green to dla mnie, osoby nie obeznanej z kinem współczesnym, zupełnie nowa twarz. Tak samo śliczna Jodi Balfour. Sceny z udziałem tej dwójki są znakomite – wiarygodne, przejmujące, pełne emocji. Z pewnością jeszcze usłyszymy o nich wiele dobrego. Gołym okiem widać, że solidnie angażują się w ten projekt, nie unikając odgrywania trudnych, odważnych scen. Sporo suspensu wprowadzają do fabuły sceny z Brokerem, odgrywanym przez Petera Mullana, wybitnego szkockiego aktora, nagrodzonego na festiwalu w Cannes za rolę w filmie Kena Loacha Jestem Joe (1998).
Memphis to miasto muzyki, tu zaczynali swoje kariery Elvis Presley i Johnny Cash, tu narodził się rock and roll - w wytwórni płytowej Sun Records założonej przez producenta muzycznego Sama Phillipsa. Gdy więc duet scenarzystów Michael Fuller & Graham Gordy oraz reżyser Greg Yaitanes przygotowali serial rozgrywający się w Memphis lat siedemdziesiątych musieli znaleźć miejsce dla starych płyt winylowych. Już tytuł pierwszego odcinka jest tytułem piosenki, a pomiędzy kolejnymi potyczkami, mającymi dodać nerwowości i napięcia, rozbrzmiewają zróżnicowane kawałki, dające uszom ukojenie. Rock i soul w różnych odmianach (Wilson Pickett, Harry Nilsson, Otis Redding, Al Green), klasyczny gitarowy blues (jeden z odcinków nosi tytuł Coffee Blues i zagrał w nim Chris Thomas King), charakterystyczne dla Południa gospel (The Spirit Of Memphis) i sympatyczne dla ucha country (mój faworyt - zamykający jeden z odcinków utwór Why Don't You Haul Off And Love Me? w wykonaniu Dolly Parton i Portera Wagonera).
Nie tylko jednak o muzyce pamiętano, nie tylko o sensacyjnej akcji, śledztwach, narkotykach i destrukcyjnym wpływie wojny na psychikę. Pamiętano też o tym, co w latach siedemdziesiątych budziło największe opory. Zacofani, ksenofobiczni i mocno przywiązani do tradycji Południowcy nie akceptowali zmian, zaś w tamtym czasie najważniejsza zmiana dotyczyła zniesienia segregacji rasowej. Oburzeni ojcowie nie godzili się, by ich dzieci chodziły do jednej szkoły z przedstawicielami innej rasy. Dla nich to były „małpy”, a nie ludzie. Ci obskuranci może powinni pójść na wojnę, by się przekonać, że czarni i biali walczący ramię w ramię niczym się od siebie nie różnią - tak samo krwawią i tak samo umierają. Mac Conway coś o tym wie, bo w Wietnamie nie było segregacji, dlatego mimo zniszczonej psychiki nie zmieni się w rasistę.
Osiem epizodów, które składa się na pierwszą serię, może nie działa tak intensywnie jak dawka silnego narkotyku, ale jest bez porównania zdrowsze, bardziej pożyteczne, stymulujące. Strona wizualna oscyluje pomiędzy surowością lat siedemdziesiątych i nowoczesną techniką. Ujęcia ze steadicamu, sceny podwodne i wojerystyczne, nade wszystko zaś kluczowa dla całości masakra w wietnamskiej wiosce, sfilmowana mastershotem - od pierwszego do ostatniego strzału żadnych cięć, jak byśmy oglądali wojnę na żywo oczami reportera... Robi wrażenie, bo widać że twórcy przyłożyli się do każdego aspektu, by wszystko działało bez zarzutu - by ambitna treść została starannie oprawiona.
Włączyłem pierwszy odcinek. Na początku facet wyłazi z jeziora i rozwala drugiego z 45-ki . Wtedy dostrzega, że wpatruje się w niego się sporych rozmiarów żółw. Nos tego żółwia wygląda jak miniaturowa , ludzka czaszka wyrastająca z twarzy. Uznałem to za wystarczający powód by rzecz obadać.
OdpowiedzUsuńCiekaw jestem nie tylko co powiesz na temat serialu, ale i wykorzystanej muzyki.
UsuńJak dla mnie , serial bardzo dobry. Na prawdę kreatywnie podjęto tu dwie seventisowe kwestie ; jedną partykularną a jedną typową dla na całej dekady . Ta pierwsza, to przełożenie i piękne rozwinięcie relacji pary bohaterów z ,,Getaway'' ( Peckinpaha i Hilla, nie Thompsona ) na główny duet w serialu. Druga to watek paranoiczno-spiskowy, który tu jest jak pajęczyna wyrastająca dosłownie wszędzie : syndykat zbrodni montuje elitę zabójców , kogo nie spotkasz - należy do spisku, saszetka pojawia się wszędzie , a każdy twój czyn zaplanował wujek Broker , bóg maków.
UsuńNajbardziej stylowymi postaciami z epoki był Buddy ( freak totalny , jeszcze aktor podobny do Luke'a Askew , ikony 70' ) i czarny ziom od szukania kasy Arthura , w wolnych chwilach basista R&B ( bardzo charyzmatyczny kolo w typie Black Panther ).
Jak chodzi o muze , to nawet nie wspomniałeś o fundamentalnej rzeczy . Memphis w tych latach liczył się nie tyle , jako historyczna kolebka rock'n'rolla , ale był jednym z dwóch najważniejszych w kraju , konkurujących ze sobą centrów soulu . Tu miała siedzibę wytwórnia Stax Records - w jednej scenie, jak Conway dzwoni z budki widzimy w tle budynki jej studia z banerem na górze - tu wykształciło się specyficzne brzmienie z mocnymi wpływami bluesa, klasycznego R&B i gospel , surowe z pięknymi sekcjami dęciaków ( konkurencją była bardziej wielkomiejska, zelektryfikowana i nastawiona na produkcję hitów Tamla Motown z Detroit ) . Stax to była potega, pod ich labelem nagrywali Isaac Hayes , Booker T. and the MG's ( robili jako houseband w Blues Brothers ) i Otis Redding , ich gwiazda nr 1 . Z resztą najlepiej posłuchaj ,, Blue'' Reddinga , która w pierwszych odcinkach pełni funkcję łącznika między miłością a śmiercią . To jest genialny album. 72' to był początek końca Stax , niedługo klasyczny funk i soul przekształcą się w bardziej dochodowe dicho i w ogóle skonczy się pewna epoka w czarnej muzyce.
W Quarry mamy jej od groma , co knajpa to inny sound na żywo , dla białasów też się cos znajdzie - tam, gdzie chadza redneck Eugene przygrywa klasyczna kapelka southernowa.
Ale bardzo zaakcentowano, jak silne jest oddziaływanie tego czarnego grania na białych bohaterów , co drugi ma kupę vinyli z całym przekrojem stylów , od klasycznego , kościelnego spirituals, po nowości typu Marsha Hunt, którą ma na ścianie ,,black panther'' i pani kelnerka , którą w wiadomych celach emabluje . W ogóle Grammy dla art directora za wystroje mieszkań - u pani kelnerki masa dekoracyjnej, czarnej kultury, u Buddy'ego , klasyczny, późny southern gothic :D
Ale formalnie film nie ma nic wspólnego ze stylem lat 70' i nawet nie próbuje go podrabiać - zwykły , współczesny język serialowy , ekspozycja dużo bardziej mroczna , niż w 70-tych, zero tak charakterystycznego montażu wewnątrz kadrowego , zoomów, tonacji oświetlenia, etc.
Gość napisał kilkanaście powieści o Quarry'm , jest na czym dalszy ciąg budować.
Ps. A dialogi właśnie były git, a ten kawałek Dolly Parton, to imo kupa niestety .
Mogą też budować własną historię, powieści o Quarrym olewając, tak jak to zrobili z Dexterem.
UsuńWiem, że w kwestii muzyki coś pominąłem, dlatego chciałem znać Twoje zdanie, licząc że co nieco dopowiesz.
Wszystko pięknie ładnie wyłożyłeś, ale ostatnie zdanie jest bez sensu (jak piosenka może być kupą, nie pojmuję :/). Nie wiedziałeś jak zakończyć wpis, to musiałeś dowalić typowo filmwebowym tekstem.
To proste ; kawałek jest moim zdaniem beznadziejny , co tu jest nie do pojęcia ? Ja też mam sporo różnego dziadostwa , które lubię.
UsuńZ gustów oczywiście tłumaczyć się nie trzeba. Mi chodziło jedynie o dobór słów, moim zdaniem nieodpowiedni...
UsuńPo pierwszym odcinku sikałam ze szczęścia. W końcu jakiś konkret, w końcu coś, co zapełni mi dziurę po genialnych The get down i Stranger Things. Niestety im dalej w las tym gorzej. Za dużo małżeńskich rozterek, za mało akcji, emocji, przytupu. Nie widziałam całego sezonu, kiedyś zobaczę, jak czasu przybędzie.
OdpowiedzUsuńTe małżeńskie rozterki może by mi przeszkadzały, gdyby postać żony była irytującą osobą w stylu Skyler White. Ale ja od razu ją polubiłem i cieszę się za każdym razem, gdy pojawia się w kadrze :)
OdpowiedzUsuń