MARATOŃCZYK. 45 lat od premiery

tytuł oryginalny: Marathon Man 
data premiery: 8 października 1976
czas trwania: 125 minut
reżyseria: John Schlesinger
scenariusz: William Goldman na podst. własnej powieści

Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

Artykuły na temat zbiegłego do Ameryki Południowej niemieckiego zbrodniarza wojennego, Josefa Mengelego, zainspirowały Williama Goldmana do napisania Maratończyka (1974). Z tych samych fragmentów historii najnowszej powstały w latach 70. takie publikacje jak Akta Odessy (1972) Fredericka Forsytha i Chłopcy z Brazylii (1976) Iry Levina. Każda z nich jeszcze w tej samej dekadzie doczekała się ekranizacji. W przypadku Maratończyka sam pisarz dokonał adaptacji, zmieniając przy okazji zakończenie, jakby nie był zadowolony z finału swojej powieści.

Za kamerą stanął John Schlesinger, a przed nią – Dustin Hoffman. Obaj mieli już wcześniej udaną współpracę przy kontrowersyjnym Nocnym kowboju (1969). Zapowiadał się kolejny niesztampowy popis reżyserskiej i aktorskiej perfekcji. I takim okazał się w istocie, aczkolwiek tylko jeden Złoty Glob i jedna nominacja do Oscara dla Laurence’a Oliviera stanowią wynik zaniżony w stosunku do tego, jak ten film jest odbierany po latach. Minęło prawie pół wieku, a thriller Schlesingera to wciąż kawał mocnego, angażującego emocjonalnie widowiska. W zgrabnej komercyjnej formie łączy wiele tematów – historia II wojny światowej, relacje niemiecko-żydowskie, demony makkartyzmu, polityczne zawirowania z przeszłości mające wpływ na psychikę, długoletnia bezkarność zbrodniarzy, diamentowa gorączka czyniąca z człowieka bestię, mroczna strona medycyny, uprawianie sportu jako forma ucieczki od problemów…

Thomas Babington Levy (Dustin Hoffman) robi doktorat z historii, a tematem jego pracy są czasy makkartyzmu. Ma to związek z jego ojcem, który padł ofiarą nagonki wskutek przesłuchań przed Komisją McCarthy’ego. Studiowanie historii jest więc dla niego formą rozliczenia z przeszłością, a nie sposobem zdobywania obiektywnej wiedzy i powszechnie znanych faktów, co powinno cechować eksperta w tej dziedzinie. Wkrótce Thomas Levy sam staje oko w oko z wielką historią i polityką. Za sprawą brata, agenta o kryptonimie Scylla (Roy Scheider), wplątuje się w intrygę dotyczącą ukrywającego się zbrodniarza wojennego, Christiana Szella (Laurence Olivier), próbującego uciec z brylantami kupionymi krwią Żydów.

Antagonistami w filmie są dwaj wykształceni ludzie, którzy stają się silni dzięki własnym słabościom. Thomas Levy ma zszarganą psychikę ze względu na pełną tajemnic przeszłość swojej rodziny, ale ułomności w charakterze próbuje przykryć osiągnięciami w sporcie. Nigdy wprawdzie nie przebiegł pełnego dystansu maratonu, ale bieganie daje mu poczucie, że jest osobą silniejszą, niż na pozór wygląda. Jego przeciwnikiem także jest ktoś pozornie słaby, bo mający już swoje lata, ale niebezpieczny ze względu na sadystyczne cechy charakteru. Były dentysta Christian Szell – bo o nim teraz mowa – to bestia w ludzkiej skórze. Zaczynał od wyrywania Żydom złotych zębów, a skończy jako połykający brylanty żałosny starzec.


Dzieło Johna Schlesingera cechuje się paranoiczną atmosferą, ale ta zaleta nie była w czasach powstania filmu niczym wyjątkowym – lata 70. wypełnione są świetnymi thrillerami, od których można dostać paranoi. To, co się w Maratończyku wyróżnia, to podejście do tematu historii najnowszej – powiązanie jej z życiem prostego człowieka nieświadomego przełomowych wydarzeń, jakie rozgrywają się w sąsiedztwie, niemalże na jego oczach. Najlepiej jednak pozostawać w nieświadomości, bo odkrycie tajemnic wiąże się z bólem, strachem, wstrząsem psychicznym. Najbardziej ten ból i strach widać w scenie przesłuchania, gdzie Szell powtarza bez emocji niezrozumiałe bez kontekstu pytanie: „Is it safe?” („Czy jest bezpiecznie?”). Scena nie zapadłaby w pamięć, gdyby nie jeden ważny szczegół – przesłuchiwanie odbywa się w czymś w rodzaju gabinetu dentystycznego. Doskonale to trafia do wyobraźni widzów i porusza czułe struny, bo każdy wie, jak bardzo nieprzyjemny i uciążliwy jest ból zęba, a leczenie stomatologiczne przypomina tortury.

Wzorowa jest konstrukcja postaci – złożona i wielopoziomowa, dzięki czemu film żyje dłużej w pamięci i prowokuje do przemyśleń. Thomas Levy dźwiga na barkach ogromny bagaż doświadczeń i refleksji. Nurtują go pytania, na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi mimo lat studiów. Dlaczego jego ojciec nie podjął walki z systemem? Dlaczego się zabił, wybierając dla siebie rolę ofiary, choć mógł stawić czoło rzeczywistości? Czy jego czyn był świadectwem odwagi, czy raczej bezsilności i rozpaczy? Thomas ma pozwolenie na broń i trzyma w szufladzie spluwę, jakby czując, że będzie mu do czegoś potrzebna. To także sygnał dla widza – ta broń musi wypalić w kulminacyjnym momencie, pytanie, kto znajdzie się na celowniku (a oprócz rasowego złoczyńcy są jeszcze ludzie działający na dwa fronty). Nie bez powodu są również ukazywane treningi głównego bohatera – bieganie też może uratować mu życie. Przy okazji jest to hołd dla etiopskiego maratończyka, zmarłego w 1973 Abebe Bikili. Na początku filmu oglądamy fragment Olimpiady w Tokio (1965) Kona Ichikawy, przedstawiający Bikilę zdobywającego drugi złoty medal w biegu maratońskim.


Postać Toma „Babe’a” Levy’ego dużo zyskała dzięki Dustinowi Hoffmanowi, który w stu procentach stał się tym bohaterem. Na ekranie widać jego lęki, jego ból zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Świetna kreacja, wcale nie gorsza (a moim zdaniem nawet lepsza) od ról, za które otrzymał Oscary. Co ciekawe, za rolę w Maratończyku Hoffman zdobył prestiżową włoską nagrodę, Dawida Donatella, w kategorii najlepszy aktor zagraniczny – ex aequo z Sylvestrem Stallone’em, wyróżnionym za Rocky’ego (1976). Być może ta kreacja nie robiłaby tak wielkiego wrażenia, gdyby nie wyrazista postać antagonisty odegrana w zupełnie innym (staroszkolnym) stylu. Mający ogromne doświadczenie teatralne Laurence Olivier to właściwie legenda, która samym pojawieniem się elektryzuje publiczność. Gdy dochodzi do tego jeszcze wyuczona profesjonalna modulacja głosu wraz z adekwatną do roli lodowatą bezwzględnością i podskórnie wyczuwalnym wzburzeniem, to otrzymujemy pierwszorzędną figurę czarnego charakteru.

Maratończyk to kapitalny film o szukaniu w sobie woli walki i determinacji do tego, by pokonywać życiowe zakręty i przeszkody, by osiągać dobre wyniki nie dla medali, lecz dla samego siebie. Mocne kino zawierające sporo aspektów rozrywkowych, dlatego łatwo trafiające do widza, także tego współczesnego, wychowanego na innym kinie, lecz doskonale rozumiejącego zasady rządzące kinową rozrywką. Produkcja trzyma w napięciu od pierwszej sceny, w której dwaj starzy ludzie w samochodach powodują awanturę na drodze. Dla postronnego obserwatora to dwaj idioci, których zachowanie może być powodem do śmiechu, ale kontekst sytuacji jest mało zabawny – ich postrzeganie świata ukształtowała ideologia nazistowska wraz z jej antysemickimi uprzedzeniami. Z czasem zmienia się styl prowadzenia narracji, dochodzą nowe zagadnienia i materiały do analizy, ale niezmienna pozostaje konsekwencja w budowaniu napięcia i atmosfery – z każdą kolejną minutą emocje zbliżają się do najwyższego stopnia, jaki może osiągnąć rasowy thriller.

korekta: Kamila Regel

0 komentarze:

Prześlij komentarz