Czas wyrównać rachunki! Europejskie filmy o zemście



Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl

Bóg wykorzystuje jednych ludzi, aby ukarać nikczemność innych, i zanim ich unicestwi, czyni z nich w pewnym stopniu katów.
Plutarch

Zemsta to temat uniwersalny, rozumiany w każdym zakątku świata, znany już od najdawniejszych czasów. Najstarszy znany zbiór praw, tak zwany Kodeks Hammurabiego, pochodzi ze starożytnego Babilonu (z XVIII wieku przed naszą erą) i wykorzystuje prawo odwetu, co stawia znak równości pomiędzy zemstą a wymierzaniem sprawiedliwości. „Jeśli obywatel oko obywatelowi wybił, oko wybiją mu. Jeżeli kość obywatel złamał, kość złamią mu”. Zaprowadzając winnego przed sąd poszkodowany lub krewny ofiary mógł liczyć na uczciwe rozliczenie się z oprawcą. Istniało jednak pewne „ale”. W kodeksie zapisano wszakże: „Jeśli ktoś kogoś oskarżył i rzucił nań podejrzenie o zabójstwo, zaś tego mu nie udowodnił, ten, kto go oskarżył, poniesie karę śmierci”. Dlatego bezpieczniej było wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.

Od tamtego czasu przepisy prawa bardzo się zmieniły. W większości krajów kara śmierci już nie obowiązuje. Prawo odwetu stało się jednak motywem często wykorzystywanym w literaturze i filmie. Gdy protagonista traci rodzinę w brutalnym zamachu, albo gdy siedzi w więzieniu za niewinność, pragnie tylko jednego – znaleźć winnych i się z nimi rozprawić tak, jak na to zasługują, czyli podstępnie i brutalnie. Najsłynniejsze filmy o zemście to produkcje amerykańskie, m.in. cykl Życzenie śmierci (1974-94). Ten temat pojawia się zarówno w kinie głównego nurtu, w produkcjach epickich (Ben-Hur, Braveheart, Gladiator), jak również w serii filmów klasy B, na przykład ze Stevenem Seagalem i Chuckiem Norrisem. Sporo takich dzieł powstało w Azji – w Hongkongu Wściekłe pięści (1972), w Japonii Krwawa Pani Śniegu (1973), w Korei Południowej Trylogia Zemsty (2002-05) i wiele, wiele innych. Ja zdecydowałem się jednak wybrać produkcje europejskie, bo na naszym kontynencie ten temat również jest ciekawie eksploatowany.
Zemsta jest strzałą, co godzi w tego, kto ją wypuszcza.
Henry Rider Haggard

1. Hrabia Monte Christo (Francja 1954), reż. Robert Vernay

fr. Le Comte de Monte-Cristo


„Nie ma nic piękniejszego od zemsty, jeśli służy sprawiedliwości”. Można prawić morały na temat bezcelowości zemsty, jej destrukcyjnego wpływu na obie strony konfliktu, ale francuski pisarz Aleksander Dumas przekonująco usprawiedliwił tego typu rozliczenie z przeszłością. Zemsta hrabiego Monte-Cristo to przykład prawdziwej sztuki. Aby nabrała ona właściwego kształtu potrzebna jest ogromna cierpliwość, przemyślany plan działania, zdolności detektywistyczne, maniery arystokraty i katowska powinność. Wielokrotnie przenoszono na ekran tę powieść, a w tytułową postać wcielali się między innymi: Louis Jourdan, Richard Chamberlain, Gérard Depardieu i Jim Caviezel. Powstała nawet japońska animacja Zemsta hrabiego Monte Christo. Francuski reżyser Robert Vernay dwukrotnie sięgał po ten materiał, po raz pierwszy w 1943 roku.

Wersja kolorowa z 1954 zasługuje na uwagę ze względu na udział Jeana Marais'a, który jest najlepszym odtwórcą roli Edmonda Dantèsa. Nie dlatego, że posiada wyjątkowe umiejętności aktorskie, ale ma w sobie dość charyzmy, by wiarygodnie odtworzyć postać niezwykle tajemniczą, która pod eleganckim kostiumem skrywa cierpienie, gniew i ogromną tęsknotę za tym, co utracił. Osoby, które odebrały mu dwadzieścia lat życia (oraz narzeczoną i okręt) powoli będą tracić coś równie cennego: swobodę, godność, kontrolę nad własnym życiem. Nie każdy może być panem swojego losu – znamienne są słowa, które Dantès wypowiada w przebraniu kata: „Cały świat jest teatrem. Nie zawsze możemy wybrać sztukę, w której gramy”. Film zestarzał się szlachetnie i doskonale się broni po latach. Broni się nie tylko wspaniałą historią, ale i realizacją w stylu „francuskiej jakości” wraz z atrakcyjną scenografią i kostiumami. Robert Vernay w pewnym sensie rozpoczął trend na barwne kino przygodowo-kostiumowe we Francji, a Jean Marais stał się najważniejszym gwiazdorem gatunku.

2. Elektra (Grecja 1962), reż. Michalis Kakojanis

gr. Ηλέκτρα


Jest to pierwsza część greckiej trylogii Michalisa Kakojanisa, w skład której wchodzą trzy ekranizacje dramatów Eurypidesa: Elektra (1962), Trojanki (1971) i Ifigenia (1977). Pierwszy i trzeci wyróżniono nominacją do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Irene Papas zagrała w nich kolejno role: Elektry, Heleny Trojańskiej i Klitajmestry. Otwierający tę serię film wyróżnia się pracą brytyjskiego operatora Waltera Lassally'ego (Oscar za Greka Zorbę), który wykorzystał plener (Mykeny i Argos), by stworzyć spójną kompozycję lirycznych, ekspresyjnych obrazów. Właściwym ustawieniem kamery podkreślił dylematy moralne bohaterów, ich potyczki w starciu z wewnętrznym głosem, który podpowiada, że zemsta musi się dokonać.

Mitologia grecka pełna jest takich historii, w których jedno morderstwo pociąga za sobą kolejne. Erynie – boginie zemsty – najmocniej potępiają tych, którzy zamordują matkę lub ojca. Tak więc Elektra wraz ze swoim bratem Orestesem muszą zostać potępieni, gdyż ich celem jest matka – Klitajmestra – która wraz ze swoim kochankiem zabiła ich ojca, Agamemnona. Aby zrozumieć motywację matki warto znać mit o jej córce, Ifigenii. Została ona złożona w ofierze przez ojca, który w ten sposób chciał zdobyć przychylność bogów podczas wyprawy wojennej. Koło się nie zamknie, bo każde morderstwo rodzi mściciela... Elektra Kakojanisa to jedna z najlepszych ekranizacji greckiej tragedii. Zdjęcia podkreślają emocjonalną głębię postaci, ich cierpienie i wewnętrzną walkę, a poczucie zagubienia wzmacnia się za sprawą sugestywnego krajobrazu. Irene Papas, która postać Elektry grała też na deskach ateńskiego teatru, poradziła sobie z rolą także w plenerze pod okiem zdolnego operatora.


3. Panna młoda w żałobie (Francja 1968), reż. François Truffaut

fr. La mariée était en noir


Gdy po premierze filmu Kill Bill dziennikarz zapytał Quentina Tarantino czy Panna młoda w żałobie znajdowała się na liście jego inspiracji, ten odpowiedział, że nigdy nie widział tego filmu. Trudno w to uwierzyć, gdyż produkcja z Umą Thurman trochę przypomina dzieło François Truffaut. Kobieta zamienia suknię ślubną na strój żałobny, by pomścić śmierć ukochanego. W notatniku ma listę, z której stopniowo wykreśla poszczególne nazwiska. Posiada uczucia, lecz miłość musi ustąpić nienawiści. W przeciwieństwie do filmu Tarantino nie ma tu... jednoznacznie negatywnych postaci. Piątka „zabójców” to banda niedojrzałych, lekkomyślnych kumpli, którzy przez głupotę i nieostrożność zniszczyli życie dwojga ludzi, uruchamiając lawinę przemocy. Oczywiście Truffaut to nie Peckinpah ani Tarantino, więc ekran nie spływa krwią. Jednak każde zabójstwo jest inne, a różnią się one nie tylko narzędziem zbrodni, ale i sposobem filmowania. Dobrą robotę wykonał operator Raoul Coutard, chociaż ta historia lepiej sprawdziłaby się w czarno-białej tonacji – wtedy czerń będąca oznaką żałoby oraz biel symbolizująca ślub miałyby większą siłę wyrazu.

W obsadzie jest wielu znakomitych francuskich aktorów, ale pierwszy plan należy do Jeanne Moreau, która w roli bogini łowów, współczesnej Artemidy, wypadła przekonująco. Jej smutna twarz idealnie pasuje do tej przygnębiającej historii. Wypada też wspomnieć o Alfredzie Hitchcocku, z którym Truffaut przeprowadził wywiad w 1966, zatrudnił także jego ulubionego kompozytora Bernarda Herrmanna, by ten napisał muzykę zarówno do Fahrenheit 451 jak i do Panny młodej w żałobie. W tym drugim rzecz jasna inspiracja dziełami mistrza suspensu jest bardziej widoczna, choćby ze względu na pesymistyczną diagnozę (każdy może być mordercą), optymistyczny przekaz (każda zbrodnia zostanie ukarana) oraz wybór podstawy literackiej. William Irish (vel Cornell Woolrich) to wszakże mistrz kryminału i autor opowiadania, które Hitchcock wykorzystał podczas realizacji jednego ze swoich najdoskonalszych thrillerów – Okna na podwórze. Dzieło Truffauta nie jest klasycznym thrillerem ani filmem noir, mimo obecności kobiety fatalnej. Reżyser podkradł pomysły z amerykańskich filmów i książek, by stworzyć własną opowieść o miłości i śmierci. To gorzka i cyniczna historia, ale nie pozbawiona dynamiki – główna bohaterka to kobieta czynu, silna osobowość, która uzyskała siłę wskutek tragedii. Film jest wariacją na popularny we Francji lat sześćdziesiątych temat „l'amour fou” (miłość szalona). Za pomocą nowofalowej narracji autor opowiada o miłości w sposób nieromantyczny, ponury, elegijny.

4. Dopaść Cartera (Wielka Brytania 1971), reż. Mike Hodges

ang. Get Carter


Michael Caine jako Jack Carter trzymający w rękach shotguna to symbol europejskiego vigilante, samozwańczego obrońcy sprawiedliwości. Sam nie jest bez skazy, a w rodzinie uważany jest za czarną owcę, jednak gdy ktoś tknie jego rodzinę, to może przy okazji wykopać grób dla siebie. Gdy Carter przybywa do Newcastle na pogrzeb brata próbuje dojść prawdy, bo klimat tego miejsca i ludzie, których spotyka podsuwają mu myśl, że ktoś tu zafałszował rzeczywistość. Prawda, jak to zwykle bywa, jest bolesna i wiele kosztuje. Muzyka Roya Budda i zdjęcia Wolfganga Suschitzkiego współtworzą surowy obraz angielskiego półświatka, nieprzyjaznego dla obcych, niebezpiecznego dla tych, którzy próbują zniszczyć fasadę milczenia.

Rok 1971 był przełomowy w brytyjskim kinie w kwestii ukazywania przemocy na ekranie. Wcześniej rządził James Bond wraz ze swoim dżentelmeńskim stylem, ale z początkiem lat siedemdziesiątych miejsce dżentelmenów zajęli brutalni zawodnicy, tacy jak Jack Carter, Dirty Harry i „nędzne psy” Sama Peckinpaha. Film Mike'a Hodgesa powstał w oparciu o powieść Teda Lewisa Jack's Return Home, którą zekranizowano także rok później w ramach nurtu blaxploitation (Hit Man, reż. George Armitage). Ta przeróbka nie może się równać z poprzednią adaptacją, ale moim zdaniem wygrywa starcie z kolejną – filmem Stephena Kaya z udziałem Sylvestra Stallone'a (Get Carter, 2000). Michael Caine powrócił do rewanżystowskich klimatów w 2009 w znakomitym brytyjskim filmie Daniela Barbera Harry Brown. Występując u Mike'a Hodgesa stworzył kultową postać. Jack Carter, odkrywając tajemnice lokalnych ważniaków, sam jest zaskoczony podwójną moralnością i brakiem skrupułów, mimo iż nieraz miał do czynienia z arcyłotrami. Dopaść Cartera to sensacja po angielsku, więc brytyjska flegmatyczność jest tu obecna i może nieco irytować. Dobrze ona wpływa na realizm opowieści, a gdy widz zaczyna wierzyć w prawdziwość opowiadanej historii, angażuje się emocjonalnie i ciekaw jest, jak to się skończy.

5. Tony Arzenta (Włochy 1973), reż. Duccio Tessari

aka Big Guns / No Way Out


Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Alain Delon odnosił sukcesy we współpracy z Jean-Pierre'em Melvillem, mistrzem opowieści gangsterskich. Niestety, ten wybitny francuski filmowiec zakończył życie zbyt wcześnie – 2 sierpnia 1973 w wieku 55 lat. Trzy tygodnie po jego śmierci ukazał się w jego ojczyźnie film, w którym Delon złożył hołd swojemu mistrzowi. Rola płatnego zabójcy – Tony'ego Arzenty – samotnika, który jest jednocześnie łowcą i ofiarą, wyraźnie nawiązuje do postaci Jefa Costello, bohatera filmu Samuraj (1967). Arzenta chce skończyć z gangsterskim życiem, założył rodzinę i próbuje przeciąć więzy łączące go z mafią. Bezskutecznie. Wpadł w głębokie bagno, z którego nie można się wydostać. Za dużo wie, dlatego zostaje wydany na niego wyrok śmierci. W wyniku tragicznego zbiegu okoliczności ginie żona i syn Arzenty. No way out, jak sugeruje amerykański tytuł. Żadnej drogi ucieczki – można się poddać albo walczyć. Bohater wypowiada więc wojnę mafii...

Duccio Tessari to jeden z ciekawszych reprezentantów włoskiego kina gatunków. Stworzył znakomite peplum Przybycie Tytanów (1962), obsadził Delona w roli legendarnego mściciela w masce (Zorro, 1975). Próbował sił w spaghetti westernach, giallo, poliziottesco. Do tego ostatniego gatunku należy omawiana produkcja. To brawurowe kino akcji z dwoma świetnymi pościgami samochodowymi, dużą dawką przemocy, hiobową muzyką (na otwarcie L'Appuntamento w wykonaniu Ornelli Vanoni) i prostą fabułą przekształconą w serię dobrych jakościowo, trzymających w napięciu scen. Zdjęcia realizowano w Mediolanie, Paryżu, Kopenhadze i na Sycylii. Tony Arzenta to opowieść o ludziach, którzy udają Boga i bez zastanowienia decydują, kto ma umrzeć. Takie igranie ze śmiercią nie może się skończyć dobrze dla żadnej ze stron. Ciekawa jest rola policji w tym filmie – tworzy ona parasol ochronny nad głównym bohaterem. To odróżnia ten utwór od amerykańskich produkcji – w kinie made in USA samozwańczy obrońcy sprawiedliwości są ścigani jak zwykli bandyci.

6. Stara strzelba (Francja 1975), reż. Robert Enrico

fr. Le vieux fusil


Gdy w wieku 43 lat zmarła nagle Romy Schneider wiele osób musiało być w szoku. To był cios nie tylko dla rodziny, ale i wielka strata dla kina, gdyż aktorka była wciąż aktywna zawodowo i tworzyła kolejne świetne kreacje. No ale świat się nie zawalił i czas zaleczył tę ranę. Jednak rzeczywistość Juliena Dandieu, bohatera filmu Stara strzelba, wali się całkowicie, gdy dwie bliskie jego sercu osoby zostają zamordowane. Zewnętrznie przypomina szarego obywatela, typowego Francuza z przedmieścia, ale ze względu na swoją profesję musi być osobą niezwykle odpowiedzialną i cierpliwą – jest bowiem chirurgiem, od jego pracy często zależy ludzkie życie. Facet ma pecha, że musi żyć i pracować podczas wojny (Montauban w 1944), ale ma też ogromne szczęście, że mimo trudnych warunków trwa przy nim piękna żona. Gdy ten ostatni bastion się rozpada, mężczyzna bierze do ręki starą dubeltówkę, którą pamięta jeszcze z dzieciństwa, gdy chodził z ojcem na polowania. Dookoła trwa walka, więc łatwiej jest sięgnąć po broń, niż ratować czyjeś życie.

Scenarzyści – Robert Enrico, Pascal Jardin i Claude Veillot – umiejętnie wykorzystali gatunkowe wzorce, łącząc brutalny dramat wojenny z prostą sensacyjną fabułą, by w efekcie stworzyć przekonujący portret przeciętnego człowieka w starciu z wielką machiną wojenną. Nie brakuje mocnych scen, jak np. użycie miotacza ognia. Klimatu dodaje również sceneria zamczyska pełnego tajnych przejść i lochów. Dzięki świetnym aktorom (Philippe Noiret, Romy Schneider) film cieszył się powodzeniem i zdobył uznanie krytyków. Doceniono także muzykę, której autorem jest François de Roubaix. Kompozytor znakomicie zilustrował to, co odczuwa główny bohater: przeraźliwą tęsknotę i smutek. De Roubaix miał drugą (po muzyce) pasję i było nią, niestety, nurkowanie. Na Teneryfie oddawał się tej pasji i utonął w podwodnej jaskini. Miał tylko 36 lat, ale był tak płodnym kompozytorem, że zdążył uzyskać status wybitnego artysty.

7. Czarny korsarz (Włochy 1976), reż. Sergio Sollima

wł. Il corsaro nero

 
„Niech pioruny spalą mój statek, niech moje ciało pochłoną morskie głębiny, niech potępią mnie na wieki moi zmarli bracia, jeśli nie zgładzę Van Goulda i jego rodziny, tak jak on zgładził moją”. Przysięgę takiej treści składa „czarny korsarz”... szatanowi. Jego pragnienie zemsty jest tak silne, że gotów jest zabić swoją ukochaną za to, że jest córką jego największego wroga. Po zrealizowaniu świetnych westernów i filmów sensacyjnych Sergio Sollima wziął na warsztat książki Emilia Salgariego, które przerobił najpierw na sześcioczęściową produkcję Sandokan, potem na dwugodzinne widowisko Czarny korsarz. Mimo iż ten drugi jest krótszy imponuje ilością charakterystycznych postaci. Najważniejszy jest tytułowy mściciel, bohater o burzliwym życiorysie. Urodził się jako szlachcic, ale gdy zabito mu ojca i matkę oraz odebrano posiadłość stał się korsarzem nękającym Hiszpanów, by po śmierci młodszych braci przejść kolejną metamorfozę – w pirata paktującego z diabłem. Oprócz konkretnych postaci z charakterem (takich jak na przykład Indianka Yara, ogarnięta pragnieniem zemsty na Hiszpanach) można tu znaleźć ciekawy zestaw typów ludzkich: poszukiwacze złota, ludzie o błękitnej krwi, sentymentalni głupcy, mistrzowie fechtunku. Pierwszych cechuje chciwość, drugich honor, trzecich wrażliwość, a czwartych zwinność. W pewnym momencie pojawiają się duchy, ale tylko po to, by przeciwstawić złu reprezentowanemu przez szatana pozytywne wartości, dla których warto żyć.

W tak atrakcyjnej formie nie przeszkadza nieco naiwne i pretensjonalne przesłanie, typowe dla kina lat pięćdziesiątych, a nie dekady gialli i poliziotteschi. W filmie Sergia Sollimy dzieje się dużo, a sceny walki, czy to duże bitwy czy pojedynki, wypadają bardzo dobrze – albo budżet był wysoki, albo reżyserowi udało się oszukać widzów, że nakręcił superprodukcję. Wspierał go dzielnie operator Alberto Spagnoli, natomiast bracia Guido i Maurizo De Angelis zadbali o prawdziwie żeglarską muzykę (piosenki Hombres Del Mar i Yara). Aktorstwo jest dość nietypowe – mam wrażenie, że w castingu dużą rolę odgrywały oczy, a nie twarze czy mimika. Czarnego korsarza można przyrównać do wspaniałego okrętu pokonującego dumnie morskie głębiny, kierowanego bardzo sprawnie przez kompetentnego kapitana i zmierzającego do jednego celu – by fanom morskiej przygody dostarczyć moc wrażeń i dużo frajdy. Dla mnie to nie tylko jeden z najlepszych filmów o zemście, ale i jeden z najlepszych filmów o piratach.

8. Prywatne śledztwo (Polska 1986), reż. Wojciech Wójcik


Ta historia może się przytrafić każdemu. Pijany kierowca ciężarówki powoduje wypadek, w którym ginie kobieta z dwójką dzieci, a następnie przerażony ucieka z miejsca zdarzenia. Kierowca pechowego auta przeżył. Co byś zrobił na miejscu tego kierowcy? Szukałbyś pewnie pomocy na policji. Ale funkcjonariusze tylko rozkładaliby ręce w geście „nic nie możemy zrobić”. W filmie Wojciecha Wójcika zrozpaczony bohater, grany przez Romana Wilhelmiego, prowadzi śledztwo, by znaleźć delikwenta, który zniszczył mu życie. Tymczasem tajemniczy motocyklista zabija kierowców ciężarówek, najczęściej szpanerów i chamów, którzy zachowują się w swoich gigantach jak panowie świata. Kask motocyklisty pełni w tym filmie podobną rolę, co na przykład maska hokejowa Jasona Voorheesa – nie ma pewności, kto się za nią kryje. Wiadomo, że protagonista to motocyklowy kozak i na swojej jawie potrafi czynić cuda. Logiczne jest, że to on musi być tym obrońcą prawa działającym prewencyjnie, czyli na zasadzie: zlikwiduj delikwenta zanim popełni przestępstwo.

Wojciech Wójcik, będący nie tylko reżyserem, ale i scenarzystą filmu, znakomicie wykorzystał motyw zemsty do stworzenia trzymającego w napięciu kryminału. Roman Wilhelmi wykreował kolejną świetną kreację, zupełnie odmienną od ról, które grał w serialach (Kariera Nikodema Dyzmy, Alternatywy 4). Wiarygodnie nakreślił postać człowieka, który nie ma już nic do stracenia i rozpoczyna życie na krawędzi prawa, nie dbając o swoje bezpieczeństwo. Wspaniała jest muzyka Zbigniewa Górnego, szczególnie w połączeniu z piękną wokalizą. Nie zabrakło także brzmienia syntezatorów, typowych dla kina lat osiemdziesiątych, co też współtworzy specyficzny nastrój. Prywatne śledztwo to naprawdę mocne uderzenie w polskim kinie – poruszający dramat sensacyjny, obok którego nie sposób przejść obojętnie.

9. Tropiciel (Norwegia 1987), reż. Nils Gaup

norw. Ofelas


Przenieśmy się teraz na daleką północ do czasów tak odległych, że to co się wtedy wydarzyło znajduje się dziś w sferze legend. To były czasy koczowniczych plemion zajmujących się myślistwem. Z jednej społeczności, cechującej się podobnymi zwyczajami, wyodrębniła się buntownicza grupa, której nie wystarczały już polowania na zwierzęta. Gdy jedni dążyli do zbudowania cywilizacji, gdzie rodzina, szacunek, lojalność są najważniejsze, inni posługiwali się językiem przemocy, masakrując liczne wioski, nie oszczędzając nawet dzieci. W filmie Nilsa Gaupa barbarzyńskim plemieniem, które zostawia za sobą krwawe ślady, są Czudowie. Gdy mordują kolejnych bezbronnych osadników, mają świadka – młodego tropiciela, który ucieka z zamiarem zemsty. Wymordowano mu całą rodzinę (w tym siostrę), więc zamierza wkrótce podjąć walkę z barbarzyńcami. Jest wprawdzie zbyt młody i niedoświadczony, ale ta sytuacja jest dla niego idealnym sprawdzianem dojrzałości.

Tropiciel to film o gwałtownym wchodzeniu w dorosłość – niektórzy przygotowują się do tego latami, inni (tak jak bohater omawianego filmu) z dnia na dzień muszą stawić czoła prawdziwemu życiu, które polega na ciągłej walce o godność, szacunek i lepszą przyszłość. Aby przetrwać należy wydobyć ze swojego charakteru i umysłu niezwykłą siłę i energię. Film znalazł się wśród produkcji nieanglojęzycznych nominowanych do Oscara, a dwadzieścia lat później Marcus Nispel zrealizował remake Pathfinder. Nowa wersja już tak mocno nie wciąga, jest zbyt infantylna i nakręcona bez polotu. W kraju wikingów zrobiono to lepiej, śnieżnobiałe skandynawskie plenery wiele pomogły, ale i koncepcja była jak najbardziej słuszna. Akcja, przygoda i przemoc z odrobiną mistycyzmu i pradawnej obyczajowości – efektem jest unikatowe i pasjonujące widowisko. Jest to również pierwszy film pełnometrażowy w języku lapońskim (saami). Zdjęcia realizowano w ponad czterdziestostopniowym mrozie i chociaż nietrudno przewidzieć zakończenie, to jednak profesjonalna realizacja przekłada się na pozytywny odbiór.

10. Trzy kolory: Biały (Polska/Francja 1994), reż. Krzysztof Kieślowski

fr. Trois couleurs: Blanc


Środkowa część trylogii, w skład której wchodzą również Niebieski (1993) i Czerwony (1994). To nie tylko barwy francuskiej flagi, ale i trzy wartości, które – choć brzmią poważnie i szlachetnie – są tylko iluzją. Wolność, równość i braterstwo – biały oznacza równość, ale także nieskazitelność. Czy są ludzie nieskazitelni? Z tym można polemizować, ale z całą pewnością zasady równości nie są respektowane, nawet w demokratycznym społeczeństwie, o czym mogli się przekonać Polacy w latach dziewięćdziesiątych, a więc po uwolnieniu się z okowów komunizmu. Biały to kino nieco lżejsze od innych dzieł Kieślowskiego. Komediodramat, w którym Polak próbuje dorównać Francuzce, tak jak Polska próbuje się wykazać na arenie międzynarodowej. Grany przez Zbigniewa Zamachowskiego bohater jest fryzjerem – przeciętniakiem, który uważa siebie za gorszego od innych. Dąży do tego, by zostać biznesmenem. Nie dlatego, że zależy mu na pieniądzach, ale po to, by sprowadzić do Polski ukochaną kobietę (zjawiskowa Julie Delpy).

Temat zemsty przedstawiony jest inaczej niż w powyższych filmach. Nie mamy tu przecież do czynienia z bandą oprychów, tylko z jasnowłosą piękną kobietą, która swojego męża puściła z torbami. Sceny przemocy i mnożenie trupów nie pasują do scenariusza Piesiewicza i Kieślowskiego. Odwet musi być wyrafinowany, aby niewierna żona mogła żyć ze świadomością, że popełniła wielki błąd. Jeden z najnowszych amerykańskich seriali – Imposters (2017) – wykorzystuje podobny pomysł: mężczyzna, porzucony i okradziony przez żonę, wciąż darzy ją uczuciem i tak bardzo mu zależy na tej kobiecie, że sam zostaje oszustem. Dzieło Kieślowskiego jest bardzo stylowe i poetyckie. Ważniejsza od fabuły jest strona wizualna, co zresztą podkreśla malarski tytuł cyklu. Do Trzech kolorów zatrudniono trzech operatorów: Sławomira Idziaka (Niebieski), Edwarda Kłosińskiego (Biały) i Piotra Sobocińskiego (Czerwony). Biały jest barwą najjaśniejszą, więc i zdjęcia Kłosińskiego utrzymane są w takiej tonacji. Intryga została poprowadzona z lekkością, pozostawiając duży obszar do interpretacji. Sporą dawkę liryzmu dorzucił Zbigniew Preisner, który skomponował do filmu przepiękne tango.


BONUS

Spaghetti western


Bóg powiedział do Kaina: „Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi, a ktokolwiek by cię zabił siedmiokrotną pomstę poniesie!”. Ten biblijny cytat stanowi główne motto włoskiego westernu I Bóg powiedział do Kaina (1970), w którym grany przez Klausa Kinskiego były oficer Unii wyrównuje rachunki za dziesięcioletni pobyt w obozie pracy, utratę majątku i żony. Ubrany w czerwoną koszulę i czarny kapelusz, dzierżący w rękach Winchestera przybywa do miasteczka niczym jakaś zjawa, wysłannik Boga, który po swojej stronie ma siły natury (wicher, tornado). Reżyserem tego filmu jest Antonio Margheriti, specjalista od horrorów gotyckich i to widać, gdyż ten utwór wizualnie przypomina gotyckie kino grozy. To odróżnia go od licznych westernów tworzonych w stylu Sergia Leone. Nie jest to jednak pierwsza próba tego reżysera, by połączyć te dwa, na pozór nie pasujące do siebie, gatunki. Vengeance (1968), wcześniejszy film Margheritiego o zemście, także cechuje się mroczną atmosferą. Główny bohater szuka winnych śmierci brata, sam nie jest bez winy, nigdy bowiem nie respektował przepisów prawa (czyżby pierwowzór Jacka Cartera?).

We włoskich westernach zemsta bardzo często napędzała działania bohaterów. Filmy te powstawały w krajach katolickich, a więc cytat z Biblii „życie za życie, oko za oko, ząb za ząb” był często przywoływany jako usprawiedliwienie przemocy. Zemsta przynosi satysfakcję, eliminuje szkodniki, by nie narobiły więcej szkód. Jednym z najbardziej klasycznych spaghetti westernów na ten temat jest Navajo Joe (1966) Sergia Corbucciego. Imponujący jest w nim body count, rewolwery strzelają do wszystkiego, nie oszczędzając nawet kobiet. Gdy Indianka z plemienia Navajo zostaje zastrzelona rodzi się mściciel – człowiek nieugięty i niezwykle skuteczny. Z czasem okazuje się, że zemsta kieruje także jego przeciwnikiem. Tak więc, obaj są właściwie tacy sami. W czołowych rolach Burt Reynolds i Aldo Sambrell.

Do ciekawszych rewanżystowskich spag-westów można zaliczyć film Sergia Garrone Django the Bastard (1969, zdjęcie powyżej), gdzie – podobnie jak u Margheritiego – występuje klimat jak z horroru. Tytułowy Django (zagrany przez Anthony'ego Steffena) rewanżuje się swoim zdradzieckim kompanom, przygotowując dla nich nagrobki jeszcze zanim ich zabije. Uważany jest za przybysza z zaświatów, który dokonuje zemsty niejako na polecenie Boga. Wyczuwa się tu źródło inspiracji dla Clinta Eastwooda, który w swoim filmie Mściciel (High Plains Drifter, 1973) szedł w podobnym kierunku.

Bardzo udane są także: Długie dni zemsty (1967, reż. Florestano Vancini), będące wariacją na temat znany z Hrabiego Monte Christo oraz Johnny Hamlet (1968, reż. Enzo G. Castellari), za sprawą którego William Szekspir przewraca się w grobie. Swoją obecność na włosko-hiszpańskim Dzikim Zachodzie zaznaczyli również Francuzi. Ekipa dowodzona przez Roberta Hosseina spreparowała dzieło pod tytułem Cmentarz bez krzyży (aka Kolt i sznur, 1969) – opowieść o kobiecie (Michèle Mercier), która wynajmuje rewolwerowca, by rozprawił się z zabójcami jej męża. Do kolekcji westernów odwetowych można też dorzucić filmy Giulio Petroniego: Śmierć jeździ konno (1966) i Viva Tepepa (1968). A co z najsławniejszym artystą spag-westu? Czy Sergio Leone kręcił filmy o zemście? Oczywiście, że tak. Najlepsze przykłady to środkowa część trylogii dolarowej Za kilka dolarów więcej (1965) oraz Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (1968). Naturalnie, wszystkie te wymienione westerny polecam, dopisałem je w Bonusie, gdyż nie mogłem się zdecydować, który z nich wyróżnić.

0 komentarze:

Prześlij komentarz