Feds (1988 / 90 minut)
reżyseria: Daniel Goldberg
scenariusz: Len Blum, Daniel Goldberg
Recenzję dedykuję koledze, którego znam od czasów podstawówki, i który namówił mnie do napisania niniejszego tekstu.
Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl
Recenzję dedykuję koledze, którego znam od czasów podstawówki, i który namówił mnie do napisania niniejszego tekstu.
W amerykańskim kinie lat osiemdziesiątych dużym
wzięciem cieszyły się policyjne duety. Nocny jastrząb
(1981), Zabójcza broń (1987), Tango i Cash (1989) to
są filmy, w których obserwujemy działania pary policjantów. Ale
inny VHS-owy klasyk z tamtych lat - Policjantki z FBI - mimo iż
wygląda jak feministyczna wersja gatunku, wywodzi się z innego
nurtu. Po gigantycznym sukcesie Akademii policyjnej (1984)
powstała seria komedii pokazujących w krzywym zwierciadle pracę
funkcjonariuszy bądź szkolenie rekrutów do pracy w dochodzeniówce.
Przykłady: Akademia ruchu (1985), Rekruci (1986),
Obyczajówka (1986). Scenariusz Lena Bluma i Daniela Goldberga
o dwóch adeptkach szkoły policyjnej jest kontynuacją tego typu
rozrywki. Reżyserią zajął się Daniel Goldberg i to jedyny film,
w którym pełnił tę funkcję. Po latach odniósł wielki sukces
jako producent serii Kac Vegas.
Policjantki z FBI pozytywnie wyróżniają
się na tle innych komedii inspirowanych Akademią policyjną.
W tych farsach dominuje niewyszukany, prymitywny humor, ale w filmie
Goldberga jest go stosunkowo mało i nie razi w oczy. Zamiast przedstawić całą
galerię osobliwych typów autorzy na przykładzie dwóch zróżnicowanych,
prosto scharakteryzowanych postaci kobiecych wyodrębnili motyw współdziałania. Różnice między głównymi
bohaterkami stają się ich atutem, sprawiają że kobiety świetnie
się uzupełniają. Jedna dobrze radzi sobie z teorią, druga z
praktyką. Jedna cechuje się inteligencją, druga sprawnością
fizyczną. Logiczne jest, że jeśli połączą siły to będą
stanowić zgrany zespół. Scenariusz jest dość przewidywalny, bo
od początku wiadomo, do czego zmierzają autorzy. Wiadomo kto będzie
górą, ale dobrze się to ogląda, na co wpływ mają charyzmatyczne
bohaterki, swobodna narracja i sporo bezpretensjonalnych, zabawnych
(ale niegłupich) scen.
Teoretycznie zawód policjanta to zawód typowo
męski. Faceci są z zasady sprawniejsi, więc teoretycznie bardziej
nadają się do pracy w policji. Znamienna jest scena, w której
jedna z głównych bohaterek, Janis Zuckerman (Mary Gross), po serii
niepowodzeń zamierza się poddać i zakończyć szkolenie. Koleżanka
Ellie De Witt (Rebecca De Mornay) próbuje ją przekonać słowami:
„Tobie zawsze się wszystko udawało, prawda? Robiłaś tylko to, w
czym byłaś dobra... Ja przegrywałam setki razy. To nic takiego.
Jak ci się nie uda, musisz ciężej pracować”. Janis jest słaba
fizycznie, ale pojętna, Ellie dobrze sobie radzi z bronią, lecz z
egzaminem teoretycznym może mieć problem – pomysł jest więc
genialny w swej prostocie. Aby go zrealizować należy obudzić w
sobie ducha walki, nie cofać się, tylko iść do przodu z
entuzjazmem i zapałem.
W popularnej internetowej bazie filmowej (imdb)
utwór dorobił się średniej ocen 5,3/10, co daje powód, by uważać
tę produkcję za przeciętniaka. Jednak gdy przejrzy się recenzje
użytkowników umieszczone w tym serwisie, to łatwo dostrzec, że na
jedenaście opinii tylko jedna jest negatywna. Policjantki z FBI
są lubiane głównie przez tych widzów, którzy obejrzeli go w
epoce kaset wideo i mają do niego sentyment. Utwór należy do
kategorii guilty pleasure, a więc nie każdy odważy się
przyznać, że ta produkcja mu się podoba. Bo jest trochę tandetna
i przewidywalna, ale bez wątpienia sympatyczna i zabawna. Ellie De
Witt i Janis Zuckerman to postacie, do których zawsze miło jest
wrócić, bo czas z nimi spędzony wpływa pozytywnie na samopoczucie
i poprawę nastroju.
Autorzy scenariusza – Len Blum i Daniel Goldberg –
współpracowali między innymi przy komedii Szarże (1981), w
której zakpili z wojska i jak sugeruje tytuł, nieco przeszarżowali.
Mimo to film wciąż pozostaje świetną komedią, ale zupełnie inną
niż omawiana produkcja. Policjantki z FBI to film bardziej
stonowany, bowiem składniki zostały bardzo starannie wyważone.
Humor jest serwowany w rozsądnych dawkach, w efekcie czego salwy
śmiechu nie są tak głośne. Jest brawurowa akcja typu policjanci
kontra złodzieje, ale tylko jedna i w dodatku dziewczyny zostają za tę akcję skrytykowane przez przełożonych. Wprowadza to pewną dozę realizmu, gdyż w zawodzie
policjanta nie chodzi o brawurę, tylko o działanie zgodne z
przepisami. Wiele osób jest zapewne przekonanych, iż ten fach
oferuje sporo rozrywki, lecz autorzy studzą zapał. Słusznie
sugerują, że ćwiczenia sprawnościowe i nauka strzelania to nie
wszystko. Równie ważna jest robota papierkowa oraz zdolność
logicznego myślenia i wyciągania sensownych wniosków.
W angielskim oryginale tytuł brzmi Feds, co
oznacza agentów federalnych. Nie wskazuje to na komedię ani
sfeminizowaną wersję Akademii policyjnej. Film wchłania się gładko dzięki aktorkom wcielającym się w pierwszoplanowe
postacie. Rebecca De Mornay i Mary Gross zostały trafnie dobrane do
swoich ról. Pierwsza to intrygująca blondynka, w której wyczuwa
się ogromną siłę charakteru, upór i zimną bezwzględność.
Druga to chodząca przeciętność, która większość życia
spędziła z nosem w książkach, z dala od ludzi. Obie uczą się
czegoś od siebie nawzajem. Zwycięstwo osiąga się właśnie w taki
sposób, łącząc przeciętność i naukę z uporem i duchem walki.
Być może każdy dysponuje czymś, co pozwala mu zdobywać szczyty,
ale nie każdy potrafi to z siebie wydobyć. Naiwne, ale rozbrajająco
szczere kino, które nieźle się trzyma po upływie prawie
trzydziestu lat. Jednakże tylko nieliczne grono odbiorców doceni
ten produkt, bo jest to film nierozerwalnie związany z pewną epoką
– z epoką kaset wideo oraz ze złotymi latami amerykańskiej komedii.
Bardzo przyjemny film. Widziałem go wiele lat temu i będę go musiał odświeżyć. Ostatnio oglądam dużo filmów z lat 80-tych. Do takich produkcji się przyjemnie wraca.
OdpowiedzUsuń