data premiery: 6 sierpnia 1993
czas trwania: 130 minut
reżyseria: Andrew Davis
scenariusz: Jeb Stuart, David Twohy na podst. fabuły Davida Twohy'ego i pomysłów Roya Hugginsa
Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl
Oto przykład jak powinno wyglądać dobre kino akcji. Bez zbędnego
gadania twórcy od razu przechodzą do rzeczy. Zostaje popełnione
morderstwo, o które – po krótkim przesłuchaniu – zostaje
oskarżony mąż ofiary, ceniony chirurg, doktor Richard Kimble.
Rozprawa sądowa jest już tylko formalnością, wszystkie dowody
świadczą przeciwko niemu i lekarz nie jest w stanie się obronić.
Tym bardziej, że opowieść o jednorękim mordercy nie wygląda zbyt
wiarygodnie. Kimble zostaje skazany na karę śmierci. Podczas
transportu do więzienia autobus wiozący więźniów ulega
wypadkowi, w ten sposób Richard otrzymuje szansę udowodnienia
swojej niewinności. Ucieka i podejmuje prywatne śledztwo, ale
agenci federalni są tuż za nim. Rozpoczyna się wyścig z czasem.
Rozpoczyna się właściwa akcja filmu, która trzyma w napięciu do
samego końca.
Filmowcy rozegrali akcję w sposób inteligentny i przemyślany, to
znaczy bez mnożenia trupów i bez nadmiaru efektownych trików.
Wprawdzie początkowa akcja z pociągiem wydaje się trochę
przeszarżowana, co dobrze sparodiowano w Ściąganym
(Wrongfully Accused, 1998) z Lesliem Nielsenem, ale twórcy
szybko znajdują właściwy sposób, by sensacyjność historii
współgrała z logiką wydarzeń. Katastrofa pociągu była zresztą
najbardziej kosztowna, pochłonęła okrągły milion dolarów i z
uwagi na to, że pociąg był prawdziwy, nie można było zrobić
dubli. Efekty specjalne prezentują się zresztą wybornie, wykonane
zostały na planie, a nie w postprodukcji, wspomagane dodatkowo przez
kaskaderów. Wrażenia są większe niż podczas oglądania
współczesnych akcyjniaków, wspomaganych techniką cyfrową.
Pod względem fabularnym dzieło Davisa także prezentuje się
znakomicie. Intryga jest zajmująca, trzyma w napięciu między
innymi dlatego, że dwaj główni antagoniści są postaciami
pozytywnymi. Scenariusz oferuje jednak pełną identyfikację tylko z
jednym bohaterem – tym, który znajduje się w gorszej sytuacji,
osaczonym i samotnym, ściganym jak dzikie zwierzę. Richard Kimble
jest lekarzem, a nie detektywem, ale okazuje się sprytny i stopniowo
odkrywa prawdę. Okazuje się także osobą silną i odważną,
dążącą do odkrycia prawdy za wszelką cenę, czego przykładem
jest skok z zapory wprost w objęcia szalejącej wody. Chociaż
sytuacja wydaje się beznadziejna główny bohater nie zamierza się
poddać. Aby sprawę doprowadzić do końca nie może się ukrywać,
musi odwiedzać miejsca publiczne, takie jak szpital, by znaleźć
informacje na temat jednorękiego zabójcy. Z tego powodu jest ciągła
niepewność, szybko wzrasta niebezpieczeństwo przed zdemaskowaniem.
Oddział pościgowy działa błyskawicznie, a listy gończe i zdjęcia
w gazetach powodują, że także wśród przypadkowych ludzi zbiegły
skazaniec nie czuje się bezpiecznie.
Ponieważ Andrew Davis pracował wcześniej z Chuckiem Norrisem i
Stevenem Seagalem można było się spodziewać, że intryga
kryminalna będzie dla niego pretekstem do zaprezentowania
strzelanin, pościgów i walk, ale całe szczęście reżyser położył
większy nacisk na elementy thrillera. Szary obywatel, tak zwany everyman (tacy najczęściej padają ofiarą
wadliwego systemu), zmuszony jest stoczyć samotną walkę ze złem, z
niesprawną ręką sprawiedliwości, z uporczywie mijającym czasem. Emocje
są porównywalne do tych, jakie towarzyszą wysokiej klasy filmom
sensacyjnym, ale nie tym współczesnym, w których obraz razi
sztucznością. Dla mnie ta produkcja kończy pewien etap, który można
określić jako złote czasy kina akcji (początek nurtu datuję na 1982 rok,
kiedy to powstały mega hity 48 godzin i Rambo: Pierwsza krew). Po roku 1993 filmowcy coraz bardziej szli w stronę pustego efekciarstwa, co sprawiało, że wrażenia nie były już tak silne. Andrew Davis brał przykład od
najlepszych, między innymi od Alfreda Hitchcocka, który filmem
Północ – północny zachód (1959) ustalił wzorzec dla
współczesnego kina akcji. Warto też zaznaczyć, że w scenariuszu autorstwa Jeba Stuarta i
Davida Twohy'ego nie chodzi o zemstę. Mimo iż główny bohater
stracił żonę, nie zawładnęła nim żądza mordu – sprawiedliwość jest ważniejsza niż prywatne porachunki.
Za rolę zawziętego szeryfa federalnego Tommy Lee Jones dostał
Oscara, ale to postać Harrisona Forda wzbudza największe emocje.
Kluczem do sukcesu było zatrudnienie gwiazdora, który wystąpił
chyba w największej ilości filmów bijących rekordy kasowe.
Trylogia Gwiezdnych wojen, trylogia Indiany Jonesa, a także
Świadek (1985) Petera Weira z jedyną oscarową nominacją
dla Forda i Czas patriotów (1992) Phillipa Noyce'a to są
filmy, które uczyniły z aktora najbardziej dochodową gwiazdę
Hollywood. Zagrał też kilka ambitnych ról, np. w Łowcy
androidów (1982) i Wybrzeżu Moskitów (1986), które nie
przyniosły w kasach kin spodziewanych zysków, ale w latach
dziewięćdziesiątych był raczej pewniakiem. Nie tylko gwarantował
zwrot kosztów, ale i solidną jakość kreacji aktorskiej. Do roli
ściganego Richarda Kimble'a pasował idealnie, bowiem ma w sobie
coś, co odróżnia go od B-klasowych gwiazdorów – osobowość
hitchcockowskiego everymana, który nie jest bezmyślnym mięśniakiem,
lecz inteligentnym i precyzyjnym człowiekiem, profesjonalistą
myślącym racjonalnie i działającym z godną podziwu zręcznością.
Dziwne, że Harrisona Forda nie wyróżniono nawet nominacją do
Nagrody Akademii, ale może to wynikać z faktu, że miał bardzo
mocną konkurencję: Toma Hanksa (Filadelfia), Anthony'ego
Hopkinsa (Okruchy dnia), Daniela Day-Lewisa (W imię ojca),
Liama Neesona (Lista Schindlera) i Larry'ego Fishburne'a (rola
Ike'a Turnera seniora). Tommy Lee Jones też miał silnych rywali
(Ralph Fiennes, John Malkovich, Pete Postlethwaite i młody Leo
DiCaprio, o którym często mówi się, iż w Co gryzie Gilberta
Grape'a przeszedł samego siebie), ale wcielając się w postać
nieugiętego śledczego Samuela Gerarda zaskoczył publiczność i
krytyków. Bo wcześniej tak wyrazistej i tak przekonującej roli
jeszcze nie zagrał. We wcześniejszym filmie Andrew Davisa
(Liberator, 1992)
wystąpił jako czarny charakter, budując rolę w sposób
karykaturalny, więc porównując te dwie postacie widać ogromną
różnicę, a zarazem mistrzowską zdolność aktora do kreowania
zróżnicowanych charakterów. Dlatego Oscar dla niego jest
usprawiedliwiony. Podobnie jak brak wyróżnienia dla jego antagonisty,
gdyż Harrison Ford nie zaskakuje. Bo nie wychodzi poza swoje emploi,
które zaprezentował między innymi w filmach: Frantic (1988)
Romana Polańskiego i Uznany za niewinnego (1990) Alana J.
Pakuli.
Ścigany Andrew Davisa to film, który warto obejrzeć wiele
razy. Choćby po to, by docenić pracę kompozytora Jamesa Newtona
Howarda. Jest ona dość dyskretna, można ją przegapić podczas
pierwszego lub drugiego seansu. Szczególnie jeden motyw muzyczny
wywołuje dreszcze, gdyż pasuje idealnie do dynamiki scen, genialnie
zmontowanych przez zespół techników (aż sześciu montażystów
brało udział przy tej produkcji). Praca operatora także zasługuje
na pochwałę – triki zastosowane przez Michaela Chapmana dobrze
służą opowieści, wpływają na emocje. Ten operator współtworzył
największe arcydzieła Martina Scorsesego (Taksówkarz,
Wściekły byk), więc jego biegłość warsztatowa nie dziwi.
Ale to, co przyciągnęło widzów do kin i to, co nie pozwala
oderwać oczu od ekranów telewizora, to genialna w swej prostocie
fabuła (inspirowana historią doktora Sama Shepparda). Na jej podstawie realizowano serial w latach 1963-67. Gdy 29
sierpnia 1967 emitowano ostatni odcinek (dziś zaliczany do
najlepszych finałów w historii telewizji) aż 72 procent
odbiorników w USA było włączonych. Ojcem tego sukcesu był Roy
Huggins, który wymyślił postać szlachetnego doktora Kimble'a i jego „cienia”, porucznika Gerarda (w serialu mającego imię Philip, w kinowej wersji – Samuel).
Recenzowany film to oczywiście nie tylko popis dwóch aktorów. To
także szereg udanych ról drugoplanowych i epizodów. Oprócz tych,
którzy mieli już spore doświadczenie, takich jak Jeroen Krabbé
(mistrz drugiego planu), swoje pięć minut otrzymali również mniej
znani wykonawcy, czekający na życiową szansę, np. Julianne Moore (dziś już laureatka Oscara). Producenci zapewne spodziewali się
finansowego sukcesu, ale raczej nie podejrzewali, że film zostanie
przyjęty z ogromnym entuzjazmem. Tym bardziej, że to właściwie
remake, nie oferujący oryginalnych rozwiązań. Mimo iż akcja
zmierza do określonego punktu, jedynego słusznego finału, czyli
zdemaskowania rzeczywistych winowajców, to historia ma wydźwięk
pesymistyczny. System sprawiedliwości jest nieskuteczny i każdy
powinien liczyć tylko na siebie. Wypowiedziane przez porucznika
Gerarda słowa „I don't care!” to pierwsze, co przychodzi
człowiekowi do głowy, gdy ktoś potrzebuje pomocy. Opinie po
premierze były w zdecydowanej większości pozytywne, a ostatecznym
potwierdzeniem wysokiej jakości przedsięwzięcia było siedem
nominacji do Oscara i jedna statuetka. Czas pokazał, że film –
tak jak jego bohater – jest nie do zdarcia. Można go oglądać
wielokrotnie, nie znajdując w nim słabych stron.
0 komentarze:
Prześlij komentarz