Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl
na 100. rocznicę urodzin R. Mitchuma
na 100. rocznicę urodzin R. Mitchuma
W czerwcu 2003 roku na antenie CBS Arnold Schwarzenegger ogłosił listę stu filmowych bohaterów i łajdaków przygotowaną przez Amerykański Instytut Filmowy. Znajdowało się na niej pięćdziesięciu szlachetnych bohaterów i pięćdziesięciu łajdaków. Wśród wyróżnionych czarnych charakterów dwóch odtwarzał Robert Mitchum: Maxa Cady'ego w Przylądku strachu (1962) i wielebnego Harry'ego Powella w Nocy myśliwego (1955). Dwie postacie, które unieśmiertelniły aktora, człowieka niezwykle charyzmatycznego, potrafiącego bez wielkiego wysiłku ukazać charakterologiczne sprzeczności. Na pozór leniwy, zobojętniały, małomówny, w istocie osobowość skomplikowana, dająca do myślenia. W rzeczywistości szczęśliwy mąż i ojciec (z żoną Dorothy przetrwał 57 lat, aż do swojej śmierci). Nie unikał jednak buntu przeciwko ustalonym regułom, czego przykładem jest odsiadka w więzieniu za posiadanie marihuany. Ten skandal nie tylko nie zepsuł mu kariery, ale nawet ją umocnił – do aresztowania i skazania doszło w 1948, a więc w pierwszej fazie jego kariery. Pobyt w zakładzie karnym sprawił, że w oczach widzów wypadał przekonująco w rolach bohaterów niepokojących, moralnie dwuznacznych.
Urodził się dokładnie
sto lat temu, 6 sierpnia 1917 roku w Bridgeport w stanie Connecticut.
Ojca stracił bardzo wcześnie w wyniku tragicznego wypadku. Wraz z
rodzeństwem (bratem i siostrą) wychowywał się w Connecticut,
Nowym Jorku i Delaware. Ich opiekunem, oprócz matki, był ojczym –
major brytyjskich sił zbrojnych. Z aktorstwem zetknął się już w
dzieciństwie, występując w wodewilach. Przez swój buntowniczy
charakter sprawiał problemy wychowawcze i w wieku czternastu lat
uciekł z domu. Włócząc się po kraju pracował w różnych
zawodach, popadł też w konflikt z prawem, który zaprowadził go do
obozu pracy w Georgii w 1932. Potem grał w amatorskim teatrze w Long
Beach, by w 1942 wylądować w Hollywood, najpierw jako statysta,
kaskader bądź epizodysta. Wybił się dzięki roli pułkownika
Walkera w Żołnierzach (1945) Williama A. Wellmana. Ale gdy
film pokazywano w kinach Mitchum służył w Armii Stanów
Zjednoczonych. Półroczną służbę zakończył w stopniu starszego
szeregowego i otrzymał Medal Zwycięstwa.
W 1946 znalazł się
wśród aktorów drugoplanowych nominowanych do Oscara. Jego rola w
Żołnierzach zachwyciła widzów i krytyków, więc jej
następstwem musiał być szereg propozycji. Aktor szybko wspinał
się na szczyt i nawet incydent z narkotykami, o którym już
wspominałem, nie zahamował jego kariery. Rok 1947 przyniósł aż
trzy świetne filmy z bardzo udanymi rolami Mitchuma. Pierwszy to
Człowiek z przeszłością (1947) Jacquesa Tourneura, jeden z
najznamienitszych filmów noir z bardzo powściągliwą, lecz zarazem
mocno sugestywną kreacją pierwszoplanową. Bardziej jednoznaczny
był w Krzyżowym ogniu (1947) Edwarda Dmytryka,
quasi-noirowym dramacie społecznym o żołnierzach uwikłanych w
morderstwo z antysemickich pobudek. Mitchum wcielił się w postać
sierżanta Keeleya, który próbuje wybronić kolegę przed
oskarżeniem o zabójstwo.
Protagonistą został po
raz pierwszy w westernie klasy B Nevada (1944) i właśnie
western był jego drugim (po kryminałach) ulubionym gatunkiem.
Pewnym przełomem był Ścigany (1947) Raoula Walsha, w którym
aktor zaprezentował ciekawy portret psychologiczny – typ człowieka
zagubionego i toczącego walkę z przeszłością, szukającego akceptacji, ukrywającego pod grubą, szorstką skórą pokłady wrażliwości.
Mitchum wykonał również do filmu dwie ballady: Londonderry Air
i Streets of Laredo. To był niejako początek nowej drogi
twórczej, drogi bohatera Dzikiego Zachodu, lecz była w tej postaci
również maniera typowa dla kina noir. Dlatego film zyskał miano westernu noir,
podobnie jak Krwawy księżyc (1948) Roberta Wise'a, jeden z
mistrzowskich obrazów wykorzystujących motyw jeźdźca znikąd.
Obdarzony psychologicznym rysem bohater dryfuje między dwoma
obozami, ale nie może długo pozostawać obojętny. Aby uzyskać
spokój trzeba zaryzykować, stając po konkretnej stronie.
Kolejną dekadę Mitchum
również dzielił między czarny kryminał i western. Do pierwszej
kategorii należy Twarz anioła (1952) Ottona Premingera,
przewrotna i pełna zjadliwości opowieść o prywatnym detektywie
zmanipulowanym przez kobietę fatalną. Kino może nie tak sugestywne
jak dzieła z poprzedniej dekady (np. Człowiek z przeszłością),
wobec których wydaje się wtórne i zbyt pospolite, ale dzięki
dobrym kreacjom aktorskim film łatwo zapada w pamięć. W roli
kobiety do cna zepsutej – Jean Simmons. Dużym wyzwaniem dla
Mitchuma była rola w Kocich śladach (1954) Williama A.
Wellmana. Motyw fabularny rodem z literatury przygodowej (polowanie
na czarną panterę) w ujęciu Wellmana pozbawiony jest efekciarstwa
(w ogóle nie zobaczymy tu drapieżnego zwierzęcia). Mimo iż film
nakręcono w nowoczesnym systemie CinemaScope i nie brakuje sekwencji
plenerowych, to wyczuwa się nastrój klaustrofobii. Jest to dość
wnikliwe studium charakterów. Szóstka zróżnicowanych postaci
toczy słowną batalię na odciętym od reszty świata zaśnieżonym
pustkowiu. Chociaż pantery nie zobaczymy, to Mitchum przypomina
gruboskórnego drapieżnika, który w swoją naturę ma wpisane
antypatyczne zachowania.
Bóg jeden wie, panie Allison (1957). Mitchum i Deborah Kerr na wyspie Tobago |
Kolejny jego film w panoramicznym systemie CinemaScope to Rzeka bez powrotu (1954), jedyny western w dorobku Premingera. Film wiele zawdzięcza pięknej przyrodzie i wspaniałej scenerii umiejscowionej w Kanadzie. Fabularnie niezbyt przekonuje, ale wizualnie to majstersztyk. Mitchum śpiewa tytułową piosenkę i wciela się w ubogiego farmera – postać szlachetną i zrównoważoną. Ale to Marilyn Monroe była tu gwiazdą i jak zwykle zachwycała klasą i elegancją, a także głosem i aktorską intuicją. To wszystko, co Mitchum zrobił do tej pory odeszło w niepamięć, gdy na ekranach kin pojawił się thriller Noc myśliwego (1955), debiut reżyserski brytyjskiego aktora Charlesa Laughtona. Wielebny Harry Powell, który ma wytatuowane na palcach Love & Hate, to z dzisiejszego punktu widzenia jedna z najlepszych ról Roberta Mitchuma. Stosując aktorski minimalizm stworzył kreację przerażającą, mocno zapadającą w pamięć. Trochę groteskową, co jednak nie obniża poziomu zła, jakie w tym człowieku osiąga szczyt. Aktor został świetnie obsadzony i wykorzystał szansę na wykreowanie arcyłotra o dość niezwykłym, wyrachowanym stylu działania.
Rok 1957 to dla aktora
powrót do czasu wojny. Podwodny wróg (1957) Dicka Powella to
efektowny dramat o „zimnym jak ryba” kapitanie amerykańskiego
niszczyciela, który prowadzi specyficzny, pełen napięcia pojedynek
z pozbawionym hitlerowskiego fanatyzmu kapitanem U-Boota.
Przeciwnikiem Mitchuma w pojedynku aktorskim był Curd Jürgens.
Podczas drugiej wojny światowej rozgrywał się także film Johna
Hustona Bóg jeden wie, panie Allison (1957), w którym kapral
marynarki wojennej i zakonnica poznają się na bezludnej wyspie. Nie
zaznają jednak spokoju, gdyż wojna dociera nawet do tak odległych,
tropikalnych zakątków świata. Chociaż aktor poradził sobie
nieźle ze swoją postacią i zdobył nominacje do nagrody BAFTA,
więcej słów uznania kierowano w stronę jego partnerki, Deborah
Kerr (nagroda krytyków nowojorskich, nominacja do Oscara i Złotego
Globu).
Zarówno Podwodny wróg jak i Bóg jeden wie, panie Allison to dość specyficzny rodzaj kina wojennego. Nie brakuje w nich scen batalistycznych, ale nacisk położony jest na jednostki ludzkie stające oko w oko z realnym, kolosalnym wrogiem (jakim jest wojna) oraz nieokiełznaną naturą (ocean, dżungla). Strona wizualna w obu filmach nawet dziś może robić wrażenie, ale najważniejsze jest w nich aktorstwo. Bez doświadczonych i bardzo zdolnych aktorów te dramaty filmowe spadłyby o klasę niżej. Powiem jeszcze o filmie Thunder Road (1958), by podkreślić talent muzyczny tego aktora. Nie tylko czasem wykonywał piosenki w filmach, ale również komponował – wspomniane road movie zawiera jego dwa utwory: Ballad of Thunder Road i The Whipoorwill. Mało tego, scenariusz powstał w oparciu o wymyśloną przez niego fabułę.
Zarówno Podwodny wróg jak i Bóg jeden wie, panie Allison to dość specyficzny rodzaj kina wojennego. Nie brakuje w nich scen batalistycznych, ale nacisk położony jest na jednostki ludzkie stające oko w oko z realnym, kolosalnym wrogiem (jakim jest wojna) oraz nieokiełznaną naturą (ocean, dżungla). Strona wizualna w obu filmach nawet dziś może robić wrażenie, ale najważniejsze jest w nich aktorstwo. Bez doświadczonych i bardzo zdolnych aktorów te dramaty filmowe spadłyby o klasę niżej. Powiem jeszcze o filmie Thunder Road (1958), by podkreślić talent muzyczny tego aktora. Nie tylko czasem wykonywał piosenki w filmach, ale również komponował – wspomniane road movie zawiera jego dwa utwory: Ballad of Thunder Road i The Whipoorwill. Mało tego, scenariusz powstał w oparciu o wymyśloną przez niego fabułę.
Lata sześćdziesiąte to kontynuacja dobrej passy i występy u boku najlepszych. W wojennej superprodukcji Darryla F. Zanucka Najdłuższy dzień (1962) roi się od gwiazd, a twarz Roberta Mitchuma otrzymał generał Norman Cota, jeden z najważniejszych uczestników akcji na plaży Omaha. Po opuszczeniu planu filmowego czekała na aktora między innymi rola w filmie Johna Hustona Lista Adriana Messengera (1963). Wraz z czwórką kolegów z branży otrzymał angaż do specyficznej zabawy aktorskiej. Zadanie polegało na tym, by ukryć twarz niczym Fantomas – włożyć sztuczną szczękę, założyć perukę i lateksową maskę. Ale w tamtym okresie inna jego rola wzbudziła większe emocje – Max Cady w Przylądku strachu (1962), odrażający psychopata, prześladujący prawnika Sama Bowdena i jego rodzinę. W roli prawnika Gregory Peck, aktor o większej charyzmie, lecz w roli bezwzględnego „nocnego łowcy” by się nie sprawdził – tutaj zdecydowanie Robert Mitchum bardziej się nadawał, co już wcześniej udowodnił w debiucie Charlesa Laughtona. Rola Maxa Cady'ego należy do najlepszych w karierze aktora i tego nie zmienia mistrzowska kreacja Roberta De Niro w remake'u dokonanym przez Martina Scorsesego.
Druga połowa dekady to
podbój Dzikiego Zachodu. Role w czterech, bardzo od siebie różnych,
westernach. Najlepszy z nich to El Dorado (1966) Howarda
Hawksa ze znakomitym występem Mitchuma w roli brudnego,
zapijaczonego szeryfa. W Zachodnim szlaku (1967) wcielił się
w postać przewodnika prowadzącego karawanę wozów zmierzającą do
Oregonu. Mało wyrazista postać, podobnie jak w dramacie
historycznym Jedzie Villa (1968), gdzie jako gringo wpadający
w sam środek rewolucji meksykańskiej był aż nazbyt stonowany i
nudny. Wyraźnie nie czuł się dobrze w towarzystwie Yula Brynnera i
Charlesa Bronsona udających Meksykanów. Kolejny western z
filmografii Mitchuma to Poker (5 Card Stud, 1968)
Henry'ego Hathawaya. Utwór zapomniany chyba nawet przez zagorzałych
miłośników gatunku, a jednak to produkcja, którą znać warto.
Opis fabuły brzmi jak opis slashera. Partia pokera kończy się
tragicznie – jeden z graczy okazał się szulerem i został
powieszony przez pokerzystów. Wkrótce potem ci, którzy mieli z tym
coś wspólnego tracą życie w niejasnych okolicznościach. Mitchum
nie miał tu wiele do zagrania (Dean Martin i Roddy McDowall dostali
większe pole do popisu), ale postać pastora, który lepiej włada
coltem niż słowem Bożym, jest intrygująca, otoczona aurą
tajemnicy.
W międzyczasie aktor trafił na plan filmowy do Italii, gdzie Edward Dmytryk realizował przy udziale Dino De Laurentiisa produkcję wojenną Bitwa o Anzio (1968). Postać Mitchuma reprezentowała tu punkt widzenia szarego obywatela, nie żołnierza, lecz korespondenta wojennego, który szuka odpowiedzi na pytanie: „Po co zabijamy? Dlaczego człowiek, który normalnie nie skrzywdziłby nawet muchy, podczas wojny wsiada do samolotu i zrzuca bomby na tysiące obcych ludzi?”. I znajduje odpowiedź: „Człowiek po prostu lubi zabijać!” W kinie wojennym aktor pojawił się także dekadę później. W Bitwie o Midway (1976), filmowej rekonstrukcji słynnej operacji militarnej, wcielił się postać admirała Williama Halseya, czyli tego, który przed bitwą o Midway padł ofiarą łuszczycy. Dlatego w filmie możemy go zobaczyć na łóżku szpitalnym, a nie podczas akcji.
O tym, że Mitchum lepiej
wypadał wtedy, gdy miał przy sobie broń i mógł poudawać
twardziela, może świadczyć również jego rola w Córce Ryana
(1970) Davida Leana, gdzie nie posługiwał się bronią i show
ukradli mu wybitni aktorzy brytyjscy (Trevor Howard, John Mills,
Sarah Miles). Amerykaninowi przypadła rola nauczyciela, który
poślubia tytułową córkę karczmarza, a ta przyprawia mu rogi.
Dzisiaj ten film jest uznawany za przeoczone arcydzieło. David Lean
jak zwykle zadbał o realizm epoki (w tym przypadku okres walk
Irlandczyków o wolność w 1916). Umiarkowane powodzenie tego utworu
i krytyczny odbiór wynikają zapewne z wygórowanych oczekiwań,
gdyż reżyser swoimi poprzednimi dziełami postawił poprzeczkę
bardzo wysoko i przeskoczyć ją było niezwykle trudno. Na jego
kolejny film trzeba było czekać czternaście lat, ale nie na kolejną rolę Mitchuma.
Ciekawą propozycję
dostał od Ralpha Nelsona. Gniew Boży (1972) z ostatnią rolą
Rity Hayworth to western z elementami satyry, akcji w stylu men on
mission oraz rewolucyjnego dramatu. Rola Mitchuma nie jest właściwie
niczym oryginalnym, bo łączy w sobie cechy wielu postaci, które
aktor już nieraz odgrywał. Na myśl przychodzą przede wszystkim
Noc myśliwego i Poker, gdyż w tych filmach, podobnie
jak w Gniewie Bożym, zagrał księdza potrafiącego z Biblią
w ręku zabijać ludzi. Motyw gringos w rewolucyjnym bagnie
przypomina zaś o filmie Jedzie Villa.
Tam jednak Mitchum nie mógł zaszaleć, natomiast u Ralpha Nelsona
mógł zbudować rolę na pograniczu groteski i powagi, a tym samym
udowodnić niedowiarkom, że nie stracił jeszcze zapału do pracy.
Następny ważny krok tego gwiazdora to rola w filmie Petera Yatesa Przyjaciele Eddiego (1973). To była robota, którą doceniano, aczkolwiek dla osoby piszącej te słowa zarówno film jak i rola są średniej jakości. Znacznie lepiej ogląda się dramat sensacyjny Yakuza (1974) w reżyserii Sydneya Pollacka, w którym grany przez Mitchuma emerytowany detektyw wykonuje rytuał yubitsume – obcięcie palca na znak przeprosin. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem dla fanów aktora była rola starzejącego się Philipa Marlowe'a w dwóch readaptacjach powieści Raymonda Chandlera: Żegnaj, laleczko (1975) i Wielki sen (1978). Szczególnie ta pierwsza jest bardzo udana, zawiera masę kapitalnych dialogów, a Robert Mitchum prezentuje się lepiej niż Dick Powell w ekranizacji Edwarda Dmytryka (Murder, My Sweet, 1944).
Ostatni z wielkich
(1976) był ostatnim filmem Elii Kazana, ale nie Roberta Mitchuma,
który wciąż nie chciał przejść na zasłużony odpoczynek. Bazując na nieukończonej powieści Francisa Scotta
Fitzgeralda i scenariuszu Harolda Pintera powstał w epoce Amerykańskiej Nowej Fali trochę niedbały portret środowiska filmowego z czasów Złotej Ery Hollywood, inspirowany historią Irvinga Thalberga. Autorzy połączyli dramat
w oldskulowym stylu z odrobiną erotyki i nagości, które w latach
siedemdziesiątych były skutecznym wabikiem. Jest tu na przykład
taka scena, w której do biura jednego z szefów studia (w tej roli Mitchum)
wpada jego córka, a ten próbuje ją
spławić. Okazuje się, że w szafie ukrył nagą dziewczynę. Bliski
sześćdziesiątki aktor wciąż grał kobieciarza, ale prywatnie od
wielu lat był mężem jednej kobiety, z którą miał trzech synów.
Dwaj z nich (James i Christopher) zostali aktorami.
W kolejnej dekadzie
gwiazdor, o którym tu mowa, znalazł swoje miejsce w telewizji.
Wystąpił w trzech popularnych serialach historycznych: Wichry
wojny (1983), Północ-Południe (1985), Wojna i pamięć
(1988). Warto też pamiętać o innej arcyciekawej pozycji z lat osiemdziesiątych – Braterstwo Róży (1989), dwuczęściowej produkcji sensacyjnej na podstawie
powieści Davida Morrella. Starzejący się aktor stworzył w nim
prawdopodobnie swoją ostatnią wielką kreację – jako dyrektor
służb wywiadowczych, gotowy dla „bezpieczeństwa narodowego”
poświęcić życie adoptowanych synów, których wyszkolił na
zabójców. Wypowiada w tym filmie słowa: „Praca to całe moje
życie”. I taki właśnie był Robert Mitchum, poświęcający się
bez reszty aktorstwu, nie myślący o przejściu na emeryturę.
Dlatego w ostatniej dekadzie życia wciąż występował przed
kamerą, mimo iż coraz mniej wartościowych ról mu oferowano. Do
ciekawszych należą drugoplanowe postacie w Przylądku strachu
(1991) Martina Scorsesego i w Truposzu (1995) Jima Jarmuscha.
Wciąż miał dobry głos, więc zatrudniono go w charakterze
narratora w westernie Tombstone (1993). Jego filmografię
zamyka James Dean: Wyścig z przeznaczeniem (1997),
telewizyjna biografia legendarnego buntownika, w której Mitchumowi
przypadła rola hollywoodzkiego reżysera George'a Stevensa.
Zmarł 1 lipca 1997 roku na miesiąc przed swoimi osiemdziesiątymi urodzinami. Dzień po nim odszedł James Stewart, kolejna legenda Hollywood, starsza o dziesięć lat. Razem wystąpili w Wielkim śnie (1978) Michaela Winnera. Wraz ze śmiercią Mitchum przeszedł na zasłużony odpoczynek. Był niezwykłym typem aktora, który z charakterystyczną (sugerującą burzliwą przeszłość) twarzą stał się gwiazdorem pierwszej wielkości, rozpoznawalnym i cenionym. On sam nie miał dobrego zdania o swoim aktorstwie, ale koledzy z branży, w tym na przykład Charles Laughton, uważali go za wybitną indywidualność. Mierzył 185 centymetrów wzrostu, ale nie tylko dlatego był wielkim aktorem. Miał w sobie coś niepokojącego, co sugerowało, że prowadzi podwójną grę. To jednak nie przeszkodziło mu w przekonującym odgrywaniu szlachetnych postaci, kierujących się w życiu pozytywnymi wartościami.
Od czasu jego śmierci,
czyli od dwudziestu lat, brakuje kogoś takiego w branży filmowej.
Jego synowie nie odziedziczyli charyzmy ani talentu ojca, ani jego
energii i cierpliwości, dzięki którym nigdy nie zraził się do
kina, mimo wielu niepowodzeń. Pracując przez pół wieku mógł
zaobserwować jak kino zmieniało się przez lata, jak młodzi i
zdolni wykonawcy na jego oczach stawali się geniuszami. Przykładem
jest Robert De Niro, z którym wystąpił w latach siedemdziesiątych
w Ostatnim z wielkich. De Niro był wtedy dobrze
zapowiadającym się aktorem, a po piętnastu latach zadziwił go
interpretacją postaci Maxa Cady'ego w remake'u Przylądka
strachu. Z czasem przekonał się, że także telewizja się
zmieniła. Dawniej dostarczała seriale przypominające serie filmów
klasy B i szanujący się aktorzy z głównego nurtu unikali jak
ognia tej taniej rozrywki. W latach osiemdziesiątych renoma seriali
wzrosła, coraz więcej ciekawszych produkcji powstawało na potrzeby
małego ekranu. Zwiększały się budżety, a poziom zbliżał się
do solidnej produkcji kinowej.
Poznając filmografię
aktora można trafić na wiele interesujących pozycji, ale
najciekawsze są jednak obrazy z początku kariery. Wtedy to
kształtował własną osobowość, kreując postacie mroczne,
wewnętrznie skomplikowane, co miało duży wpływ na jego dalszą karierę. Nie oznacza to, że ciągle
grał podobne postacie. Z każdą dekadą się rozwijał, ale trudno
było nie dostrzec pewnych podobieństw. Mitchum miał indywidualny
styl i kiedy w tym swoim stylu wcielił się w jakąś postać, to
trudno było sobie wyobrazić kogoś innego w tej roli. Reasumując, był to człowiek, o którym warto pamiętać i warto odkrywać mniej
znane produkcje z jego udziałem. Bo jeśli ktoś pracuje tak
intensywnie, zaliczając ponad sto występów, to łatwo przeoczyć
wiele interesujących dokonań. Dlatego w niniejszym tekście
starałem się wspomnieć nie tylko o żelaznych klasykach, ale też
o tych filmach, które zostały niesłusznie zapomniane.
Robert Mitchum był aktorem genialnym, który potrafił zagrać różnorodnych bohaterów. Jednak dla mnie najlepszą jego rolą jest Harry Powell w „Nocy myśliwego”. Rewelacyjna kreacja zapadająca głęboko w pamięci. To jeden z moich ulubionych filmów.
OdpowiedzUsuńNie tylko dla Ciebie, z pewnością wielu (ja również) ceni szczególnie ten właśnie popis Mitchuma.
Usuń