(1958 / 104 minuty)
reżyseria: Czesław Petelski
scenariusz: Marek Hłasko
Kino jest dla wielu
widzów ucieczką od rzeczywistości, ale gdyby nie rzeczywistość,
historia przemysłu filmowego potoczyłaby się inaczej. Tragiczne
skutki dwóch wojen światowych wiele zmieniły, skłaniały do refleksji, stały się (nomen omen) bazą, z której czerpano pomysły. W coraz większych ilościach zaczęły powstawać
wnikliwe dramaty społeczne. Obrazy zniszczonych miast oraz
klimat nieufności i paranoi zostały przekształcone w elegijne
filmowe scenariusze oraz ponure filmy, w których monochromatyczne,
pełne surowości zdjęcia odzwierciedlały żywot współczesnego
człowieka bez szans na lepsze jutro.
Po międzynarodowym
sukcesie włoskiego neorealizmu rodziły się w latach pięćdziesiątych ruchy nowofalowe. Jednym z pierwszych była Polska Szkoła
Filmowa, rozsławiona canneńskim triumfem Kanału (1957)
Andrzeja Wajdy. Podobne nurty tworzyły się również w
Wielkiej Brytanii, Francji, Czechach, na Węgrzech, w Niemczech i
innych państwach, także spoza Europy (np. USA). W kinie, podobnie
jak w polityce, musi istnieć opozycja. W wielu krajach filmowe ruchy
artystyczne sygnalizują bunt przeciwko tak zwanym „produkcyjniakom”,
czyli filmom konserwatywnym, powszechnie akceptowalnym, a więc
komercyjnym. Polska Szkoła Filmowa powstała jednak w opozycji do
stalinowskiego socrealizmu i na tle innych nurtów (także
wcześniejszego neorealizmu włoskiego) wyróżnia się znacząco.
Zrealizowana przez
Czesława Petelskiego Baza ludzi umarłych nie należy do
najważniejszych reprezentantów Szkoły Polskiej. Bardziej doceniane
przez krytyków są dzieła Wajdy i Munka z tamtego okresu. Petelski
nie był aż tak silną indywidualnością. W jego filmie widać
cechy klasycznych gatunków: amerykańskiego westernu, dramatu
sensacyjnego w estetyce kina noir, thrillera w stylu francuskim. Cena
strachu (1953) H.G. Clouzota podawana jest jako główne źródło
inspiracji. W roku 1955 ten klasyk miał premierę w naszym kraju
(polski plakat przygotował Jan Lenica). W obu filmach bohaterami są
kierowcy ciężarówek transportujący niebezpieczny, ale bardzo
potrzebny, ładunek. Na tym właściwie podobieństwa się kończą.
W sezonie 1950/51 Marek Hłasko, autor literackiego pierwowzoru,
pracował jako kierowca ciężarówki w Bazie Transportowej w
Bystrzycy Kłodzkiej i to właśnie ten okres zainspirował go do
napisania utworu Następny do raju, który w formie powieści
został wydany w 1958 (w poprzednim roku publikowany był w odcinkach
w tygodniku śląskim „Panorama” pod tytułem Głupcy wierzą
w poranek).
Reżyser zmienił nie
tylko tytuł powieści, ale i zakończenie, co poskutkowało tym, że
Marek Hłasko, będący także autorem scenariusza, wycofał swoje
nazwisko z czołówki. Uważał zapewne, że finał nie tylko
zalatuje komunistyczną propagandą, ale i hollywoodzkim
przekłamaniem. Sądził, że puenta filmu zmienia wymowę oryginału,
wprowadza nadzieję – tak jakby autor zaprzeczał sam sobie, bo
treść i cała wizualna otoczka wskazują jasno na brak nadziei.
Moim zdaniem taka ocena dzieła Petelskiego jest jednak
niesprawiedliwa. Mimo iż starano się złagodzić nieco wymowę literackiego oryginału, to i tak władze miały wątpliwości, czy puścić ten film – dlatego na premierę czekał prawie rok (do kin trafił 10 sierpnia 1959). Wydźwięk obrazu jest zdecydowanie pesymistyczny, a
zakończenie bardzo gorzkie, bezlitośnie podsumowujące ludzką
egzystencję – jałową, pustą jak las, który wycinany jest dla
dobra ludzkości. Ludzie, tak jak drzewa, są potrzebni. I tak jak
wielkie bale są surowcem, który jest częścią wielkiego planu. Z
tą jednak różnicą, że ciężarówki wywożą ich nie do fabryk
czy stoczni, lecz „drogą wszystkich ludzi” – na wieczny
odpoczynek.
Kto następny do raju? –
takie pytanie pada w myślach najczęściej. Zadają je postacie
filmu, ale także widzowie. To pytanie w czasie wojny padało każdego
dnia i po zakończeniu działań zbrojnych nic się nie zmieniło.
Każdy myślący człowiek wie, że może nie dożyć poranka. Z
jednej strony banderowcy palą wioski, z drugiej komunistyczne władze
represjonują politycznych przeciwników i ograniczają wolność
obywatelom, a gdzieś na odludziu, wśród majestatycznych gór,
gwiżdżącego wiatru, wyjących wilków i uciążliwego mrozu grupa
robotników musi zmagać się z wielkimi kolosami, ryzykując życiem
dla wzniosłych idei. Tytułowa baza ludzi umarłych to zajezdnia
ciężarówek transportujących drewno, znajdująca się w
Bieszczadach. Akcja filmu toczy się zimą 1945/46. Surowe warunki,
słabe samochody, niskie płace i niemoc (niechęć) wysoko
postawionych urzędników, by te warunki poprawić, wpływają
negatywnie na charaktery ludzi, prowadzą do konfliktów, powodują
zgorzknienie i zwiększają ochotę na wydostanie się z tego
wygwizdowa.
Podstawową zaletą filmu jest scenariusz, ale nikt
w tej funkcji nie został wymieniony w czołówce. Czesław Petelski,
na podstawie scenariusza Marka Hłaski, wykonał scenopis, dbając
bardziej o stronę wizualną, niż warstwę literacką. Film
znakomicie się ogląda przede wszystkim dzięki dużej dawce
realizmu zawartej w tekście autora. Od konstrukcji postaci, poprzez
relacje pomiędzy nimi, a kończąc na świetnych dialogach (czasem
złośliwych i ordynarnych) – to jest największą siłą filmu,
przyciągającą do ekranów nawet tych, którzy mają awersję do
kina polskiego. Siedem osób, siedem niespokojnych charakterów,
siedem niezapomnianych ról. Wysłużone ciężarówki i nieprzyjazna
sceneria także są istotnymi bohaterami tego dzieła – tworzą
klimat z nutą beznadziei, sugerujący że satysfakcji nie będzie, a
koniec jest już bliski.
Drugim ważnym atutem jest aktorstwo. Bardzo udane kreacje stworzyli Leon Niemczyk
(„Dziewiątka”) i Tadeusz Łomnicki („Partyzant”). Ten
pierwszy to głównie dlatego, że otrzymał najlepsze teksty
(„Znałem jednego faceta, on naprawdę rozumiał pokera – kiedy
nie miał dobrej karty, wyciągał spluwę”). Drugi z wymienionych aktorów
wypowiada z kolei kwestię, która doskonale podsumowuje jego postać,
pozostającą trochę w cieniu, ale mającą indywidualny charakter
(„Człowiek musi być sam, rozumiesz, zupełnie sam, jeżeli chce
zrobić cokolwiek. Bo tylko wtedy jest siła i pragnienie, i nie ma
strachu”). Nie należy jednak zapominać o reszcie obsady (Zygmunt Kęstowicz, Emil
Karewicz, Aleksander Fogiel, Roman Kłosowski). Odgrywane przez nich
postacie to galeria bogatych wewnętrznie charakterów, ukształtowanych
przez wojenne przeżycia. Dzięki nim wzmacnia się realizm opowieści.
Jest w tym obrazie postać kobieca – tylko jedna,
ale mocno wyrazista i do tego będąca czarnym charakterem, osobą
wyjątkowo obłudną. Aby wydostać się z tej dziury próbuje
wykorzystać naiwność mężczyzn. Potrafi też prosto w twarz
powiedzieć facetowi „Kup sobie lusterko i popatrz na swoją gębę”.
No chyba, że ten facet okazałby się do czegoś przydatny – wtedy
zmieniłaby nastawienie. Jest totalną egoistką i doskonałym
przykładem polskiej femme fatale. W tę postać znakomicie wcieliła
się Teresa Iżewska. Aktorkę pamięta się szczególnie z roli
„Stokrotki” w Kanale, za
którą otrzymała nominację do nagrody BAFTA w kategorii
najbardziej obiecujący debiut.
Ciekawie prezentuje się tutaj konflikt jednostka
kontra zbiorowość. Czołowy bohater, odtwarzany przez Zygmunta
Kęstowicza, jest sam przeciwko wszystkim, nawet żona nie stoi po
jego stronie. Jest poniekąd komunistyczną wersją Johna Wayne'a i Gary'ego Coopera – dostaje broń, aby zaprowadzić porządek i stłumić bunt. Nie wierzy jednak w skuteczność broni palnej i słusznie – ona do niczego się tutaj nie przyda. Ale wierzy, że pracę trzeba wykonać, nawet jeśli nie sprzyjają ku temu warunki. Z kolei Wanda, jego żona, jest jedyną kobietą w tym
bajzlu, więc także może się czuć wyalienowana. Jednakże daleko jej do
niewinnych dziewcząt ze szkółki niedzielnej – to wilczyca w
jagnięcej skórze. „Partyzant” to natomiast człowiek świadomie
unikający ludzi, gdyż zbytnia zażyłość może być
niebezpieczna, odbiera ona człowiekowi siłę, zwiększa poczucie
strachu. „Apostoł” na pozór jest towarzyski, gra z kolegami w
pokera i alkoholem też nie gardzi, ale coraz częściej zagląda do
Biblii, ufając bardziej Bogu niż ludziom, tak jakby przeczuwał
swój koniec.
Podczas oglądania tego dzieła zwraca uwagę
przepiękny motyw muzyczny, ale jak się okazuje, jego autorem nie
jest Adam Walaciński, którego wpisano w czołówce (ten to dopiero
zyska uznanie dzięki pracy przy serialu Czterej pancerni i pies).
Do Bazy ludzi umarłych mógł stworzyć kilka muzycznych
„ozdobników”, ale główna linia melodyczna pochodzi z
przedwojennej ballady apaszowskiej pod tytułem Bal u starego
Joska (szerzej znanej jako Bal na Gnojnej). Utwór powstał
w latach 1933-34, a jej autorką jest polsko-rosyjska kompozytorka
Fanny Gordon; słowa napisali Julian Krzewiński i Leopold
Brodziński. Najbardziej pamiętny (bo wywołujący silne wzruszenie)
fragment tej piosenki jest grany na organach kościelnych. Towarzyszy
on scenie, w której bohaterowie przynoszą martwego kolegę do domu
Bożego, by oddać mu hołd.
Czesław Petelski prawie wszystkie pozostałe filmy
nakręcił z żoną Ewą, ale Bazę ludzi umarłych
zrealizował samodzielnie. Tak przynajmniej sugerują napisy
początkowe, ale niewykluczone, że reżyser otrzymał wsparcie
(ponoć w scenariuszu maczał palce Aleksander Ford). Obraz otrzymał
surową oprawę wizualną, a okiem kamery kierował niedoświadczony
operator Kurt Weber, będący świeżo po ukończeniu łódzkiej
filmówki. Z pewnością niełatwo było wybrać właściwych
aktorów, bo w polskim kinie nie było wówczas odpowiednich
„gwiazd”, zaś aktorzy przedwojenni oraz z okresu socrealizmu nie
wchodzili w grę. W drugiej połowie tworzyło się nowe kino i
potrzebowano nowych twarzy. Pomocne przy wyborze odtwórców były z pewnością pierwsze filmy Andrzeja Wajdy, w których można było zobaczyć próbkę umiejętności Tadeusza Łomnickiego (Pokolenie), Emila Karewicza (Kanał)
i Teresy Iżewskiej (jak wyżej). Dobry reżyser pragnie jednak dać kinu
jakąś nową, nieopatrzoną jeszcze, twarz. Kimś w tym rodzaju był wówczas
Aleksander Fogiel. Z kolei Leon Niemczyk coś wcześniej grywał, ale nie
były to znaczące występy. Można powiedzieć, że „Dziewiątka” to właściwie jego numer startowy, gdyż
od tej roli rozpoczyna się jego długi i owocny bieg przez niespełna
pięćdziesiąt lat polskiej kinematografii. Natomiast Fogiel, mimo świetnego startu
(„Apostoł”, a także Maćko z Bogdańca w Krzyżakach), to niestety aktor o niewykorzystanym potencjale i nieco już zapomniany.
Dla osoby piszącej niniejszą recenzję Baza
ludzi umarłych jest najwybitniejszym filmem polskim. Ani jedna
ze stu pięciu minut tego dzieła nie została zmarnowana. Sceneria
jest epicka, ale też klaustrofobiczna, piękna i ponura zarazem.
Muzyka łączy w sobie radość życia z ponurą melancholią i
apaszowskim stylem bycia, który przynosi tylko zgubę. Każdy z
głównych aktorów (a jest ich tylu, co samurajów w arcydziele
Akiry Kurosawy i rewolwerowców w klasycznym westernie Johna
Sturgesa) otrzymał spore pole do popisu i stworzył postać, której
niełatwo zapomnieć. Dialogi to też fragment świetnej literatury,
bardzo dosadne, wiele mówiące o ludziach i otaczającym świecie.
Nie jest to thriller o napięciu porównywalnym do Ceny strachu,
ale mamy tu podobny dramat egzystencjalny i nawet ciekawsze niż w
klasyku Clouzota portrety psychologiczne bohaterów, a co za tym
idzie większy realizm. Jak najbardziej polecam!
,,... ponoć przy scenariuszu maczał palce Aleksander Ford...''
OdpowiedzUsuńAno maczał , to on wywarł nacisk ns Petelskiego , żeby to czy tamto pozmieniać i przede wszystkim dać inne zakończenie ( Hłasko pisze o tym w ,, Pięknych Dwudziestoletnich'' ). Pisarz się wkurwił do żywego , ale chyba jednak zbyt optymistycznie wcześniej do sprawy podchodził myśląc, że mu coś takiego puszczą na ekran ( Petelski na początku obiecał mu, że scenariusz będzie wierny powieści ) . Finał ,, Następnego do Raju'' jest jawnie i miażdżąco antysystemowy, to nie miało prawa przejść. A gdyby nawet, to na kolaudacji i tak kazaliby wyciąć, a w razie odmowy film powędrowałby na półkę.
Mimo wszystko zgrzytu nie ma z tego powodu, film jest odpowiednio sugestywny i ponury, a jak ktoś książki nie czytał to żadnego dysonansu i tak nie poczuje. Nie mniej Hłasko mógł poczuć się oszukany, w końcu to jego dzieło - sytuacja trochą jak z Kingiem i Kubrickiem .
Dzięki za uzupełnienie. Napisałem "ponoć", bo nie doczytałem, skąd się wziął tam Ford, ale teraz dopiero zobaczyłem, że był kierownikiem artystycznym w Zespole Filmowym Studio, które wyprodukowało film Petelskiego.
UsuńA tak a propos , sprawa z tymi bohaterami ma się zupełnie inaczej, niż napisałeś. Tu nie ma mowy o żadnych wojennych przeżyciach tych ludzi ( poza Partyzantem) . Ich ukształtowało i zarazem zepchnęło w tę dzicz co innego . To są wyrzutki społeczne wyautowane na margines , dla których nie ma gdzie indziej miejsca. Dziewiątka i Warszawiak to kryminaliści : Dziewiątka po odsiadce za morderstwo , a ten drugi jak pamiętam ma na koncie spowodowanie wypadku i masę trupów. Z takimi papierami do żadnej godziwej roboty ich nie przyjmą. Są socjalnymi pariasami, bez możliwości drugiej szansy. Apostoł to nałogowy alkoholik, który zaliczał wylotkę z każdej kolejnej roboty ( a tu może chlać do woli i nikt mu nie skoczy ), a Orsaczek ucieka przed alimentami. Partyzant to z kolei typ o ciekawie psychopatycznym rysie osobowości : wybrał się tu na ochotnika bo nie może żyć bez ciągłego konfrontowania się z maksymalnym ryzykiem . Jak się wojna skończyła, zaczął się u niego permanentny weltschmerz.
OdpowiedzUsuńRolą Zabawy jest przede wszystkim pozyskanie zaufania tych ludzi, trzymanie ich non stop pod bronią to żadne rozwiązanie . Pierwszy moment nieuwagi i w ruch idzie kosa , czy korba zapłonowa. Zaraz na początku przecież próbowali go zepchnąć z grani.
Zgadzam się, ale moim zdaniem to, co napisałeś nie wyklucza tego, co ja napisałem.
UsuńTak, jak chodzi o o Partyzanta. Dawno to widziałem, ale jak dobrze pamiętam pozostali nie mają przypisanych żadnych wojennych historii.
OdpowiedzUsuńSugerujesz, że przespali wojnę, dlatego nie miała na nich żadnego wpływu :)
UsuńNie o to chodzi , po prostu w filmie nie ma mowy o tym, co robili w czasie wojny. Tylko o innych rzeczach z wojną nie związanych, które ich do tego punktu doprowadziły.
OdpowiedzUsuńW tym zdaniu chodziło mi tylko o to, żeby ogólnie podsumować bohaterów, a "wojenne przeżycia" pasują akurat do wszystkich, bo to oczywiste, że wszyscy tę wojnę przeżyli.
UsuńGdzie nakręcono scenę "w kościele"? W jakiej miejscowości?
OdpowiedzUsuń