CZARNE CHMURY. „Ekscelencjo, twój honor na ostrzu twej szpady”

Czarne chmury
data premiery: 23 grudnia 1973
czas trwania: 10 odcinków po ok. 50 minut
reżyseria: Andrzej Konic
scenariusz (?): Ryszard Pietruski, Antoni Guziński, Ludwik Kalkstein-Stoliński


Tekst opublikowany w serwisie film.org.pl

Pobrzmiewający w trakcie napisów początkowych utwór Waldemara Kazaneckiego mógłby z powodzeniem ilustrować przygody bohaterów we francuskich filmach płaszcza i szpady albo nawet we włoskich westernach. Ta dynamiczna muzyka lepiej niż jakikolwiek zwiastun zachęca do oglądania, bo swoim brzmieniem jasno daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z pełnym akcji widowiskiem. W kraju nad Wisłą nie powstało zbyt wiele dobrych produkcji przygodowo-kostiumowych, ale to może i dobrze, bo dzięki temu takie seriale jak Czarne chmury są wyjątkowe. Po Przygodach pana Michała (1969) Pawła Komorowskiego (wg scenariusza Jerzego Lutowskiego) jest to drugi polski serial rozgrywający się w czasach sarmatyzmu. Ale pierwszy nakręcony w kolorze.

Wbrew pozorom serial był bardzo aktualny w roku powstania. Tytułowe czarne chmury oznaczają nadciągające widmo wojny z Turkami w XVII wieku, ale w latach 70. XX stulecia bardzo prawdopodobnym scenariuszem wydawała się wojna, w wyniku której Polska straciłaby tereny dawnych Prus na rzecz Niemiec. Celem serialu było więc przypomnienie, że Polacy mają zapisane w historii prawa do ziem pruskich. Pułkownik Krzysztof Dowgird, główny bohater serialu, to polski szlachcic i zarazem pruski oficer, który w czasach panowania Michała Korybuta Wiśniowieckiego buntuje się przeciwko autorytarnym rządom elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma.

Dowgird to postać fikcyjna, ale ma swojego odpowiednika w XVII-wiecznej Polsce. Nazywał się Krystian Kalkstein-Stoliński i był człowiekiem, który w 1670 roku został uprowadzony przez posła elektorskiego Euzebiusza Brandta na rozkaz Wielkiego Elektora, a następnie torturowany i stracony. Czy serial też kończy się w taki sposób, tego nie powiem, ale motyw uprowadzenia i poszukiwania pułkownika to ostatni ważny punkt kulminacyjny. Przed nim jest wiele momentów zwrotnych – fabuła jest zbudowana w taki sposób, że każdy odcinek (z wyjątkiem finałowego) kończy się pełnym napięcia zawieszeniem akcji. W tamtych czasach seriale były najczęściej minifilmami – każdy odcinek stanowił osobną całość, miał początek, rozwinięcie i zakończenie. Zawieszenia akcji, po których na ciąg dalszy trzeba czekać tydzień, były popularne w epoce kina niemego, głównie dzięki takim kinowym serialom jak The Perils of Pauline (1914) i The Exploits of Elaine (1914). Taka metoda budowania serialowej narracji jest stosowana także i dziś (np. w serialu Mały zgon, firmowanym nazwiskiem Juliusza Machulskiego).


Z serialem Czarne chmury związana jest pewna zagadka – nie wiadomo, kto jest autorem scenariusza. Autorstwo jest oficjalnie przypisane dziennikarzowi Antoniemu Guzińskiemu, który żadnego innego scenariusza nie napisał, i aktorowi Ryszardowi Pietruskiemu, który miał już niewielkie doświadczenie w tym zawodzie. Przypuszcza się jednak, że autorem mógł być Ludwik Kalkstein-Stoliński – potomek słynnego pułkownika, pierwowzoru postaci Dowgirda. Ciągnęła się za nim sława gestapowca i denuncjatora, dlatego jego nazwisko nie mogło się pojawić w czołówce. Swój udział przy ostatecznej wersji tekstu miał na pewno historyk, profesor Henryk Samsonowicz, pełniący funkcję konsultanta.

Trzeba przyznać, że scenariusz jest bardzo mocnym atutem. Odcinki są znakomicie rozpisane, nie nudzą widza, bo cały czas przed bohaterami stawiane są przeszkody. Niemal każda postać różni się od innych charakterem, ich działania mają solidną motywację. Oprócz tego dialogi są napisane językiem stylizowanym na staropolską mowę, co też dodaje wiarygodności. Oczywiście nie brakuje banalnych chwytów, naiwności i przekłamań, ale wynikają one w dużej mierze z konwencji filmu przygodowego.

Podział na dobro i zło jest bardzo prosty. Jest dwóch pozytywnych bohaterów – zawsze honorowych i lojalnych, dobrze władających słowem i szablą, wiernych ojczyźnie i ludziom, którzy jej służą. Pułkownik Krzysztof Dowgird (Leonard Pietraszak) sprzeciwia się wykonaniu egzekucji na niewinnym jego zdaniem mieszczaninie, ale nie znajduje posłuchu u namiestnika elektora. Wypowiada więc służbę i podąża do Warszawy, gdzie ważą się losy jego ojczyzny, Prus Książęcych. Ale siła Wielkiego Elektora umacnia się, co znacznie utrudnia Dowgirdowi życie. Jest ścigany jak zwierzę, mogąc właściwie liczyć tylko na swojego wachmistrza Kacpra Pilcha. Jestem w stanie uwierzyć, że odgrywający tę rolę Ryszard Pietruski jest rzeczywistym autorem scenariusza, bo postać Kacpra Pilcha jest najciekawszą w całym serialu. Mimo iż to bohater pozytywny, nie jest przesadnie sympatyczny i szarmancki. Jednego dnia ratuje życie Dowgirdowi, a drugiego dokonuje napadu na elektorską pocztę. W inny dzień grozi, że komuś łeb rozwali, a w następny wymięka podczas rozmowy z kobietą.


Losy bohaterów nie wzbudzałyby emocji, gdyby nie miały przeciwwagi w postaci wiarygodnych złoczyńców. I tu też udało się wprowadzić ciekawe zróżnicowanie charakterów. Namiestnik Erick von Hollstein (Janusz Zakrzeński, zginął w katastrofie smoleńskiej) to osobowość despotyczna, upajająca się władzą i dążąca za wszelką cenę, by tę władzę utrzymać. Margrabia Karol von Ansbach (Edmund Fetting) to arystokrata próbujący zawsze zachować dobre maniery i trzymać nerwy na wodzy, co wprowadza sporą dawkę niepokoju, bo nie jest łatwo odczytać jego prawdziwe intencje. Kapitan rajtarów Knothe (Maciej Rayzacher) to przykład oficera, który pod pretekstem wykonywania rozkazów potrafi dopuszczać się największych niegodziwości, np. palenia wiosek. Rotmistrz dragonów Zaremba (Stanisław Niwiński) to natomiast człowiek rozdarty między honorem a ambicją, między współczuciem a zawiścią. Jest to postać tak zagrana, że gdy przechodzi przemianę wewnętrzną, jest ona wiarygodna. Do grona wyrazistych czarnych charakterów można jeszcze zaliczyć oberżystę Schulza (Jerzy Nowak), który od pozostałych różni się tym, że nie ma eleganckiego munduru, ale nawet gdyby go miał, wyglądałby jak łajdak zdolny do tego, by sprzedać własną rodzinę.

Cały zespół aktorski to zgrana ekipa i trudno znaleźć jej słabe punkty. Na wyróżnienie zasługuje hetman Jan Sobieski, przyszły król i wybitny wódz, którego rzecz jasna przedstawiono bardzo korzystnie. Mariusz Dmochowski wypadł w tej roli genialnie, ale pomysł na wsadzenie go w kostium tej historycznej postaci nie był nowy. Grał już Sobieskiego w Panu Wołodyjowskim i Przygodach pana Michała, więc gdyby w latach 70. realizowano film o bitwie pod Wiedniem, to Dmochowski zagrałby go jeszcze raz.

Wcześniejsze polskie seriale były na ogół czarno-białe, może z wyjątkiem Chłopów (1972) Jana Rybkowskiego. Andrzej Konic, współreżyser Stawki większej niż życie (1968), otrzymał przy okazji Czarnych chmur możliwość nakręcenia serialu w kolorze. Operator Antoni Wójtowicz filmował akcję między innymi w pokamedulskim klasztorze w Rytwianach, w Puszczy Augustowskiej, gdzie Dowgird ukrywał się przed rajtarami (schował się pod mostkiem, który dziś nazywa się Mostem Dowgirda), w ruinach zamku Tenczyn, gdzie znajdują się filmowe Wilcze Doły, będące kryjówką bandytów i miejscem akcji odbicia zakładników. Natomiast Warszawę udawało stare miasto w Lublinie, bo w przeciwieństwie do warszawskiej starówki nie zostało zniszczone w czasie II wojny światowej.


Ciągła akcja, nawet mimo świetnie napisanych i zagranych postaci, mogłaby zanudzić odbiorcę, gdyby nie przerywano jej spokojniejszymi fragmentami, pozwalającymi odetchnąć od tych wrażeń. Dlatego aby zachować tę równowagę i nie zmęczyć widza, wprowadzono wątki romansowe. Zatrudniono dwie charyzmatyczne aktorki, Annę Seniuk i Elżbietę Starostecką, które są nie tylko obiektami westchnień głównych bohaterów, ale mają silny charakter, niepozwalający im siedzieć z założonymi rękoma, gdy ich partnerzy uczestniczą w niebezpiecznej misji. Motyw zaręczyn dobrze się zgrał z głównym wątkiem – podczas przygotowań do przyjęcia zaręczynowego pułkownik Dowgird zostaje uprowadzony.

Do najciekawszych pomysłów moim zdaniem należy zaliczyć piosenkę komedianta (Włodzimierz Press), której poszczególne frazy trafiają w samo sedno. Stanowią manifest przeciwko niesprawiedliwości i bezzasadnej nienawiści, wyraz żalu i rozgoryczenia wynikających z podstępnych gier politycznych i bezwzględnych porządków uderzających w uczciwych obywateli. Oryginalnym motywem, doskonale osadzonym w fabule, jest również zdemaskowanie intrygi za pomocą sztuki pantomimy. Czasem nie potrzeba słów, by wiele wyrazić, i autorzy tej produkcji doskonale to rozumieli – nie brakuje tu scen, w których liczą się spojrzenia i drobne gesty, a i tak można z nich wiele wyczytać. Bo aktorzy potrafią wyrazić to, co w scenariuszu jest zawarte między słowami.

Czarne chmury świetnie spełniają swoje zadanie – dostarczają rozrywki na wysokim poziomie, bo oprócz licznych przygód pokazują ciekawy wycinek z polskiej historii. Na pewno okiem współczesnego widza trudno oglądać serial całkowicie bezkrytycznie, bo i pojedynki nie zawsze wyglądają przekonująco, a niektóre zbiegi okoliczności mogą razić naiwnością. Bywają też problemy z udźwiękowieniem, szczególnie Fetting mówiący spokojnie i cicho (bo taki jest charakter postaci) nie zawsze jest słyszalny. Natomiast odcinek, w którym bohaterom pomaga nie tylko szlachta, ale nawet mnisi i nawrócony zdrajca, ma w sobie więcej z baśni niż czasów hetmana Sobieskiego. Jednakże w fabule nastawionej na akcję i nieprzerwany ciąg intryg nie są to elementy wpływające negatywnie na odbiór całości. Od premiery minęło już przeszło 46 lat, ale polska telewizja wciąż nie wyprodukowała lepszego serialu przygodowego.


korekta: Sandra Popławska

0 komentarze:

Prześlij komentarz